Trzy przypowieści: o owcy, drachmie, ojcu i jego dwóch synach są jak hymn o miłosierdziu Boga. Tym, co je łączy, jest nie tyle małe czy wielkie pogubienie człowieka, ile przede wszystkim radość Wszechmocnego, gdy Jego dzieci się odnajdują. To także lekcja, która mówi o tym, jak różne są powody odejścia od Boga i jak wiele jest dróg powrotu do Niego.
Są tacy, którzy porzucają Pana, bo są ciekawi, jak to jest żyć na własną rękę, chodzić swoimi drogami i nie przejmować się wspólnotą. Są inni, o których – jak o zagubionej drachmie – ktoś zapomniał, ktoś ich odrzucił lub zignorował. W efekcie stają się niewidzialni. Pewnie nawet nie odchodzą z Kościoła, ale wspólnota ich nie zauważa. Są wreszcie ci, którzy podejmują świadomą decyzję o odejściu – może podyktowaną rozczarowaniem, może pychą, może zranieniem. Każda taka sytuacja wymaga odmiennej odpowiedzi i reakcji. Nie można wszystkich, którzy błądzą czy odchodzą, traktować jak monolit, bo tyle jest przyczyn odejścia, ile ludzkich historii.
Nie da się również opracować jednego obowiązującego „programu odzyskiwania” tych, którzy się pogubili, jakiegoś ogólnego schematu nawrócenia. Ktoś potrzebuje, by iść za nim na manowce i go z nich wyciągnąć, bo tak się pogubił, że sam nie wie, jak wrócić. Ktoś inny – a to dotyczy zwłaszcza wykluczonych i marginalizowanych – najpierw musi zostać zauważony. Trzeba go zobaczyć, by go odnaleźć, a to wymaga szeroko otwartych oczu, wrażliwości i cierpliwego poszukiwania. Są też i tacy ludzie, którzy nie wrócą, dopóki nie doświadczą głęboko, jak bardzo potrzebują miłości Boga. Mądrość polega na tym, by pozwolić im odejść, ale nie ustawać w oczekiwaniu na ich powrót – bez osądzania, z szeroko otwartymi ramionami.
Jezus opowiedział o zagubionej owcy, odnalezionej drachmie i synu, który powrócił do ojca, w odpowiedzi na szemranie faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którym nie podobało się to, że Pan tyle uwagi i czasu poświęca grzesznikom. To prawda, grzesznik – nawet ten nawrócony – uwiera ludzi, którzy mają się za sprawiedliwych. Skandalem w ich oczach jest fakt, że w swoją pobożność wkładają tyle wysiłków i starań, a tymczasem Bóg przygarnia jawnogrzesznice i celników. Czyż dalekie echo tego oburzenia nie pobrzmiewa w naszych współczesnych dyskusjach i reakcjach na ludzi, którzy według „sprawiedliwych” niekoniecznie żyją według zasad dekalogu, lecz proszą Kościół o uwagę, zrozumienie, współczucie dla sytuacji, w jakiej się znaleźli?
Czytamy dziś na początku: „Przychodzili do Niego wszyscy poborcy opłat i grzesznicy, aby Go słuchać”. To nie jest tak, że człowiek uwikłany w zło czy słabość nie cierpi z tego powodu. Czy jest szczęśliwy, spełniony i radosny? Wątpliwe. Ludzie przychodzili i wciąż przychodzą do Jezusa po nadzieję. Chcą wierzyć, że On ocali ich człowieczeństwo, że dzięki Niemu będą mogli przekroczyć własną słabość, a ich życie nabierze sensu. Przychodzą, aby Go słuchać, bo w Jego słowach jest zbawienie.
Takiej nadziei nie mieli faryzeusze – doskonali w wypełnianiu przepisów prawa, ale noszący w sobie zatrzaśnięte, oschłe serca. Bliskość świątyni, znajomość Pisma dawały im zbytnią pewność, że są uprzywilejowani w oczach Boga. Byli zabłąkani bardziej niż bohaterowie Jezusowych przypowieści, bo zaślepiało ich przekonanie, że idą właściwą drogą i do zbawienia nie potrzebują ani ludzi, ani nawet Boga. Wiemy dobrze, że to grozi każdemu, kto nie słucha Pana, nie szuka u Niego nadziei, kto liczy wyłącznie na własne siły i moralną wielkość.
Nieskazitelny urzędnik nie potrafi dzielić radości Boga, który trzyma w ramionach odnalezioną owieczkę. Nie zna smaku szczęścia, gdy odnajdzie się zagubiona drachma. Nie znajdzie się w gronie ucztujących na zaproszenie ojca, który wita wracającego syna. Uschnięte serce nie zna ani bólu straty, ani zachwytu z powodu odzyskanej zguby.