Nieraz już przekonaliśmy się, że św. Marek jest mistrzem zwięzłości i w zaledwie kilku zdaniach potrafi przekazać bogactwo myśli zawarte w Ewangelii. Tak jest i dziś, kiedy u progu Wielkiego Postu czytamy ewangeliczny fragment o tym, jak po chrzcie w Jordanie Jezus udał się na pustynię. Nie dowiemy się z tego opisu, w jaki sposób Syn Boży był kuszony, nie poznamy szczegółów Jego walki ze złym duchem. Odkryjemy za to, że Jezusowi usługiwali aniołowie, a po czasie spędzonym na pustyni przyszedł do Galilei, by głosić bliskość królestwa Bożego i nawoływać do nawrócenia.
Po co potrzebny był ten antrakt między chrztem a faktycznym rozpoczęciem misji Jezusa? Czyż nie umocnił Go Duch, który zstąpił na Niego w postaci gołębicy? Czy nie pokrzepił Go sam Ojciec, gdy zapewniał o swojej wiernej miłości? Zwykle jest tak, że otrzymujemy zadanie do wykonania i niezwłocznie przystępujemy do realizacji. Gdy czujemy się na siłach, nie chcemy tracić czasu. Chcemy iść do przodu. Czy Jezus został wyprowadzony na pustynię, by tam mógł się sprawdzić? Z pewnością nie. Syn Boży nie potrzebował takich testów. Ani dla siebie, ani dla Ojca.
Marek dość często pisze o tym, że Jezus oddala się na miejsce pustynne. Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy przychodzą do Niego tłumy ludzi z oczekiwaniami, które niekoniecznie zgodne są z misją Zbawiciela albo dla tej misji są drugorzędne. Oddala się od nich nie dlatego, że ich odrzuca, ale po to, by nie stracili z oczu sedna Jego obecności pośród nich. Dla Niego samego te godziny odosobnienia są ważne, bo wtedy spotyka się z Ojcem. Istotne bowiem jest to, czego pragnie Bóg, nie zaś to, czego oczekuje świat.
Temu służy pustynia. To miejsce, gdzie odkrywamy prawdę o sobie, gdzie doświadczamy w całej ostrości sił dobra i zła, potrafimy je rozpoznać, odróżnić i właściwie nazwać. Ta pustynia to wbrew pozorom miejsce bezpieczne, bo spotykamy tu samego Boga. Jeśli nie znajdziemy dla siebie takich miejsc pustynnych, miejsc ciszy, nie odnajdziemy Boga, nie dostrzeżemy Go w naszej codzienności. „Człowiek, żeby znaleźć Boga, musi wejść w ciszę. Musi się uciszyć, musi znaleźć sobie takie miejsce, gdzie nie dochodzą hałasy tego świata” – mówił kiedyś w Łopusznej ks. Józef Tischner. Aby zauważyć i usłyszeć Boga, trzeba od tych hałasów, od wielorakich, często sprzecznych opinii się odciąć, by nas nie pochłonęły, by nie zagłuszyły tego, co najważniejsze, by nie zniekształciły właściwego rozumienia, kim naprawdę jesteśmy i do czego zostaliśmy powołani.
Można odnieść wrażenie, że w Kościele nauczyliśmy się już tego hałasu, to znaczy – potrafimy usłyszeć, czego od nas oczekuje świat, choć nie zawsze trafnie te oczekiwania interpretujemy. Czy jednak rzeczywiście uważnie wsłuchujemy się w to, czego pragnie Bóg? Czy wiemy, jak odróżnić jedno od drugiego, a więc ludzkie żądania i potrzeby od planów i woli naszego Zbawcy? Te dwie rzeczywistości nie zawsze są sprzeczne, co więcej – trzeba wsłuchiwać się w ludzkie wołanie, bo Bóg przychodzi przez drugiego człowieka i mówi do nas również przez tych, którzy są poza wspólnotą wierzących. Jednak Kościół nie jest rzeczywistością wyłącznie ziemską i nie może poddawać się presji oczekiwań: kompromisów, które przeczyłyby jego misji, dostosowania się do reguł świata. Jedynym powodem jego istnienia jest Ewangelia i to jej powinien być wierny bez żadnych ustępstw.
Pan wyprowadza nas więc na wielkopostną pustynię nie po to, byśmy doświadczali braków, pokus i umartwień, ale po to, by stworzyć nam bezpieczną przestrzeń spotkania w ciszy, dzięki której zakosztujemy Jego bliskości, usłyszymy Jego głos i rozpoznamy drogi, jakimi prowadzi swój Kościół – przez nawrócenie do zmartwychwstania.