Memento mori – mawiali w średniowieczu. Pamiętaj, że umrzesz. Śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia. Czy z punktu widzenia naszej wiary jesteśmy w stanie powiedzieć coś pewnego o momencie śmierci, czy możemy polegać jedynie na hipotezach?
– Nie mamy w Biblii definicji śmierci. Często operujemy platońską definicją. Ona jest nawet w naszych katechizmach: śmierć to odłączenie duszy od ciała. To nie jest definicja teologiczna. Trzeba by powiedzieć za apostołem Pawłem, że śmierć to spotkanie z Chrystusem. Dla Pawła śmierć łączy z Chrystusem, dlatego śmierci się nie boi. I takie jest doświadczenie śmierci świętych. Franciszek z Asyżu mógł nazwać śmierć swoją siostrą, bo połączy go z Chrystusem. I tak trzeba patrzeć na śmierć – teologicznie, nie filozoficznie.
A zatem umieramy i w momencie śmierci spotykamy się z Chrystusem…
– Który nas osądza. Eschatologia [nauka teologiczna o rzeczach ostatecznych – przyp. red.] mówi o tzw. sądzie szczegółowym. Ten sąd rodzi problem, bo jest jeszcze sąd ostateczny. Czyżbyśmy byli sądzeni dwa razy? Nasza teologia odpowiada: tak. Człowiek z jednej strony jest jednostką, indywiduum, jest osobą. W sądzie szczegółowym jest oceniany jako jednostka. Natomiast na sądzie ostatecznym zostanie wyświetlony społeczny charakter jego czynów. Bo człowiek jest też istotą społeczną. Biblia nie używa terminu „sąd szczegółowy”, ona co najwyżej nam go podpowiada. Weźmy przypowieść, albo jak lubią mówić bibliści: przykład powieściowy, o bogaczu i Łazarzu. Wiemy, jaki każdy z nich był przed śmiercią, i wiemy, że nagle śmierć odwróciła ich los: jeden jest w stanie szczęścia, drugi nieszczęścia. A zatem w śmierci lub po śmierci ktoś dokonał oceny ich życia. Ta przypowieść zakłada ocenę życia człowieka. Wynikiem tej oceny jest dla jednego łono Abrahama, dla drugiego gehenna.
Dużo mówimy dziś o Bogu jako dobrym i miłosiernym Ojcu. W Jezusie widzimy naszego brata, kogoś bliskiego. A tu nagle: po śmierci – sąd. Trochę jak zderzenie ze ścianą.
– Niekoniecznie. Musimy pamiętać, że tak jak akcentowane przez nas miłosierdzie jest przymiotem Bożym, tak samo przymiotem Bożym jest sprawiedliwość. My, ludzie, miłosierdzie i sprawiedliwość traktujemy z reguły wykluczająco. Albo tak akcentujemy sprawiedliwość, i to jeszcze w rzymskim wydaniu: oddać każdemu, co mu się słusznie należy, że nie widzimy miejsca na miłosierdzie. Albo tak akcentujemy miłosierdzie, że – jak pisał Benedykt XVI w encyklice o nadziei Spe salvi – traktujemy Boga jak taką gąbkę, która wszystko wymazuje i wszystko puszcza w niepamięć, która zrównuje ofiary i ich katów. Tylko Bóg potrafi połączyć miłosierdzie ze sprawiedliwością. Dojdzie to do głosu na sądzie. Sąd będzie odbywał się według zasady sprawiedliwości, ale niekoniecznie w rzymskim rozumieniu. I na sądzie będzie także miejsce na miłosierdzie.
Wynika to z tego, co nam podpowiada liturgia w prefacji o Męce Pańskiej, że na krzyżu dokonał się sąd na światem. A zatem Ten, który nas będzie sądził, czy to w momencie śmierci, czy na sądzie ostatecznym, On już został osądzony za nasze grzechy. Trzeba w tym kontekście przyznać rację Marcinowi Lutrowi, który mówił o osądzonym Sędzim. Będzie nas sądził osądzony za nasze grzechy Sędzia. I to otwiera dla nas szansę miłosierdzia. Oczywiście, my, ludzie, jesteśmy czasami zbyt ciekawi, choć wiemy, że tylko Bóg potrafi połączyć sprawiedliwość i miłosierdzie, bo są jego przymiotami, tworzą jego naturę. Tworzymy więc różne hipotezy. Przyznam, że podoba mi się taka hipoteza, ale podkreślam: to jest tylko hipoteza, a zatem: tak być może, ale nie musi, że na sądzie ostatecznym będzie zastosowana przypowieść o nielitościwym dłużniku. Król daruje wielki dług swojemu dłużnikowi. Ale ten dłużnik, któremu darowano dług, ma swojego małego dłużnika. Być może na sądzie osądzony za nasze grzechy Chrystus-Sędzia będzie chciał wszystkim okazać miłosierdzie, ale uwarunkuje je od naszego miłosierdzia, czy my będziemy potrafili okazać miłosierdzie naszym dłużnikom.
To, jeśli mówimy o hipotezach, czy jest bliska Księdzu Profesorowi hipoteza pustego piekła?
– Bliska mi nie jest. W dniu naszej rozmowy odmawiałem podczas Mszy św. kanon rzymski. Przemawia do mnie zawarta w nim modlitwa: „Zachowaj nas od wiecznego potępienia i dołącz do grona swoich wybranych”. Podchodząc do tego spekulatywnie, pięknie napisał Jan Paweł II: to nie Bóg skazuje na piekło, to człowiek wybiera piekło, jeżeli do ostatniej sekundy swojego życia jest zamknięty na Boga. Nie umie się otworzyć na Boga. Piekło jest wynikiem wolności człowieka. Evdokimov, prawosławny teolog, przekonuje, że Bóg może wszystko z wyjątkiem zmuszenia człowieka do tego, by kochał. Jeśli człowiek chce piekła, Bóg nic nie może w tym względzie. On nie stworzył człowieka jako zabawki dla siebie. Dał wolność, a wraz z wolnością możliwy jest bunt przeciwko Bogu i możliwy jest bunt – nazwijmy go – eschatologiczny. Może człowiek tak się dał zamknąć w sobie, by powiedzieć Bogu „nie” na wieczność. U aniołów był bunt i swoją wolę odwrócili przeciwko Bogu. Stąd ryzykowne jest twierdzenie, że piekło jest puste. Podoba mi się bardziej stanowisko Jana Pawła II. Nie wiemy, kto jest w piekle. Możemy powiedzieć, że jest tam diabeł. Nikogo innego z imienia nie znamy, kto by mógł się znaleźć w tym stanie, który nazywamy piekłem. Mówimy za to, kto jest w niebie. Ogłaszamy to nawet publicznie: to są beatyfikacje i kanonizacje. Niebo jest nam znane, bliskie. W uroczystość Wszystkich Świętych będziemy przyzywali mieszkańców nieba. Będziemy wyrażali nadzieję, że ci, nad których grobami staniemy, też już są w niebie.
Modlitwa zawsze daje nadzieję. Dużo w polskiej teologii dyskutowało się kiedyś o pustym piekle. Wydaje mi się, że niepotrzebnie. Moim zdaniem dyskusje o pustym piekle można zamknąć w tych prostych słowach: „Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie”. Jeśli odmawiam za kogoś tę modlitwę, to znaczy, że mam nadzieję na jego zbawienie. Jak się modlę, to znaczy, że mam nadzieję. Z zapisków więziennych kard. Wyszyńskiego wiemy, że odprawił Mszę św. w intencji Bieruta. Może nas to szokować, ale to znaczy, że Wyszyński miał nadzieję jego zbawienia. Ta nadzieja związana jest z czyśćcem. Kościół nigdy nie powiedział, za kogo nie możemy się modlić. Jeśli się za kogoś modlę, to mam nadzieję, że jest w czyśćcu, że dozna oczyszczenia, dlatego uważam, że dyskusja o pustym piekle nie ma sensu. Mamy dogmat o czyśćcu i z tym dogmatem związana jest nadzieja powszechnego zbawienia.
Za tych, którzy są w czyśćcu, modlimy się, na przykład zamawiając Msze gregoriańskie, ofiarowując odpusty. A co, jeśli ktoś już jest w niebie? Co dzieje się z tą modlitwą?
– Msze gregoriańskie nie są ósmym sakramentem. Nie działają ex opere operato. To jest modlitwa zanoszona do Boga i z tego wcale nie wynika, że po ostatnim Ite missa est ta dusza, cytując Lutra, ulatuje z czyśćca do nieba. W katechezie o odpustach, wygłoszonej we wrześniu przez rokiem wielkiego jubileuszu, Jan Paweł II mówi, że odpust uzyskujemy na sposób modlitwy wstawienniczej. To nie jest sakrament, który działa ex opere operato, czyli że spełnię warunki i jak wyjdę z kościoła czy cmentarza, to dana dusza ma odpust. To jest modlitwa. Przypomina nam bardziej sakramentalia: ufamy, że Pan modlitwę wysłucha. W przypadku chrztu dziecka mamy pewność, że ono dostąpiło łaski chrztu, bo sakrament działa mocą Chrystusa, czyli – powtórzę to jeszcze raz – ex opere operato a Christo, natomiast w innych przypadkach mamy do czynienia z modlitwą. Mamy ufność, że Bóg ich wysłucha. Na pewno wysłucha, ale czy właśnie wtedy: po odprawieniu ostatniej Mszy gregoriańskiej albo wypełnieniu warunków odpustu? Jeśli będziemy o tym pamiętać, to nie będziemy mnożyć różnych casusów, jak ten: a co, jeśli ktoś jest już w niebie? Można powiedzieć: Bóg na pewno dobrze te modlitwy zagospodaruje.
Wróćmy do momentu sądu. Przekładamy na niego taki rodzaj sądu, jaki znamy z naszego życia. Jest oskarżony, jest oskarżyciel, jest obrona. Są argumenty. W końcu zapada wyrok. Czy my na sądzie przed Bogiem jakkolwiek będziemy się jeszcze mogli bronić, czy już nie mamy nic do powiedzenia? Śmierć zamyka nam usta?
– Powiedziałem, że będzie nas sądził osądzony za nasze grzechy Sędzia. Jego sprawiedliwość nie oznacza oddania każdemu tego, co mu się słusznie należy, jak to jest w naszym sądzie. Do tego w sądzie potrzebny jest obrońca, oskarżyciel. Od nich, od argumentów, od tego, jak zastosują prawo, będzie zależeć, czy ktoś zostanie uznany za winnego czy niewinnego. Pan Jezus co najmniej trzy razy był sądzony. Przez Sanhedryn: znaleziono na niego paragraf, uznano za bluźniercę. Przez Piłata – podano inny paragraf. Dla Piłata stanowisko Żydów nie było argumentem, dlatego wskazano, że Jezus podburza naród, a zatem: jeśli nic z tym nie zrobisz, nie jesteś przyjacielem cezara. Przegrał też Pan Jezus referendum z Barabaszem. Tłum wybrał przestępcę, mordercę. To pokazuje, nawiasem mówiąc, że można zmanipulować tłum. Mamy tu przykład, jak my, ludzie, sądzimy, jak jesteśmy omylni, nawet w takich istotnych wyrokach.
W Liście do Rzymian św. Paweł podejmuje temat usprawiedliwienia grzesznika. Bóg usprawiedliwia z łaski, dzięki Chrystusowi, ale też wymaga wiary. Ale to usprawiedliwienie grzesznika, które już teraz się dokonuje w sakramencie pokuty, oznacza według Soboru Trydenckiego nie tylko przebaczenie grzechu, ale też wewnętrzne odnowienie człowieka. Apostoł Paweł w Liście do Rzymian o usprawiedliwieniu z wiary podkreśla, że sprawiedliwość Boża jest inna, by nie powiedzieć: całkiem inna niż nasza, jakby nie było – zawodna, sprawiedliwość rozumiana jako: oddać każdemu, co mu się słusznie należy.
W kontekście tego sądu jest jeszcze jeden paradoks, podobny do relacji sprawiedliwości i miłosierdzia. Będzie nas sądził Chrystus, który przecież nazwany jest w Piśmie Świętym naszym rzecznikiem u Ojca. Będzie nas zatem sądził nasz obrońca?
– Chrystus jest poniekąd paradoksem: jest Bogiem i jest człowiekiem i to się nie wyklucza. Nasza wiara jest pełna takich paradoksów. O jednym Ksiądz właśnie wspomniał: Chrystus jest Rzecznikiem, jest też sprawiedliwym Sędzią. Jest Tym, który będzie sądził, ale wcześniej stanął w miejscu grzeszników i w ich miejscu został osądzony. To nie przekreśla, że będzie powszechna amnestia dla grzeszników. Człowiek ma wolną wolę. To jest podstawa naszej charytologii [nauka teologiczna o łasce – przyp. red.]: nasza wola jest słaba, ale jest zdolna do współpracy z łaską. Można Boga odrzucić, można powiedzieć Bogu „tak”. Chrześcijaństwo, poczynając od Chrystusa, jest pasmem nie sprzeczności, bo te się wykluczają, ale paradoksów, czyli przeciwności, które się nie wykluczają. Bóg, a jednak człowiek. Miłosierny, a jednak sprawiedliwy. Sędzia, a jednak Rzecznik, Orędownik. Łaska, ale też wolna wola człowieka.
Chyba trzeba w tym kontekście powiedzieć: na szczęście. Bo to wszystko daje nam faktycznie nadzieję zbawienia.
– Czyli: spe salvi. Nadzieja zbawienia, o której pisał w encyklice Benedykt XVI. Może warto by do niej w tych dniach sięgnąć?