Logo Przewdonik Katolicki

Osobowe Piękno

Weronika Frąckiewicz
fot. Laura Makabresku

Rozmowa z Kamilą Kansy o tożsamości artystycznej, niepokojącej wieloznaczności i wyobraźni przemienionej przez Boga.

Nazywasz się Kamila Kansy, a jednak funkcjonujesz pod pseudonimem Laura Makabresku tak mocno, iż mam wrażenie, że Kamili w Twojej twórczości nie widać. Dlaczego ukrywasz się za pseudonimem i kto jest na fotografiach – Kamila czy Laura?
– Imię „Laura”  towarzyszyło mi od dzieciństwa jako jakaś forma alter ego, natomiast Makabresku było – jak mi się dawniej wydawało – wyborem estetycznym, podyktowanym dominującym we mnie wówczas nurtem wrażliwości. Był to nurt ciemny, drążący przewrotnie rozumiane piękno cierpienia. Mam jednak swoje prawdziwe imię i nazwisko. Obecnie staram się coraz więcej publikować jako Kamila, ale „Laura Makabresku” chyba zostanie ze mną już do końca. Bardzo często jestem pytana o ten pseudonim i staje się to okazją do dania świadectwa o nawróceniu, które objęło mnie całą, sprawiając jednocześnie, że poszukiwanie piękna w cierpieniu przerodziło się w doświadczenie Osobowego Piękna, które cierpi. „Makabresku” jest dla mnie tym samym, czym dla Szymona był przydomek „Trędowaty”. Na fotografiach jestem zdecydowanie zawsze ja. To ja jest jednak na różnych etapach – od samookaleczania się i niespokojnej erotyki, zaakcentowania zmysłowości w relacji, do związku przede wszystkim duchowego, który realizuje się już nie poprzez materialne splecenie ciał, ale przez każdorazowo indywidualne odniesienie do Boga i właśnie w-Nim spotkanie dwóch odrębnych istnień.

Pamiętam, jak pierwszy raz natrafiłam na Twoje prace. Z jednej strony nie mogłam od nich oderwać wzroku, tak mnie zachwycały, z drugiej poczułam pewien niepokój, jak chociażby w przypadku kobiety maczającej palec w misce pełnej krwi, na brzegu której siedzi ptak. Dlaczego w swojej twórczości tak bardzo operujesz wieloznacznością?
– W 2015 r. przeżyłam duchowe nawrócenie. Decyzja przyjęcia łaski wiary nie była wyborem pocieszającej idei czy zbioru nakazów moralnych, które wydały mi się atrakcyjne albo słuszne, ale była owocem spotkania z żywą Osobą, z Jezusem Chrystusem i doświadczenia Jego odnawiającej i uzdrawiającej miłości. Oczywiście, moja wyobraźnia, podobnie jak inne władze duszy, potrzebowała czasu, by Bóg mógł ją stopniowo oczyszczać. Dlatego od 2015 r. moje zdjęcia zaczynają się powoli zmieniać – zarówno w warstwie treści, jak i w formie. Ta pierwsza zaczęła koncentrować się wokół tego, co odtąd najbardziej zajmuje moje serce i myśli – a więc wokół miłości Boga, Jego piękna i czułości. Ta druga, niejako pod wpływem tej pierwszej, zaczęła się upraszczać, ogołacać z tego, co zbędne, przyjmować więcej światła, ciszy i łagodności. Odbiorca, który nie wie o tym przełomowym momencie w moim życiu, przeglądając zdjęcia z całego okresu twórczości, może faktycznie doświadczyć niepokoju, ponieważ spora część z nich pochodzi z bardzo ciemnego okresu życia. Nie staram się jednak ukrywać tego na siłę, podobnie jak nie podejmuję decyzji o rezygnacji z pseudonimu – bowiem wywołane u wielu ludzi pytania (podobnie jak u ciebie) stają się okazją do dania świadectwa o tym, czego dokonał w moim życiu Jezus, z jakich dręczących ciemności mnie wyciągnął mocą swojego Miłosierdzia.

Przyglądając się Twoim zdjęciom, można zauważyć, że pewne koncepty i elementy się powtarzają: ptaki, krew, martwe zwierzęta. Czy istnieje jakiś klucz, w którym ktoś, kto dopiero zaczyna przygodę z Twoimi pracami, może je odczytać?
– Pytasz o symbolikę różnych obiektów w mojej twórczości. Faktycznie: rany, krew czy znalezione martwe zwierzęta, które bardzo często pojawiały się w moich starszych pracach, niepokojąc swoją wieloznacznością (choć i tamte obrazy dalekie były od jakiejkolwiek brutalności, nicowała je zawsze czułość, wyrażona gestem objęcia, przytulenia, troski o to, co bezbronne lub z natury przemijające, ale też i niedojrzała fascynacja tym, co związane ze śmiercią), teraz pojawiają się w zupełnie innym kontekście – zwierzęta są żywe, wiernie towarzyszą bohaterom zdjęć, jak gdyby aniołowie, opiekunowie lub przeciwnie – jak w przypadku czarnych psów z cyklu Vigil. Daughters and Sons of Silence – mogą kojarzyć się z aniołami upadłymi, z pokusą i duchowymi zmaganiami. Na fotografiach najczęściej jednak obecne są ptaki, które (podobnie jak kwiaty) są dla mnie nośnikiem tego, co duchowe i ukryte. Krew nie jest już „krwią zepsutą”, upuszczaną dla ulgi w cierpieniu ciała czy psychiki, ale Krwią Zbawienia, wylaną na krzyżu przez Chrystusa – Krwią, w której zanurzamy nasze grzechowe rany, by przyjąć przebaczenie, „opłukujemy szaty dusz, wybielamy je we Krwi Baranka”, doznając uleczenia. Zatem dłoń zanurzona w misie napełnionej krwią (lub wodą – w przypadku serii zdjęć o Samarytance) może odsyłać do tego oczyszczającego zanurzenia, o którym wspomina Apokalipsa – zanurzenia, które daje nowe życie (stąd zakwitające róże). Fakt, że motyw ran i krwi pojawiający się od początku w mojej twórczości, wypływający z krajobrazu wewnętrznych przeżyć i łączący się ściśle z doświadczeniem psychicznego i duchowego cierpienia, pustki i depresji, w spotkaniu z Chrystusem nie został przez Niego „odrzucony”, ale właśnie uzdrowiony i przemieniony, jest dla mnie prawdziwym cudem i świadectwem, że Bóg nie neguje i nie przekreśla naszej wrażliwości i charakteru – nawet jeśli służą one na początku pielęgnowaniu w nas grzechu – ale z troską pomaga je oczyścić, by mogły przynieść owoc dobra i prawdy, owoc naszego prawdziwego powołania, jakim jest powołanie do świętości. Początkowy ciemny krajobraz moich fotografii, opływający ludzką krwią i usiany jej ranami, Chrystus mocą swojej miłości przemienił w ogród, w którym krew ludzką złączył ze swoją Boską Krwią, a rany otoczył czułością Jego Ran, jak się otacza płomyk przed ciemnością, pozwalając, by ogród zaczął wydawać zawiązki róż i owoców – ponieważ w Jego Ranach jest życie. Dobieranie tych symboli nie wypływa jednak u mnie z pracy intelektu i świadomego, uprzedniego komponowania zdjęć. Obrazy pojawiają się w moim sercu niejako samoistnie. Przyglądam się im długo, nosząc je w pamięci. Niektóre z nich odrzucam (jeśli budzą mój niepokój), inne przyjmuję jako dar, który staram się potem przenieść na materię fotografii, by podzielić się nim z innymi. Dlatego nie traktuję ich jako swojej własności. Z wielkim dystansem podchodzę do nazywania samej siebie „artystką”. Cieszę się, że Bóg obdarzył mnie wrażliwością pomagającą w uwielbieniu Jego Piękna oraz talentem, dzięki któremu mogę ten zachwyt wyrazić. Wiem też, że to jedynie Jego łaska sprawia, czy jakiś obraz albo tekst pociągną duszę ku Niemu. Niekiedy okazują się nimi słabe dzieła (z punktu widzenia estetyki czy gustu) – wówczas tym bardziej objawia się w tym chwała Boga, który nie potrzebuje posługiwać się jedynie pięknymi czy intelektualnie pociągającymi rzeczami, by przemówić do serca człowieka.

Mam wrażenie, że poruszasz się głównie w świecie baśni: antropomorficzne zachowania zwierząt, nieoczywiste ujęcia, realizm magiczny. Czy poprzez sztukę chcesz uciec od rzeczywistości i pomóc uciec także swoim odbiorcom?
– Moje fotografie stanowczo nie są ucieczką od rzeczywistości. Wypływają wręcz z zanurzenia się w jej głębi, do której bramą staje się życie w Bożej obecności. Nie wydaje mi się też, by nawet w początkowym okresie twórczości stanowiły jakąś formę ucieczki od świata – były raczej pomocą i płomykiem nadziei w zmaganiu się z tym, czego wówczas doświadczałam, często bardzo boleśnie. Nawet realizm magiczny, który wspomniałaś, pozwalał mi dotykać rzeczywistości: zarówno na jej powierzchni, jak i w tych pęknięciach, które odsłaniają przed nami obecność tajemnicy rzucającej przedziwne światło na nasze życie i codzienność, pozwalającej nam je głębiej odczytać. Dziś wolę używać pojęcia „realizm mistyczny”, gdyż ono wydaje się bardziej oddawać ducha mojej twórczości. Nie chcę, aby odbiorcy moich fotografii uciekali poprzez nie od rzeczywistości, lecz aby bardzo dotkliwie się w niej zanurzali. Bo to w jej ramach „teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno” to, co jest naszą naturalną domeną, lecz wtedy, gdy już naprawdę odejdziemy z rzeczywistości tego świata, nastanie właściwy czas i miejsce, gdzie „zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznajemy po części, wtedy zaś poznamy tak, jak i my zostaliśmy poznani”.

Gdzie szukasz inspiracji?
– Obrazy, które tworzę, są owocem ciszy i modlitwy, przyjmowania Bożej czułości, rozmyślania nad Bożym pięknem i dobrocią oraz nad własną nędzą, z której nieustannie dźwiga mnie Jego odnawiająca miłość. Bardzo inspiruje mnie Słowo – szczególnie Psalmy, Pieśń nad Pieśniami, Księga Ozeasza i Księga Rut, Ewangelia według św. Jana. Często sięgam też po teksty mistyków Karmelu, którego duchowość jest mi najbliższa, oraz po teksty ojców pustyni. W naszym mieszkaniu ważne miejsce zajmują także ikony, które pomagają w skupieniu myśli na modlitwie.

Wiele Twoich prac ma charakter religijny, mistyczny, a z drugiej strony nie mówisz wprost o Bogu. Czy chcesz swoją twórczością ewangelizować?
– Przede wszystkim – co tak naprawdę znaczy mówić o Bogu wprost? Sztuka nie jest dla mnie miejscem składania deklaracji czy wyznawania wiary. Przy okazji i poniekąd z powodu sztuki mam ku temu wiele innych okazji w spotkaniach, listach, prywatnych rozmowach, kiedy mogę towarzyszyć i dać drugiemu coś od siebie wprost, kiedy mogę mówić o Bogu wprost. Ewangelizacja sztuką może być wręcz przeciwskuteczna, gdy stara się odpowiedzieć na pytania, których nikt nie zadaje. Nie tworzę na zamówienie. Dlatego nie widzę powodu, dla którego miałabym w sztuce zajmować się Bogiem na zasadzie katechezy. Rzeczywistość jest już przecież wystarczająco – bo na wskroś – przeniknięta Bożą obecnością. Mówiąc metaforycznie, to trochę tak, jak gdyby poprzez sztukę próbować wychwalać powietrze, którym oddychamy. Dopóki trwoga pandemii nie poruszy naszej wyobraźni w tym kierunku, dopóki nie obejrzymy w telewizji obrazów chorych pod respiratorami, dopóty nasza wrażliwość nie jest skłonna dostrzegać tego daru. Powietrze jest po ludzku tak niewyobrażalnie oczywiste, tak jest go pełno, że trudno o autentyczny i poważny zachwyt nad nim. Wydaje nam się, że ta oczywistość jest nieodwołalna, że powietrze należy się człowiekowi. Trudno o wdzięczność za dar, którego nie przyjmujemy, ale go wymagamy. W „normalnych czasach” nie zadajemy spontanicznie pytania o powietrze. Z tego względu wolę opowiadać bardziej o samym oddychaniu niż o powietrzu. Ono też jest oczywiste, ale oddychanie w tej analogii jest jak gdyby wcielonym powietrzem, czymś ożywionym, dynamicznym, bliskim, zmysłowym i też dzięki temu jest intersubiektywne, jest nośnikiem aluzyjnego, metafizycznego świadectwa odpowiedniego dla sztuki. Świadectwo musi iść przed ewangelizacją, ono dopiero budzi do stawiania pytań, na które na dalszym etapie towarzyszenia można odpowiedzieć wprost. W swoich pracach nie prowadzę katechezy ani statycznego wykładu o Bogu, opowiadam raczej o żywym spotkaniu Boga z duszą – a że każdy człowiek ma duszę, to już chociażby z tego względu można doszukać się w nich pewnego uniwersalizmu. Fotografia z zasady jest sztuką, po której spodziewamy się realności, która posługuje się i wydarza pośród rzeczy stworzonych, dlatego już chociażby z powodu tego naturalnego oczekiwania trudno w ramach fotografii wyrazić wprost coś niematerialnego, ulotnego, duchowego, nie uderzając przy tym w fałszywy ton. Nie da się sfotografować duszy, choć da się ją niejako zobrazować malarsko. „Sfotografowana” dusza to coś, co według mnie przekracza granice mówienia o Bogu w sztuce. Wydaje mi się, że cały ten fenomen zainteresowania moimi pracami wyrasta w gruncie rzeczy z tego, że po prostu oddałam się autentycznie ważnemu dla człowieka Tematowi. Nic w tym z mojej zasługi, bo to Bóg „pociągnął mnie ludzkimi więzami, a były to więzy miłości”. Nie pociągnął mnie katechezą, ale autentyczną, żywą relacją, której wtedy wieloletnie, ukryte trwanie odsłonił przede mną w duszy. „W Nim żyję, poruszam się i jestem”. Bóg w moim życiu i w moich pracach jest Bogiem realnie bliskim. Jest tak oczywisty, że nie silę się na szczególne akcentowanie czegokolwiek z tego, co jest już wszechobecne. Boga nie sposób oglądać, nie sposób Go też pokazać. Byłoby to chyba naiwne i niedelikatne „wybierać z Boga” arbitralnie niektóre wymiary Jego Istnienia, wyróżniać je i starać się przedstawiać w sposób nazbyt dosłowny, kiedy wszystkie inne wymiary są tak samo równouprawnione do zrodzenia zachwytu, są tak samo godne i dostępne dla duszy w modlitwie, w codziennym trwaniu w Jego obecności. Pianista wielbi Boga nie tylko podczas występu poprzez grę na instrumencie, ale też codziennie „w ukryciu”, przez troskę o dłonie, które tak jak talent i życie ma w Bogu w ogóle. Na jego sztukę składa się nie tylko jego wieczorny występ przed publicznością, ale każdy poranek, gdy w kontemplacyjnej modlitwie odkrywa dar i darczyńcę swoich dłoni, talentu i życia. „Bóg widzi w ukryciu”. My też musimy ćwiczyć się w widzeniu „w ukryciu”, nie wprost. W tym sensie, jeżeli nie widać Boga w mojej sztuce poniekąd mimowolnie, to znaczy, że nie ma Go też we mnie na tyle, abym mogła się Nim dzielić. Nie przelewa się.

Kim są odbiorcy Twoich prac?
– Chciałabym, by odbiorcy moich prac byli tymi, którzy wracając z koncertu, siedząc w wieczornym tramwaju patrzą na swoje dłonie i rozmyślają nad tajemniczym faktem, że są one w zasadzie tymi-samymi-dłońmi pianisty. Są zarazem każdorazowo własnymi, ale w zasadzie są dłońmi człowieka, a to już wiele, bo to myśl transcendentna i miłosna. Bynajmniej nie chodzi tu o żaden „dobroludzizm”, raczej o to, że jeśli człowieka, to i dziecka Boga. Jeśli dziecka, to i współdziedzica. Współdziedzica. Ale z kim jest to dziedzictwo dzielone? No właśnie, z kim? W tej niepozornej myśli może dzięki łasce rozpocząć się życie wiary, woda chrztu może tutaj wstrząsnąć sercem i wydać jedną, dyskretnie wytartą z policzka łzę. Może to jeszcze nie nawrócenie, może jeszcze nie, ale chociaż jakiegoś suchego przestwór oceanu? Ostatecznie, czy żebrak może wybierać?

Gdzie można spotkać Twoją twórczość?
– Publikuję głównie w internecie (na oficjalnej stronie, Facebooku, Instagramie, Tumblerze i Behance). Niedawno zaczęłam też opracowywać coś na kształt słuchowisk/monodramów, które publikuję na YouTube i w formie podcastów. Pracuję też nad scenariuszem do filmu, który zrodził się we mnie kilka miesięcy temu.

LAURA MAKABRESKU (WŁAŚĆ. KAMILA KANSY)
Artystka wizualna, fotograf. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki