Wokół najnowszego projektu Mela Gibsona narosło wiele nieporozumień, twórcy i producenci oskarżali się nawzajem, sprawa trafiła do sądu, a sam film czekał na premierę trzy lata. Ostatecznie wszedł na ekrany w 2019 r. w Stanach Zjednoczonych, do polskich kin nie trafił w ogóle, a teraz został udostępniony na całym świecie poprzez VOD. W promocji nie wziął udziału Mel Gibson, mimo że pomysł na nakręcenie tej historii był jego, nie mówiąc o tym, że gra jedną z głównych ról. Nawet reżyser zażyczył sobie, by zastąpiono jego nazwisko wymyślonym pseudonimem. Obaj panowie postanowili nie podpisywać się pod filmem, nad którym pracowali długo i z wielkim poświęceniem. O co poszło?
„Gorzkie rozczarowanie”
Film powstał na podstawie książki non fiction Simona Winchestera opowiadającej o okolicznościach powstania oksfordzkiego słownika języka angielskiego. Niemal od razu po jej wydaniu w 1998 r. Mel Gibson i jego Icon Production wykupili prawa do sfilmowania tej historii. Zajmowali się pracą nad tym projektem 20 lat, w końcu scenariusz został napisany, szukano reżysera. Miał nim być John Boorman, Luc Besson lub sam Gibson. Tyle że on chciał w tym filmie przede wszystkim zagrać i ostatecznie zaprosił na fotel reżysera Farhada Safinię, z którym pracował przy scenariuszu do Apocalypto. Melowi Gibsonowi udało się pozyskać do obsady Seana Penna i wydawałoby się, że przed nimi tylko sukces. Zdjęcia rozpoczęły się w Dublinie w 2016 r. Już rok później pojawiły się nieporozumienia pomiędzy dwiema firmami zajmującymi się produkcją, na skutek których doszło do pierwszych pozwów. Najpierw Gibson i jego Icon Production pozwali Voltage Pictures. Według nich Voltage chciała mieć zbyt duży wpływ na produkcję, m.in. nie zapewniła pięciu dni zdjęciowych w Oksfordzie, dla Gibsona i Safinii kluczowych, oraz odmówiła aktorowi i reżyserowi wpływu na ostateczną wersję filmu. Potem było tylko gorzej. Do sądu napływały kolejne pozwy zarówno ze strony Voltage, jak i Gibsona i Safinii. Prawne pojedynki dotyczyły także spraw budżetowych, dodatkowych dni produkcyjnych, naruszenia praw autorskich, niezgodności z zawartymi uprzednio umowami i zniesławienia. Wreszcie wiosną 2019 r. doszło do zawarcia ugody, oczywiście poufnej, więc szczegółów nie znamy, wiadomo tylko, że Gibson i Safinia jasno wyrazili swój dystans do filmu. Voltage nie zgadzał się na dodatkowe sceny, do pracy nad montażem zatrudnił dwóch nowych reżyserów, a końcowy efekt nie był taki, jakiego oczekiwali twórcy. Gibson wydał oświadczenie, w którym napisał między innymi, że finalna wersja Profesora i szaleńca jest dla niego „gorzkim rozczarowaniem”. „Wielka szkoda, że ten film nigdy nie będzie oglądany w takiej wersji, w jakiej został napisany. Icon Production nigdy nie chodziło o pieniądze, tylko o to, żeby przenieść tę niesamowitą historię na duży ekran” – dodał. Wtórował mu Farhad Safinia: „Najbardziej żałuję, że film, o którym wszyscy myśleliśmy, nigdy nie powstanie”.
Voltage zaingerowało w scenariusz, a wiele kluczowych scen ważnych dla fabuły w ogóle nie zostało nakręconych.
Z miłości do słów
Amerykańscy recenzenci nie szczędzą krytyk, nie podoba im się dosłownie nic. Montaż zły, dialogi złe, scenariusz zły, gra aktorów zła. Zupełnie inaczej oceniają film widzowie, zarzucając dziennikarzom upolitycznienie krytyki filmowej: film jest zły, bo Mel Gibson jest zły. Gibsona w tej branży się nie lubi. Tym razem jednak i Gibson jest niezadowolony z efektu końcowego. Czy warto więc pisać o tym filmie, zachęcać do jego obejrzenia? Owszem, nie jest to arcydzieło, miewa dłużyzny, brakuje mu „pazura”, czasami popada w niepotrzebny sentymentalizm. Ale opowiada fascynującą historię, i nie jest to tylko historia oksfordzkiego słownika i pracy nad jego powstaniem, ale historia niełatwej przyjaźni dwojga wybitnych ludzi.
Pierwszym jest James Murray (Mel Gibson), syn krawca, który edukację zakończył w wieku 14 lat, poznał około 25 języków, zainteresował się filologią, a w wolnych chwilach pracował nad dialektami. Miał 40 lat, kiedy dołączył do zespołu filologów opracowujących hasła do wielkiego projektu: opracowania słownika języka angielskiego. W roku 1879 Murray został głównym redaktorem tego przedsięwzięcia, sprowadził się z rodziną do Oksfordu i wybudował obok swojego domu niewielkie skryptorium. Przez kolejne lata pracował w tej przybudówce z kilkoma asystentami, otoczony regałami, szafkami i tysiącami fiszek. Zbierali słowa, szukali ich pochodzenia, różnych wariantów zastosowań i odmian, sięgając w przeszłość i uwzględniając teraźniejszość oraz zdając sobie sprawę, że to praca nieskończona, ponieważ język jest żywy. Aby przyspieszyć wydanie pierwszego tomu, Murray poprosił o pomoc zwykłych czytelników – ochotników. Poproszono ich, aby wyszukiwali i spisywali cytaty z literatury jako przykłady stosowania konkretnych słów. Każdego dnia nadchodziło do skryptorium tysiąc listów, ale najwięcej od Williama Minora (Sean Penn). W końcu Murray postanowił go poznać. Minor zadziwiał go swoją znajomością literatury i słów, jego pomoc była nieoceniona przy tworzeniu słownika. Dopiero wtedy okazało się, że jest on skazańcem przebywającym w zakładzie dla obłąkanych.
Pokuta, przebaczenie, przyjaźń
William Minor był amerykańskim chirurgiem, który pracował podczas wojny secesyjnej w jednym ze szpitali wojskowych, a być może brał udział w bitwach, choć to raczej wątpliwe. Potem pracował w Nowym Jorku i żył bardzo rozwiąźle, był stałym gościem domów publicznych. Jego zachowanie, coraz bardziej wymykające się standardom, zaniepokoiło jego przełożonych, wysłano go więc na leczenie do szpitala dla obłąkanych w Waszyngtonie. Nie wiadomo, z jakiego powodu znalazł się w Londynie, jednak jego styl życia się nie zmienił, a podczas jednego z ataków paranoi zastrzelił przypadkowego mężczyznę. Został uznany za chorego i zamknięty w zakładzie, gdzie dzięki dużej emeryturze mógł prowadzić jako tako wygodne życie, oczywiście w porównaniu z innymi więźniami. Zgromadził wiele książek zamawianych u antykwariuszy i całkowicie poświęcił się wyszukiwaniu cytatów dla projektu filologów. Murray odwiedził go po raz pierwszy w 1891 r.
Przypuszczam, że Mela Gibsona pociągał ten pełen oddania, szacunku i chrześcijańskiego współczucia związek profesora z Oksfordu i obłąkanego lekarza mordercy. Stan tego drugiego pogarszał się, coraz częściej miewał halucynacje, dręczyły go wyrzuty sumienia. Poczucie winy powodowało, że nie potrafił przyjąć przebaczenia od wdowy swojej ofiary. Tę walkę z urojeniami i bólem egzystencjalnym starał się zatrzymać ówczesnymi metodami lekarz psychiatra, dyrektor zakładu. Skończyło się na przewlekłym otępieniu. Murray walczył o cierpiącego przyjaciela do końca, ryzykując swoją reputację. Udało mu się: na skutek interwencji u ministra spraw wewnętrznych Williama Churchilla doktor Minor został odesłany do Stanów Zjednoczonych. Dziesięć lat później zmarł.
Udręka, szaleństwo, cierpienie, ból, pasja, talent, entuzjazm, nadzieja, przebaczenie, a wreszcie miłość i przyjaźń, które ratują życie. O tym jest ten film. Wspaniale, że ta historia jest prawdziwa. Koniecznie też należy pochwalić grę głównych aktorów, szczególnie świetną kreację Seana Penna.
Niestety, nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałaby wersja autorska.
Film można obejrzeć na HBO GO