Hipermnezja to zjawisko, którego za swojego życia doświadczyło bardzo niewiele osób. To wywodzące się z greckiego pojęcie nadpamięci oddać może moment, kiedy wydaje się nam, że nasze życie pozostaje w zagrożeniu. W chwili wyjątkowego niebezpieczeństwa, czy nawet przypadków śmierci klinicznej, mówi się, że całe życie przeleciało nam przed oczami albo że widziało się w minutę film z całego życia. Ileż razy wspominaliśmy życie nasze i bliskich w ostatnich dwóch latach niepewności? Motyw porządkowania swojej przeszłości, nadawania jej nowych znaczeń nie jest znowu taki nowy. Myślę jednak, że jest szczególny, chyba nigdy na przestrzeni tak krótkiego czasu świat się tak nie zmienił, jak na przykład od lat 80. XX w. do dziś. A przynajmniej nie mieliśmy tylu środków, nośników pamięci, by wszystkie te wspomnienia zapisać. Oto nadchodzą artyści ze swoją twórczą hipermnezją, by opowiadając o swoim świecie, wyjaśnić nasz świat.
Krzyk i szept wspomnień
Może jednak tych wspomnień jest obecnie zbyt wiele? Każdego dnia internet przypomina nam szczegółowe informacje o tym, co robiliśmy 4, 5, 9 lat temu. Niektóre nawet trudno rozczytać, wiele zajmuje poszukiwanie kontekstu danego wspomnienia. Łatwość przechowywania informacji sprawiła, że w dziedzinie wspomnień dochodzi do swoistej hiperinflacji, powiększają się one w zawrotnym tempie. Zauważają to badacze, którzy zajmują się kwestiami tożsamości, relacji ze wspomnieniami, historiami z perspektywy pamięciowych archiwów, tacy jak Francuz Pierre Nora, który stwierdził: „Mówimy tak dużo o pamięci, ponieważ tak niewiele jej zostało”. Zostało niewiele z tego, czego w przeszłości nie udało się utrwalić na nośniku, który dzisiaj odczytamy, zostało niewiele zapisanych w pamięci emocji, które pozwoliłyby się nam bać narastających nastrojów radyklanych. Nie potrafimy powiązać setek ludzkich wspomnień z naszym doświadczeniem, określić, co naprawdę nas zbudowało, co sprawiło, że jesteśmy tymi, którymi jesteśmy.
Czy Paolo Sorrentino, tworząc piękny, poetycki, wspomnieniowy film To była ręka Boga, podsumowuje jakiś etap swojego życia? Może to kolejna dojrzała analiza współczesnego człowieka, tym razem podana nam w niebywale szczerej opowieści o sobie samym? Niczym głównemu bohaterowi najnowszego filmu udaje się autorowi Wielkiego piękna wykrzyczeć swoją opowieść. Jest to jednak dziwny krzyk – nie ma natężenia setek decybeli, raczej musielibyśmy go sobie wyobrazić jako donośny głos, ale składający się z subtelności. Nawet rodzinne kłótnie odbywają się za drzwiami. Krzyk nie jest bowiem potrzebny, by powiedzieć coś ważnego, a chyba nie zdajemy sobie sprawy, że najdokładniej dociera do nas i z zaintrygowaniem słuchamy teatralnego szeptu.
Miliony historii w milionach okien
Pamięć osadza też w konkretnych miejscach i tym razem na miejsce opowiadania o pamięci reżyser wybiera swój rodzinny Neapol. W początkowym i węzłowym momencie filmu widzimy rozległą panoramę tego miasta, oplatającego niczym ramionami śródziemnomorską zatokę, u której bram leżą trzy wyspy: Capri na południu, a na północy Ischia i Procida. Miliony świateł i okien miasta to miliony zawartych w nim historii, od stóp Wezuwiusza, wulkanu, który nieopodal dosłownie obrócił w pył historię Pompejów, po wierzchołki kolejnych wzniesień, na których położona jest stolica Kampanii. To miasto samochodów i skuterów, ale też łódek i górskich kolejek. Wieki wypisane są na budynkach, traktach i twarzach ludzkich, historia pobrzmiewa w charakterystycznym neapolitańskim dialekcie. I w legendach, które stają się tak bliskie życiu, gdy jedna z bohaterek spotyka patrona miasta – św. Januarego i Małego Mnicha. Można jej oczywiście nie uwierzyć, ale nie stanie się wtedy częścią jej historii.
Pamięć wybiórcza
Fabietto Schisa, główny bohater, za którego opowieścią podążamy, jest bardzo wrażliwym nastolatkiem, wychowywanym w barwnym domu, w którym kochający rodzice przyzywają się codziennie pogwizdywaniem niczym ranne ptaszki. W 1984 r. Fabio i cała jego rodzina, a także sąsiedzi, przyjaciele i cała społeczność Neapolu, żyli tylko jedną sprawą – czy Diego Maradona dołączy do neapolitańskiego klubu piłkarskiego. Wydarzenie to było na miarę początku jednej, a końca poprzedniej ery, wszyscy wierzą, że ten jeden niski, ale niebywale utalentowany piłkarz obudzi z marazmu nie tylko SSC Napoli, ale też całe miasto. Tak go pokochano, że nawet jego słynny gol ręką (do którego się przyznał i przeprosił dopiero po 22 latach od wydarzenia) był mu wybaczony. Choć kamera wskazywała na ten czyn, to jednak potrzeba, by nasz idol zwyciężył (a my wraz z nim), staje się o wiele większa. Tak samo, by zachować dobry obraz rodziny, przymyka się oko na przemoc, na machinacje finansowe jednego z wujków, na desperacką próbę znalezienia miłości przez kuzynkę… Wszystko dla świętego spokoju, ale też z przekonaniem, że zawsze znajdzie się jakaś ręka Boga, która wyciągnie nas z opresji, albo po prostu pomoże naszemu szczęściu. Chyba nie trzeba dodawać, że nie wszyscy są wybrani i nie każdemu uda się wywinąć, a ręka Boga stanie się raczej wymierzającą sprawiedliwość.
Sztuka, która ocala
Niezwykle ciekawe są refleksje młodego Fabietto na temat sztuki i jej roli w naszym życiu. Z biegiem lat odkrywa on, że sztuka przynosi nie tylko zachwyt estetyczny, ale też ukojenie, ucieczkę od rzeczywistości, uzasadnienie naszej egzystencji. Niczym starożytne małe i wielkie Dionizje futbol jest po to, by dawać poczucie wspólnoty w powszechnym świętowaniu, z kolei sztuka jest miejscem indywidualnego, wzniosłego przeżycia. Szczególnie kino, które pociąga swoimi historiami, Sorrentino serwuje nam mały przegląd historii współczesnego kina włoskiego, choć w oryginalnej formie: mottem filmu są słowa Felliniego, że rzeczywistość jest hałaśliwa, a kino pozwala się od niej oderwać, Zeffirelli pojawia się na przyjęciu, na którym była także nielubiana sąsiadka; Antonio Capuano, filmowy piewca Neapolu, wprowadza Fabia w świat filmu nie tylko poprzez swoje dzieła, ale też osobistą, inicjacyjną rozmowę. Kino może wydobyć z nas więcej, niż się spodziewamy, mówi tym filmem Sorrentino, może nadać bieg naszemu życiu, pokazać jego kierunek, trzeba tylko patrzeć i dostrzegać to, co w nim jest istotne.
Energia małych rzeczy
Neapol, biedne miasto z lat 80. XX w., staje się wyidealizowany przez wspomnienia, możemy podziwiać piękne zdjęcia, stylowe kostiumy, niezwykłe wnętrza i krajobrazy. Bohater dojrzewa w serii rozmów, symbolicznych spotkań, ale też poprzez osobistą tragedię, która doprowadza do życiowego pęknięcia. Przez to pęknięcie zobaczyć jednak możemy rzeczy drobne – zupę mleczną, żarty urządzane przez matkę, ekscentryczne życie mieszkającej piętro wyżej baronessy – jako coś, co wywiera istotny wpływ na życie. Są one niczym bateria – mały przedmiot, ale ożywiający urządzenie. Taką baterię ciotka Fabia wrzuca do morza, niszcząc sprzęt, ale rzuca mu też pod nogi na pożegnanie, które otwiera nowy rozdział w jego życiu. Będzie go pisał już sam, z nowymi bohaterami i w nowym miejscu. To, co było dotychczas, będzie jednak ciągle w nim, niczym bateria dodająca energii.