Logo Przewdonik Katolicki

Odporność na apokalipsy

Małgorzata Bilska
fot. Fanatic Studio-Gary Waters/SCIENCE PHOTO LIBRARY-Getty Images

Antykruchość Zjednoczonej Prawicy polega na tym, że dla wielu Polaków jej politycy stali się specjalistami od zarządzania katastrofami – tymi, którzy gwarantują, że nie nadejdzie ostateczna zagłada – w rozmowie z Michałem Łuczewskim.

Wakacje to czas odpoczynku. Politycy wyjeżdżają na urlop, media piszą o lżejszych tematach. Tymczasem w te wakacje atmosfera w Polsce stawała się coraz bardziej gorąca. To początek kampanii wyborczej?
– Tak, kampania już się zaczęła. Choć trzeba sobie zadać pytanie, kiedy ona w społeczeństwach demokratycznych się w ogóle kończy. U nas na pewno działają, i to na wysokich obrotach, sztaby wyborcze, żeby się przygotować do przyszłorocznych jesiennych wyborów parlamentarnych. Doprawdy nie musimy, a przynajmniej ja nie muszę, czekać na oficjalną kampanię, aby wiedzieć, że polityką rządzi logika „my – oni”, logika walki, a nie miłości.

Z jednej strony każda partia planuje kampanię, z drugiej – coraz ostrzej reaguje na bieżące wydarzenia, korzystając z okazji na wypunktowanie „wroga”. Widać to po reakcjach na katastrofę ekologiczną na Odrze. Z kolei w lipcu, podczas wizyty Jarosława Kaczyńskiego w Wielkopolsce, protesty były agresywne jak nigdy wcześniej. Taka będzie ta kampania?
– Myślę, że będzie bardzo brutalna. To, co się działo w Wielkopolsce, jest zapowiedzią. Po prostu stawka jest wielka. I nie chodzi tylko o to, czy trzecia kadencja będzie należała do obozu Zjednoczonej Prawicy. Kolejna wygrana obozu rządzącego postawi opozycję w bardzo trudnej sytuacji. Donald Tusk wrócił z Brukseli na białym koniu po to, żeby nadać opozycji nowy impet. A przede wszystkim żeby po 8 latach wreszcie wygrać z PiS-em! Jeśli Tusk zawiedzie, porażka będzie dotkliwa i symboliczna. Każdy z przywódców politycznych ma nóż na gardle. A te noże są przyłożone przez przeciwników partyjnych, ale jeszcze bardziej – przez ich pozornych zwolenników. Jeśli Tusk nie doprowadzi PO do zwycięstwa, zostaną wprawione w ruch. Czy wyeliminuje go Rafał Trzaskowski czy Grzegorz Schetyna, to mniej istotne. Ktoś zada śmiertelny cios. To samo dzieje się po drugiej stronie.

Opozycja myśli: jak nie teraz, to kiedy? Tyle zmarnowanych okazji… Najpierw była pandemia i kryzys gospodarczy. Następnie wybuchła wojna w Ukrainie, która skutkowała m.in. nagłym napływem ogromnej liczby uchodźców. Teraz zaczęła się inflacja, ceny rosną z dnia na dzień. W dodatku kryzys poważnie dotknął Kościoła. Mimo to w sondażach prowadzi prawica.
– Rzeczywiście, Polska przechodzi przez bardzo trudny okres. Zastanawiam się, ile może być tych apokalips. Kiedy myślimy, że gorzej być nie może, następuje kolejna katastrofa. Najpierw apokalipsa pandemii COVID-19, potem zorganizowany przez Aleksandra Łukaszenkę szturm na polską granicę, ludobójcza agresja Rosji na Ukrainę, wielomilionowa fala imigrantów, a do tego cały czas niepokojące zmiany klimatu, susze, powodzie, pożary. Teraz na naszych oczach umiera Odra. A najgorsze, że znikąd nie możemy oczekiwać zbawienia. Wschód stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo, a Zachód nie chce nam pomóc, a jeśli nam pomoże, to tylko na swoich warunkach. Wciąż ważą się decyzje, czy otrzymamy pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Bruksela stawia warunki z obszaru praworządności i wstrzymuje pieniądze, które miały wspomóc polską gospodarkę po pandemii. A my już o pandemii dawno zapomnieliśmy, bo po raz kolejny zwalił się nam na głowę świat. To wszystko składa się na coraz bardziej apokaliptyczną atmosferę.
W takich warunkach należałoby oczekiwać gwałtownej zmiany nastrojów politycznych. Niepokój związany ze katastrofalnymi zmianami, dokonującymi się na zewnątrz Polski i w naturze, łatwo przekierować do wewnątrz społeczeństwa, ku rządzącym liderom. To właśnie głównie tym zajmuje się opozycja. Kiedyś wszystko miało być „winą Tuska”, teraz wszystko – kryzys energetyczny, wymieranie ryb, polityka Unii Europejskiej – staje się winą Kaczyńskiego, Morawieckiego i Dudy. To przez nich! – cały czas słyszymy. Na początku nie było wiadomo, jaka jest przyczyna katastrofy ekologicznej na Odrze, ale opozycja wskazywała, że odpowiedzialny jest rząd. Ale to cały czas nie działa…

A teoretycznie powinno.
– Ta sytuacja jest zagadkowa. Oskarżenia rządu o próbę wytrucia rtęcią najpierw ryb, a potem Polaków wydają się jakimiś krzykami bezsilności i rozpaczy w obliczu niezrozumiałej odporności Zjednoczonej Prawicy na szoki. Każdy przywódca państwa dobrze o tym wie (wiedzą i przywódcy partyjni), że jest tylko odroczoną ofiarą. Współcześni przywódcy zarządzają niepokojem społecznym tak, jak kiedyś królowie, i ten niepokój może się na nich skupić. Mają świadomość, że w każdej chwili mogą zostać wyeliminowani. A tu wyrok skazujący nie następuje. Wzięty z osobna każdy z kryzysów, przez który przeszliśmy w ostatnich latach, mógłby zatopić nawet najlepszy rząd, a rząd Mateusza Morawieckiego naraz przeszedł przez nie wszystkie i w środku apokalipsy nadal trzyma się mocno. Nicholas Taleb opisał taką zadziwiającą własność, która sprawia, że kryzysy nas paradoksalnie wzmacniają, jako antykruchość.

Apokaliptyczny zaczyna być ostatnio wzrost cen, od rat kredytów aż po produkty konieczne do życia codziennego.
– Zbyt wysoka cena energii elektrycznej, kłopoty z węglem, z benzyną, dosłownie za chwilę mogą zmieść całą scenę polityczną. Więc trudno powiedzieć, jak to się dzieje, że w czasach apokalipsy królowie nadaj pozostają królami, zamiast być ścięci w irracjonalnej wierze, że to oni te nieszczęścia sprowadzili. Postawiłbym hipotezę, że zagadkowa antykruchość Zjednoczonej Prawicy polega na tym, że w międzyczasie dla wielu Polaków jej politycy stali się specjalistami od zarządzania katastrofami, tymi, którzy „przeprawiają” nas przez apokalipsę. To oni gwarantują, że nie nadejdzie ostateczna zagłada. To oni powstrzymują nieuchronny koniec. Opozycja po prostu nie ma tego egzystencjalnego doświadczenia. Święty Paweł użył w drugim liście do Tesaloniczan figury katechona, „tego, który powstrzymuje” nadejście apokalipsy i antychrysta. Dla swoich wyborców Kaczyński jest takim katechonem, który w środku nadchodzącej apokalipsy powstrzymuje antychrysta-Tuska, który sprowadzi na Polskę ostateczną zagładę.

Opozycja cały impet kieruje na obawy finansowe. One chyba są kluczowe, o czym prawica wie, gdyż nie przypadkiem rozdaje pieniądze w ramach kolejnych programów. Polacy zwykli upadek komunizmu przypisywać czynnikom duchowym i odwadze Solidarności, ale według prof. Jadwigi Staniszkis to zadziałało dlatego, że komunizm po prostu upadł jako system gospodarczy! I nie chodzi o puste półki. Notable, w tym radzieccy, wyjeżdżali na Zachód i spodobał im się dobrobyt. Systemu nie miał kto bronić. Gdyby gospodarka kwitła, władza byłaby nie do ruszenia…
– W Polsce to nie jest tylko ekonomia. Kwestie obyczajowe, moralne i kulturowe też są niesłychanie ważne. Weźmy kryzys uchodźczy na granicy białoruskiej. Przecież nie chodziło w nim o gospodarkę, ale o bezpieczeństwo narodu. Co więcej, państwo może podejmować wbrew kalkulacji ekonomicznej niezwykle kosztowne inwestycje, takie jak budowa muru wzdłuż granicy, właśnie w imię bezpieczeństwa. Podobnie dziś podchodzimy do wojny na Ukrainie. Jesteśmy w stanie poświęcić nasz dobrobyt finansowy w imię bezpieczeństwa egzystencjalnego. Oczywiście nie wiadomo, czy polska gospodarka będzie mogła to wytrzymać, ale poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne.
Z perspektywy antropologii istotne jest tworzenie granic i ich burzenie. Prawo i Sprawiedliwość jest formacją, która buduje granice, wieże obronne, mury – a nawet wielki mur na granicy z Białorusią. Granice, które mają nas ochronić przed tym, co chaotyczne, niebezpieczne, czego nie znamy. Lewica natomiast mury, nie tylko te na granicy z Białorusią, chciałaby może nie obalić, ale uczynić nieistotnymi i przepuszczalnymi. Im ktoś jest bardziej lewicowy, tym bardziej by chciał, żeby granice zniknęły: granice między narodami, państwami, religiami, klasami, płciami, orientacjami seksualnymi. Żeby wszystko stało się płynne. Partie są jedynie epifenomenami tych dwóch sposobów tworzenia jedności. Jedne budują jedność poprzez wyznaczanie granic, inne – poprzez ich dekonstruowanie. Jest także trzecia droga – droga niepolityczna, droga poza polityczną logiką wróg-przyjaciel. To miłość chrześcijańska.

Prawdopodobnie najbardziej przegranym będzie na dłuższą metę Kościół, niezależnie od wyniku przyszłorocznych wyborów. Jedynym powodem, sensem jego istnienia jest głoszenie Dobrej Nowiny, dawanie świadectwa bezwarunkowej miłości Chrystusa do człowieka. W chwili gdy liderzy Kościołów lokalnych poprą jedną partię, przekaz o Bogu staje się niewiarygodny. Droga miłości się dezawuuje. Paradoks polega obecnie na tym, że obie strony sporu politycznego opowiadają o miłości, chociaż odmiennie ją rozumieją. Dla partii lewicowo-liberalnych prawo do miłości, do bycia sobą w miłości, jest wartością absolutną. Myślę, że ta kampania zacznie zdzierać z lewicy wizerunek „miłości, pokoju i radości”, bo walka toczy się o wszystko. Prawica nigdy nie udaje lepszej, niż jest, lewica natomiast programowo stosuje miękkie strategie walk, kreując się na ofiarę poszukującą miłości, empatii i szacunku dla różnic. Lewica potępia nienawiść i agresję jako typowe dla tradycji patriarchalnej, prawica tymczasem coraz bardziej otwarcie ją stosuje.
– Lewica może się sporo nauczyć od Kościoła, choć pewnie bardzo byłaby zaskoczona takim stwierdzeniem. Tak samo jak Kościół ma często na ustach „miłość, miłość, miłość”, a później nie realizuje jej w kontaktach z drugim człowiekiem, jeśli tylko odejdzie od jej ortodoksji. Przedstawiciele lewicy głoszą: równość, różnorodność, inkluzywność, a jednocześnie specjalizują się w unieważnianiu i „kancelowaniu” nieprawomyślnych heretyków. Politycy prawicy nie mówią o miłości, a raczej o solidarności, wskazując, że druga strona ją niszczy. Ale w momencie, kiedy ktoś mówi: „Ten drugi niszczy jedność Polaków”, niszczy ją sam. W konsekwencji żadna ze stron nie widzi własnej przemocy, bo rzucając na siebie nawzajem klątwy, jedni głoszą miłość, a drudzy – solidarność. Przy czym lewica jest w trudniejszej sytuacji, bo ona radykalizuje miłość chrześcijańską. Trudno sobie wyobrazić Jarosława Kaczyńskiego jako głosiciela „polityki miłości”, a przecież Donald Tusk zrobił z niej swój slogan. Ale kiedy polityk mówi o miłości, robi to zawsze przeciw komuś. Ja głoszę miłość, ale tamci – sugeruje – są siewcami nienawiści. W ten sposób najpiękniejsza chrześcijańska idea staje się ofiarą polityki.

Ta idea to Chrystus. Bóg.
– Nasza miłość jest zakorzeniona w Bogu, w transcendencji. Jeśli żadnego zakorzenienia nie ma, nie wiemy, co miłość ma znaczyć. My, chrześcijanie, mamy wzór Miłości – Jezusa Chrystusa, który pokazał, czym ona jest. On też stawiał pewne granice, realizował – można rzec – hard love. Jednak bez Niego nie wiemy, co to naprawdę znaczy kochać. Musimy nieustannie odnawiać definicję miłości. Ona staje się ruchoma.

Dlatego lewicy jest trudniej? Miłość jest umowna, niedookreślona, jest… konstrukcją?
– Jeśli nie ma jednego, uniwersalnego wzorca miłości, możemy zdefiniować miłość tylko poprzez zmianę wobec dawnych wzorców miłości. Musimy nieustannie pokazywać, że się zmieniliśmy, staliśmy kimś innym, że stanęliśmy po stronie kolejnej wykluczonej grupy. Stąd wynika, że im bardziej chcemy pokazać, że kochamy, tym szybciej musimy swoją wizję miłości poszerzać i redefiniować. Lewica burzy granice w imię chrześcijańskiej miłości. Im większa granica zburzona, tym większa w domyśle miłość. Moja znajoma, która zaangażowała się w pomoc uchodźcom na granicy z Białorusią, powiedziała mi, że to lewica dziś realizuje ewangeliczne przykazanie miłości, a Kościół po cichu lub całkiem głośno wspiera mury.
Ale lewica nie widzi, że zburzenie murów nie prowadzi tylko do większej sumy miłości, ale też do większych konfliktów i nienawiści. Możemy w imię miłości przyjąć do Polski uchodźców z krajów muzułmańskich, ale jest jasne, że – tak jak na Zachodzie – powstaną napięcia między przyjezdnymi a gospodarzami. Często jest tak, że kiedy robimy coś w imię miłości i chronimy przed przemocą innych jedne kozły ofiarne, nie dostrzegamy naszych kozłów ofiarnych i naszej własnej przemocy. Lewica nie dostrzega nawet, że pierwszym kozłem ofiarnym mogą stać się ona sama i grupy, które reprezentuje. Bo paradoksalnie największe napięcie powstanie między tymi, którzy wyznają wartości lewicowe i burzą granice, żeby przyjąć innego, a społecznościami islamskimi, które przecież oparte są na silnych granicach między wierzącymi a niewierzącymi, mężczyznami a kobietami, heteroseksualistami a homoseksualistami. Mówimy: miłość dla wszystkich! Love is love! I nie widzimy, że zawsze są konkretne koszty. W świecie bez Boga nie da się sprawić, żeby różnice między nami zanikły i wszyscy zaczęli się kochać. Należy raczej oczekiwać coraz głębszych konfliktów.

Obie strony są odrobinę lustrzanym odbiciem. Jedni popadają w idealizm, niestety dość typowy dla Kościoła, i to na wielu poziomach. Idealizuje się księży, niewiasty, hierarchię, instytucje, rodzinę, po czym zgodnie z logiką wahadła wpada się w całkowite zaprzeczenie. U lewicy ten syndrom nazywa się utopia. Powstaje projekt społeczny, w społeczeństwie ma wreszcie zapanować miłość, szczęście i równość – a efekt jest dokładnie odwrotny. Stąd moje pytanie. Nadchodząca kampania rozbije utopię? Frustracja okaże się za silna, puszczą hamulce?
– Nerwy już nieraz puszczały. Obserwowałem uważnie, co się działo podczas Strajku Kobiet w Poznaniu. Feministkom ewidentnie puściły nerwy, na szczęście trzymał je na wodzy Kościół. Poznańska katedra stała się obiektem desakralizacji. Co zresztą pokazuje siłę Kościoła. Katolicy mogą się martwić, że jest atakowany, ale z drugiej strony to niesamowite – kobiety wiedziały, gdzie znajduje się centrum symboliczne. Nie tylko Poznania, ale Polski. Katedra! Kiedy przerywano Mszę, krzyczano przed ołtarzem, trzymając transparenty proaborcyjne, wszelkie tabu zostało zniszczone. Z mojego punktu widzenia protestujący przekraczali podstawowe granice kultury. Wchodzili w wyodrębnioną przestrzeń sacrum. Trudno sobie wyobrazić coś, co może być bardziej raniące dla osoby wierzącej. Dzisiaj te granice są przekraczane nieustannie. Ważne jest natomiast to, czy ktoś to widzi. My, chrześcijanie, też nie widzimy tego, że pewnymi słowami i zachowaniami naruszamy czyjąś godność, integralność. Czasem księża nie widzą, jak traktują kobiety, świeckich, swoich podwładnych… Bardzo bym sobie życzył, żeby każdy był w stanie spojrzeć na to, co sam robi, i powiedzieć: „Ojej, źle robię”. Łatwo mówić „ONI nie wiedzą, co czynią”! Byłoby wspaniale, gdyby jakaś feministka głośno powiedziała: „Siostry, to co zrobiłyście jest straszne. To był błąd, posuwamy się za daleko”. Również strona katolicka powinna robić nieustanny rachunek sumienia.

Lewica podobne zachowania sprytnie racjonalizuje. Aktywistki i aktywiści ruchów społecznych powołują się na status ofiary dyskryminacji, przemocy, fobii itp. Wtedy da się usprawiedliwić każdą własną agresję, nienawiść, nietolerancję. On/ona/oni ZASŁUŻYLI na takie traktowanie, z nimi inaczej po prostu się nie da! Sprawdzona metoda, działa od wieków. Pozostaje pytanie, jak ocenią to zwykli ludzie – polscy wyborcy.
– Z góry wiadomo, co powiedzą aktywiści. To jest przykre, że osoby prywatnie czułe i głębokie, jak np. prof. Magdalena Środa, w momencie, kiedy zaczynają się wypowiadać publicznie, mówią jakimiś skryptami. Klementynę Suchanow, Renatę Kim czy Magdalenę Środę może zastąpić dowolna feministyczna aktywistka, która będzie wykrzykiwać te same hasła. Ja chciałbym obcować z ludźmi, którzy mają twarze, a nie ideologiczne maski.

Prawica wygrywa, kiedy potrafi dwie rzeczy: zagospodarować zbiorowy gniew i zjednoczyć się pomimo różnic. Czy lewica potrafi to tym razem zrobić?
– Dodałbym jeszcze jedną ważną rzecz, która wpłynęła na sukcesy prawicy – wiarygodność. Ona zawsze miała swoją narrację dotyczącą roku 1989 i Rosji. Jeśli spojrzymy na Jarosława Kaczyńskiego, to była to chyba ostatnia osoba, która korzystała z doradców PR-owych (śmiech). On się nie przejmuje PR-em, za co zapłacił cenę. Był marginalizowany, długi czas był w opozycji. Ale tak zyskał wiarygodność. Przeszedł drogę od kozła ofiarnego III RP, któremu życzono szybkiej śmierci, od antychrysta, który miał „podpalić Polskę”, do gwaranta porządku, katechona, który powstrzymuje pożogę. Z punktu widzenia antropologii Jarosław Kaczyński jest królem III RP, a właściwie – ojcem królów, bo to on od niemal dekady koronuje kolejnych polskich liderów politycznych.
Wydaje mi się, że z oboma rzeczami, które wymieniłaś, lewica nie będzie miała problemu. Jeżeli matematycznie im wyjdzie, że powinni się zjednoczyć na wybory, zrobić wspólną listę, to oni to zrobią. Bo zdecyduje kalkulacja.

Pragmatyzm.
– Tak, choć oczywiście będzie on miał granice. Nikt nie będzie chciał tańczyć tylko wokół Donalda Tuska. Ale na krótko da się z tego zrobić jeden taniec. Opozycja nie będzie też mieć kłopotu z zaostrzaniem społecznego napięcia. W Polsce będzie iskrzyło. Kluczem będzie kwestia wiarygodności. O to będzie toczyć się walka: kto budzi zaufanie, komu można wierzyć, kto nas przeprowadzi przez czas próby…

Decydujące dla wyborów będą wiarygodność i poczucie bezpieczeństwa.
– Powiedziałbym, że kiedy przemija postać świata, szukamy na powrót granic, miar, murów. Czujemy się bezpiecznie, kiedy jest porządek. Prawica to rozumie. Płynność, niejednoznaczność, chaos, dekonstrukcja, deinstytucjonalizacja, typowe dla współczesnej lewicy, są pociągające w epoce porządku, stabilizacji, pokoju, wysokiego poziomu życia czy raczej konsumpcji. Postawiłbym tezę, że jeśli lewica będzie chciała wygrać, paradoksalnie będzie musiała naśladować prawicę. Pokazać, że to ona przeprowadzi nas przez apokalipsę, zagwarantuje porządek i sprawi, że odejdą wszystkie śmiercionośne wirusy, przeminą wojny i wyzdrowieją ryby w Odrze.

Dr hab. Michał Łuczewski
Socjolog i psycholog; adiunkt w Zakładzie Metodologii Nauk Społecznych w Instytucie Socjologii UW

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki