Być może mało kto pamięta, że trwa Rok Amoris lætitia. Zainicjowany przez papieża Synod o synodalności, a potem agresja Rosji na Ukrainę i trwające już drugi miesiąc walki zepchnęły na dalszy plan świadomość trwania roku poświęconego tej adhortacji. A to ważne w kontekście nabożeństwa drogi krzyżowej, które odbyło się w rzymskim Koloseum w Wielki Piątek, po dwóch latach przerwy, spowodowanej pandemią koronawirusa.
Rzymska droga krzyżowa była wyjątkowa z wielu powodów. Po pierwsze, organizatorzy odeszli od tradycyjnych stacji, które częściowo źródła mają w tekstach apokryficznych, na rzecz wspominania wydarzeń zapisanych na kartach Ewangelii. Po drugie, rozważania dotyczyły problematyki rodziny i do każdej stacji przygotowywały je inne osoby. Po trzecie, i to chyba jest najbardziej komentowany moment tegorocznego nabożeństwa, o przygotowanie rozważań do stacji XIII poproszono przedstawicielki narodów toczących obecnie ze sobą wojnę: Ukrainkę i Rosjankę.
Kontrowersyjna stacja
Podczas XIII stacji w rzymskim Koloseum rozważano śmierć Jezusa na krzyżu. Rozważanie, które napisały wspólnie Ukrainka Irina i Rosjanka Albina, od dwudziestu lat pracujące we włoskim centrum opieki paliatywnej przyjaciółki, miało w pierwotnej wersji brzmieć tak: – Śmierć dookoła. Życie, które wydaje się tracić wartość. Wszystko zmienia się w ciągu kilku sekund. Istnienie, dni, beztroska zimowego śniegu, odbieranie dzieci ze szkoły, praca, uściski, przyjaźnie… wszystko. Nagle wszystko traci na wartości. „Gdzie jesteś, Panie? Gdzie się ukryłeś? Chcemy odzyskać nasze dawne życie. Po co to wszystko? Jaką winę popełniliśmy? Dlaczego nas opuściłeś? Dlaczego opuściłeś nasze narody? Dlaczego w taki sposób rozbiłeś nasze rodziny? Dlaczego nie mamy chęci, aby marzyć i żyć? Dlaczego nasze ziemie stały się tak ciemne jak Golgota?”. Skończyły się łzy. Gniew ustąpił miejsca rezygnacji. Wiemy, że Ty nas kochasz, Panie, ale nie czujemy tej miłości i to doprowadza nas do szaleństwa. Budzimy się rano i przez kilka sekund jesteśmy szczęśliwi, ale potem zaraz sobie przypominamy, jak trudno będzie nam się pojednać. Panie, gdzie jesteś? Przemów w ciszy śmierci i podziału i naucz nas wprowadzać pokój, być braćmi i siostrami, odbudować to, co bomby chciały zniszczyć.
Ostatecznie tekst rozważań zmieniono. – W obliczu śmierci cisza jest bardziej wymowna od słów. Zatrzymajmy się zatem w modlitewnej ciszy i niech każdy w sercu modli się o pokój na świecie – usłyszeli uczestnicy nabożeństwa, po czym rozległo się milczenie. Irina i Albina trzymały wspólnie krzyż, wymownie na siebie spoglądając.
Niepotrzebny gest?
– Uważam ten pomysł za przedwczesny, dwuznaczny i nieuwzględniający kontekstu militarnej agresji Rosji na Ukrainę. Dla grekokatolików z Ukrainy teksty i gesty stacji XIII tej drogi krzyżowej są niezrozumiałe, a nawet obraźliwe, zwłaszcza w kontekście spodziewanego drugiego, jeszcze bardziej krwawego ataku wojsk rosyjskich na nasze miasta i wsie. Wiem, że nasi rzymskokatoliccy bracia podzielają te myśli i doświadczenia – napisał w wydanym oświadczeniu abp Światosław Szewczuk, zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Swoje zaniepokojenie wyraził również ambasador Ukrainy przy Stolicy Apostolskiej. W wielu miejscach na Ukrainie, na znak protestu, nie transmitowano drogi krzyżowej z Koloseum.
W pewnym sensie reakcja przedstawicieli narodu, na którego miasta i wsie regularnie spadają bomby, a odkrycia z wyzwolonych terenów odsłaniają bezmiar brutalności wojsk rosyjskich, jest zrozumiała. Gdy ktoś jest mordowany, a na jego dom spadają bomby, trudno, by wyciągał rękę w geście pojednania. Trudno być może nawet, by wzbudził jakąkolwiek dobrą myśl o narodzie, którego przywódca rozpętał piekło na jego ojczystej ziemi. Być może właśnie dlatego zdecydowano się skorygować rozważanie przy trzynastej stacji, nie wycofując się do końca z pomysłu, by przedstawiciele obu narodów nieśli krzyż.
(Nie)możliwa przyjaźń
Gesty są ważne i jestem przekonany, że właśnie tym gestem papież chciał pokazać, jak bardzo rozumie dramat toczącej się wojny. Nie odczytuję tego gestu jako zrównanie kata i ofiary, co część komentatorów zarzuca Franciszkowi. Zresztą, na sąsiednich stronach Piotr Jóźwik analizuje słowa i gesty papieża od momentu rozpoczęcia wojny, pokazując z jednej strony ewolucję mówienia o sytuacji, z drugiej – konsekwencję, z jaką papież upomina się o najważniejsze wartości, nie relatywizując tego, kto jest agresorem, a kto ofiarą.
Papież przyzwyczaił nas do tego, że omawiając problemy globalne, potrafi wskazać w nich na konkretnego człowieka. To niewątpliwie echo personalizmu chrześcijańskiego, tak mocno podkreślanego w wielu dokumentach po Soborze Watykańskim II. Obserwując różne wydarzenia, procesy, dramaty, mówiąc o zmianach, reformach, rozwoju – zawsze trzeba mieć przed oczami nie jakąś bliżej nieokreśloną masę ludzką, ale człowieka w całej jego złożoności.
Tak też interpretuję trzynastą stację rzymskiej drogi krzyżowej. Papież pokazuje nam jeszcze jeden wymiar tragedii wojny. Przeszywa on relacje konkretnych ludzi i zmusza do stawiania pytań, na które nie znajdują odpowiedzi. Irina i Albina są tego symbolem. Przyjaźnią się od dwudziestu lat, a jednak teraz ich przyjaźń została naznaczona tym, że jedna pochodzi z narodu, który stał się agresorem i odpowiada za działania noszące znamiona zbrodni wojennych, a druga – z narodu, który cierpi z powodu zbrojnej agresji. Dziejąca się daleko od Rzymu wojna nie pozostaje obojętna na ich relację. Ile jest takich ukraińsko-rosyjskich rodzin, które dotyka dramat tej wojny? Mają swoje rodziny po obu stronach toczącej się wojny. Jak w tej sytuacji układać dalej relacje?
Niedługo po rozpoczęciu działań wojennych na jednym z portali opisano historię pary narzeczonych, którzy mieli niedługo się pobrać. Ona, Rosjanka, słysząc o tym, co robi armia państwa, z którego pochodzi, zadzwoniła do swojego narzeczonego, Ukraińca, z pytaniem, czy po tym wszystkim dalej będzie ją kochał? Na ślub na Ukrainie na razie nie mają co liczyć.
Milczące spojrzenia kobiet trzymających mocno krzyż były krzykiem niemocy. Jakby chciały powiedzieć w imieniu tych ludzi: nie znajdujemy słów w obliczu tej tragedii.
Nie czas na pojednanie
W pierwotnej wersji rozważań padły słowa o pojednaniu. Uznano je za przedwczesne. A jednak, o czym warto pamiętać, nie były to słowa papieża, a kobiet pochodzących z obu walczących narodów. Kluczowy jest też kontekst tych słów: wychodząc od swej wieloletniej przyjaźni, Irina i Albina zwracają uwagę, że o pojednanie będzie trudno. Nie mówią, że już teraz nadszedł na to czas. Trudno mówić o pojednaniu przy huku armat. Najpierw muszą ustać działania wojenne. A jednak nie można przestać o pojednaniu myśleć, ponieważ wpisane jest w orędzie Ewangelii.
Nie możemy zapominać, że przez śmierć na krzyżu Jezus pojednał niebo i ziemię. Z krzyża też modlił się za swoich oprawców. Prosił swego Ojca, aby im przebaczył. Jeśli chcemy wciąż widzieć w papieżu proroka, to właśnie tak należałoby odczytać jego słowa. Musimy zrobić wszystko, by ta wojna się zakończyła, a potem, by uleczyć rany i na nowo pojednać ze sobą zwaśnione narody. Tak, to nie będzie łatwe, ale to jest właśnie nasz cel.
Dlaczego takie ustawienie sprawy jest istotne? Ponieważ w naturalny sposób obrazy z terenów ogarniętych, które do nas docierają, budzą w nas skrajne emocje, nie wyłączając tych złorzeczących. Życzenie śmierci Putinowi, a nawet plag egipskich, które powinny spaść teraz na naród rosyjski, to najdelikatniejsze słowa, jakie padają. Czy jednak wojna zwalnia nas z przykazania miłości, również miłowania nieprzyjaciół? Czy słowa Jezusa skierowane do Piotra, by schował miecz, straciły aktualność?
Nie twierdzę, że naród ukraiński nie ma prawa do obrony. Chcę tylko pokazać, że papież, który jak mantrę powtarza, że wojna nie rozwiązuje problemów, ma rację. I gdy mówi, że wszyscy jesteśmy winni tej tragedii, chce przede wszystkim przemówić do naszych sumień. Jeśli w swoim życiu zgadzasz się na jakikolwiek rodzaj agresji: słownej, emocjonalnej, psychicznej, fizycznej… jesteś winny rzucenia ziarna niezgody w niespokojną glebę życia społecznego. Z takich niepozornych gestów, z przymykania oka na zło, z prowadzenia interesów z ludźmi wątpliwej moralności – z tego biorą się potem takie okrucieństwa, jakich jesteśmy świadkami.
Warunki pojednania
– Trudno wybaczyć komuś, jeśli krzywda ciągle trwa, jeśli ciągle powiększane są skutki zła i pojawiają się nowe ofiary, np. wojny. Historia świata pokazuje, że muszą czasem minąć całe pokolenia, by rany przeszłości nieco się zasklepiły i by można było mówić choćby o namiastce przebaczenia – mówi dla „Przewodnika Katolickiego” ks. Wojciech Kućko, doktor teologii moralnej z Uniwersytetu im. kard. Stefana Wyszyńskiego. Jego zdaniem przebaczenie zakłada uznanie winy, istnienie podmiotu, który był sprawcą określonych czynów, jakiegoś zła, za co powinien ponieść odpowiedzialność. W konsekwencji to sprawca winien poprosić o wybaczenie. Dopiero wówczas można mówić o rozpoczęciu procesu oczyszczania pamięci, który nie polega ani na zapomnieniu przeszłych wydarzeń, ani na ich wypominaniu, ale na przypominaniu tego, co było udziałem sprawcy i ofiar, by nadać nowy sens trudnej przeszłości. Uznanie winy jest zatem czymś fundamentalnym dla dalszego kroku, jakim winno być naprawienie krzywd, czyli restytucja. Dopiero takie całościowe spojrzenie na proces przebaczenia pozwala mówić o nim w sposób prawdziwy i sprawiedliwy.
W kontekście trudnych pytań, związanych z przebaczeniem i pojednaniem, a także z ogromnym wołaniem do Boga o Jego milczenie, ks. Kućko przywołuje przemówienie Benedykta XVI, wygłoszone w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau 28 maja 2006 r. Papież przybył tam jako „syn tego narodu, nad którym grupa zbrodniarzy zdobyła władzę przez zwodnicze obietnice wielkości, przywrócenia honoru i znaczenia narodowi, roztaczając perspektywy dobrobytu, ale też stosując terror i zastraszenie, by posłużyć się narodem jako narzędziem swojej żądzy zniszczenia i panowania”. To było szczególne wyznanie syna narodu niemieckiego, który niesie brzemię trudnej przeszłości.
Dziś potrzebna jest modlitwa o pokój i pojednanie, potrzebne są też słowa i gesty, które będą nam przypominały o tym, co zasadnicze w orędziu Chrystusa: zwyciężyć musi miłość nad nienawiścią i życie nad śmiercią. Już dziś powinniśmy być otwarci na proces przebaczenia i pojednania, choć nie będzie on ani łatwy ani szybki. Nie wiadomo, ile przyjdzie nam czekać, nim zasklepią się rany i stanie się on w ogóle możliwy.
Nie należę do grona osób, które zawsze Franciszka rozumiały. Nie uważam też, że każdej decyzji papieża trzeba bronić. Wszak jest człowiekiem, może popełniać błędy. Nawet jeśli nie wszystko jest dzisiaj jasne, warto jednak stać po stronie papieża i go wspierać. Zwłaszcza gdy to, co robi i mówi, jest ewangeliczne.
Przebaczenie zakłada uznanie winy, istnienie podmiotu, który był sprawcą określonych czynów, jakiegoś zła, za co powinien ponieść odpowiedzialność. W konsekwencji to sprawca winien poprosić o wybaczenie. Dopiero wówczas można mówić o rozpoczęciu procesu oczyszczania pamięci, który nie polega ani na zapomnieniu przeszłych wydarzeń, ani na ich wypominaniu, ale na przypominaniu tego, co było udziałem sprawcy i ofiar, by nadać nowy sens trudnej przeszłości. Uznanie winy jest zatem czymś fundamentalnym dla dalszego kroku, jakim winno być naprawienie krzywd, czyli restytucja. Dopiero takie całościowe spojrzenie na proces przebaczenia pozwala mówić o nim w sposób prawdziwy i sprawiedliwy.
Trudno wybaczyć komuś, jeśli krzywda ciągle trwa, jeśli ciągle powiększane są skutki zła i pojawiają się nowe ofiary, np. wojny. Historia świata pokazuje, że muszą czasem minąć całe pokolenia, by rany przeszłości nieco się zasklepiły i by można było mówić choćby o namiastce przebaczenia. Wówczas dokonuje się także zwycięstwo sprawiedliwości, o czym pisał Benedykt XVI w encyklice Spe salvi: „Łaska nie przekreśla sprawiedliwości. Nie zmienia niesprawiedliwości w prawo. Nie jest gąbką, która wymazuje wszystko, tak że w końcu to, co robiło się na ziemi, miałoby w efekcie zawsze tę samą wartość. Przeciw takiemu rodzajowi nieba i łaski słusznie protestował na przykład Dostojewski w powieści Bracia Karamazow. Na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy” (nr 44). Dlatego „pojednanie nie może być mniej głębokie niż sam rozłam” (Jan Paweł II, Reconciliatio et paenitentia, nr 3).
Ks. dr Wojciech Kućko - moralista, Uniwersytet im. kard. Stefana Wyszyńskiego