W sobotę 6 sierpnia brytyjscy lekarze odłączyli od aparatury podtrzymującej życie 12-letniego Archiego Battersbee, po tym jak stwierdzono śmierć pnia mózgu. Batalia prawna, jaką stoczyli jego rodzice, nie przyniosła skutku. Według mamy chłopiec wziął udział w internetowym wyzwaniu, które polegało na… podduszaniu się. Na czym polega tzw. challenge?
– Jeśli mama Archiego ma rację, to w ostatnich miesiącach jest on trzecią ofiarą „zabawy”. Zmarły dwie dziewczynki, ze Stanów Zjednoczonych i Włoch. Challenge jest to wyzwanie rzucone w internecie. Archie brał udział w rywalizacji, które z dzieci będzie dłużej się podduszać. Dużo wyzwań jest pozytywnych, np. kto zrobi więcej pompek. Jego celem było zwrócenie uwagi na problem stresu pourazowego (PTSD) żołnierzy wracających z wojny. Są też niestety wyzwania, które zagrażają zdrowiu lub życiu: podduszanie się, wypicie Domestosa, jedzenie dziwnych rzeczy…
Dlaczego dzieci to robią? Nawet te niby rozsądne.
– Dziecko ma potrzebę bycia częścią grupy. Chce się pokazać, współuczestniczyć w tym, co robią rówieśnicy. Boi się, że jeśli czegoś nie zrobi, może zostać „odstawione na bok”…
Pod wpływem grupy zawsze robi się głupstwa: próbuje zakazanych substancji, pływa w niedozwolonym miejscu itd. Nie potrafię jednak pojąć chęci podduszania się. Taki pomysł mógł paść tylko w sieci, bo śmierć jest tam iluzoryczna, wirtualna.
– Wymienione zachowania ryzykowne dokonują się w realnym świecie, różni się tylko forma przekazu. Można się skrzyknąć realnie i podjąć wyzwanie. Dzieci często skrzykują się przez internet. Zapominają, że to, co tam robią, ma skutki w życiu ich oraz innych osób. Badacze odchodzą dziś od dualizmu: online – offline. Młodzież doświadcza obu tych sfer jako jednego życia. Ono ma różne manifestacje.
Myślę, że dorośli powinni zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze na wartości. Jeżeli dzieci wiedzą, czym są w codziennym życiu roztropność, odwaga, szacunek, zaufanie, prawda, pomaganie innym, to prawdopodobnie będą realizowały te wartości w sieci. Tak zwane „Ja realne” jest bardzo blisko „Ja wirtualnego”. Chociaż zdarzają się pewne odstępstwa. Jeśli ktoś jest izolowany w grupie, może chcieć za wszelką cenę zdobyć uznanie w sieci. Spektakularny udział w challange’u daje szansę na podziw innych. Po drugie, większość wyzwań jest inspirowana przez media społecznościowe. Dzieci najczęściej korzystają z TikToka, jest też Instagram, Snapchat. One pochłaniają je bez reszty. Bo tam są inni! Jednak to, w jaki sposób dzieci realizują atawistyczną potrzebę przebywania z innymi, zależy przede wszystkim od rodziców. Czy oni wiedzą, jak działają te aplikacje? Interesują się tym, co dziecko robi w sieci?
Archie był ślicznym, zdrowym, radosnym chłopcem. Uprawiał sport. Większość ludzi szuka poczucia bezpieczeństwa, ale są też ci, którzy nie mogą żyć bez adrenaliny. Jeśli dziecko ma skłonność do ryzyka, a na to nałoży się młodzieńcza brawura, łatwo o wypadek. W jaki sposób rodzice mogą chronić takie dzieci?
– W tym przypadku nie wystarczy jedna rozmowa o zagrożeniach. Trzeba rodzicielskiej uważności. I systematycznej pracy. Niektóre dzieci muszą mieć dostęp do socjoterapeuty, psychologa. Trzeba je uczyć zasad korzystania z internetu, ale też kluczowych wartości.
Myślę, że za bardzo skupiamy się na negatywach. Dużo mówimy o sekstingu, challenge’u, patotreściach. Mało jest zajęć na temat tego, jak wykorzystywać zasoby sieci choćby do niesienia pomocy innym. Uczmy dzieci odkrywać, jak wykorzystać internet do dobra. Żeby lepiej żyło się samotnemu sąsiadowi, ubogiej sąsiadce, może bezdomnemu, który śpi na mojej klatce schodowej. Kiedy w fundacji organizujemy takie zajęcia, okazuje się, że dużo młodych ludzi nie potrafi używać nowych technologii do kreatywnych działań dla dobra ludzi żyjących obok. Można się skrzyknąć po to, żeby w czymś rywalizować. A można po to, żeby komuś ulżyć, pomóc. Jeśli natomiast zobaczymy, że ktoś w internecie proponuje dzieciom niebezpieczne dla życia wyzwania, zachęca do ryzykownych działań, nie bądźmy obojętni. Archie naprawdę nie musiał umrzeć.