Królestwo moje nie jest z tego świata” – odpowiada Jezus Piłatowi, gdy ten próbuje się od Niego dowiedzieć, czy jest królem. Nie z tego świata, a więc właściwie skąd? „Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom” – wyjaśnia Jezus, wyraźnie wskazując, że Jego panowanie rządzi się innymi prawami niż ludzka władza. W Jego królestwie najważniejsze jest prawo miłości.
Taka koncepcja władzy jest diametralnie różna od tego, do czego przyzwyczaił nas tworzony przez człowieka porządek świata. To nie jest władza, z której można czerpać profity. Nie jest to władza, która podporządkowuje sobie podwładnych przeróżnymi metodami, nie wykluczając tych opartych na strachu, niewiedzy, manipulacji, kłamstwie czy przemocy. Nie jest to władza, która wykorzystuje podległych jej ludzi do osiągania swoich celów, zaspokojenia ambicji czy pragnień – mniej lub bardziej szlachetnych. Władza, którą proponuje Jezus swoim naśladowcom, posługuje się tylko jednym narzędziem. Jest to narzędzie miłości, troski o drugiego, służby i zapomnienia o sobie, stawania po stronie skrzywdzonych i odważnego głoszenia prawdy. Nie jest to niestety narzędzie, które utożsamialibyśmy z władzą ludzką, która częściej rodzi wypaczenia niż stwarza okazję do troski o wzajemny rozwój i budowanie relacji gotowych do poświęceń.
Życie społeczne, także życie w Kościele, jest splotem rozmaitych więzów i zależności. Czy są one tworzone z miłością? Czy duchowni, lekarze, matki, ojcowie, nauczyciele i urzędnicy, i wszyscy inni, którzy funkcjonują w sieci powiązań, władzy i podległości, rzeczywiście wykonują swoją misję z myślą o najsłabszych, troszcząc się o nich i spalając w służbie? Czy mamy odwagę upominać się o władzę ewangeliczną, to znaczy taką, która buduje, chroni, daje poczucie bezpieczeństwa?
Taka wizja panowania wypływa wprost z Dobrej Nowiny, która jest konstytucją królestwa Bożego. Rodzi się więc pytanie, co to znaczy wybrać Jezusa na swojego Króla? Jakie konsekwencje niesie dla Jego uczniów fakt, że jest to Król, który upodobał sobie w tym, co odrzucone przez świat, niepozorne i słabe? Czy nie nazbyt często mieszają się nam pojęcia władzy doczesnej i władzy „nie z tego świata”? Czyż nie ulegamy pokusie umacniania ziemskiego panowania, wpływów i znaczenia kosztem ewangelicznego panowania, którego naczelną zasadą jest miłość i wypływające z niej służba, pokora i łagodność, a także posłuszeństwo Duchowi Świętemu?
O tym, czy dobrze rozumiemy, co to znaczy wybrać Jezusa na swojego Króla, świadczą nasze postawy i czyny, codzienne decyzje i wybory, a nie słowne deklaracje. Świadczy o tym nawet język, jakim posługujemy się w dialogu z drugim człowiekiem. Chodzi nie tylko o publiczną debatę, ale także nasze zwykłe rozmowy, szczególnie z ludźmi o innych poglądach niż nasze. Miłość jesteśmy winni nie tylko tym, z którymi się zgadzamy. Chrześcijaństwo przekracza wszelkie ludzkie granice. Trzeba powiedzieć więcej: dopuszczają się bluźnierstwa ci, którzy biorą Chrystusa na sztandary, by w ten sposób legitymizować swoje wojenki, uprawiane wobec ludzi myślących inaczej, czy też uprawomocnić własne ambicje i dążenia, niewiele mające wspólnego z Ewangelią.
Czy naprawdę dopuścili Jezusa do władzy nad swoimi sercami ludzie, którzy zamykają oczy i uszy na nieszczęście bliźnich, wprost krzyczące od miesięcy z nagłówków środków społecznego przekazu? Czy to rzeczywiście Jezus jest Królem tych, którzy są obojętni na łzy ludzi doświadczających przemocy, niesprawiedliwości, tułaczki i głodu? Patrzymy na nastroje panujące na naszych ulicach, na granicach, w instytucjach publicznych i w rodzinnych domach. Czy usłyszymy Jezusowe słowa: „Królestwo moje nie jest stąd”?