Logo Przewdonik Katolicki

Powód w powodzi

Szymon Bojdo
fot. Materiały prasowe

Wielka woda towarzyszyła człowiekowi od zawsze. Gwałtowność powodzi przerażała, a zaskoczyć potrafi ona nawet dziś, gdy wydaje się, że system rzek jest pod naszą kontrolą.

Rzeki były naturalnymi miejscami, w których od początku życia społecznego osiedlali się ludzie – są one tak ważne, że niektóre z nich urastały do rangi symboli: Eufrat i Tygrys, pomiędzy którymi mieściła się żyzna kraina obfitości, potężny Nil w Egipcie czy do dziś święta rzeka Ganges. Także w Europie bliskość rzeki pomagała w organizowaniu się skupisk ludzkich, woda służyła nawadnianiu, pojeniu zwierząt i ludzi, z czasem stała się także drogą transportową, o którą nieraz walczono. Najpierw ingerencja człowieka w rzekę nie była aż tak duża: co najwyżej wykarczowano znajdujący się przy niej las i zamieniono na łąkę albo korzystano z trawiastych terenów do wypasu zwierząt. Z czasem, gdy ludzi zaczęło przybywać, także rzekę starano się kontrolować. Umacniano jej brzegi, budowano mosty, by z czasem zamienić je na coraz bardziej skomplikowane obiekty hydrologiczne, jak jazy, potrafiące chwilowo zmienić spiętrzenie wody w danym miejscu, czy tamy, które podnosiły jej poziom na stałe. W początkach naszego życia przy rzece korzystaliśmy także z jej występowania z brzegów: regularne zalania, nanoszące na pola różnego rodzaju osady, użyźniały glebę. Są miejsca, gdzie takie systemy rolne stosuje się do dziś, a na terenach wiejskich w obliczu bardzo suchych lat na skraju klęski suszy docenia się coraz częściej systemy rowów, połączonych z odpowiednim zadrzewieniem, które pozwalają, by stan wody w glebie pozostał na wystarczającym poziomie. Rzeki, strugi, cieki wodne stały się elementem naszej kultury, nie tylko częścią krajobrazu i źródłem urodzaju – także pomysłowość człowieka i coraz bardziej rozwinięta myśl techniczna stała się częścią tego wodnego, śródlądowego krajobrazu.

Wielka woda nie wybiera
Działalność człowieka nie zawsze jednak potrafi uchronić przed żywiołem. Wystarczą intensywne opady, późne topnienie śniegów, by poziom wody wzniósł się tak bardzo, że nie możemy nad nim zapanować. Wielka woda nie zapowiada swojego przybycia, choć dziś w świecie szybkiej informacji możemy ostrzec się nawzajem przed przybywającą falą. Wzrost jej poziomu można też obserwować w korycie, widzi się, że rzeka wzbiera – ale przecież jesteśmy tak dobrze zabezpieczeni, są wały, zbiorniki retencyjne. Kiedy zdecydować o ewakuacji? Dlatego często opisy powodzi to relacje z dramatycznego przebudzenia w nocy, zabrania dobytku, ucieczki w bezpieczne miejsce, a potem ratowania tego, co jeszcze da się uratować. W pierwszej kolejności myśli się oczywiście o ludziach, ale woda nie pyta też o zdanie, który obiekt czy instytucja są ważniejsze, czy wkroczy właśnie w archiwum, niszcząc wielkie ilości danych, czy zaleje zabytkowe malowidła. Tak przy każdym większym poziomie wody trwożą się mieszkańcy Wenecji, gdy przepiękna bazylika św. Marka zalewana jest wraz z jej zabytkami. Ale i w czasie naszej wielkiej powodzi z 1997 r. ucierpiało wiele instytucji kultury, głównie biblioteki, których zostało zalanych niemal 100, woda przykryła także 16 muzeów, 26 kin, 70 domów i placówek kultury, szkoły artystyczne, także wyższe. Straty oszacowano na wiele milionów złotych, choć na przykład wśród woluminów i starodruków wiele z nich moglibyśmy określić mianem bezcennych. Sama powódź budzi w nas wiele szlachetnych postaw – wspólne napełnianie i układanie worków z piaskiem, dbanie o bezpieczeństwo innych i ogromna solidarność, którą mogliśmy wyrazić wobec pokrzywdzonych powodzią – to przy okazji tego wielkiego żywiołu cała Polska śpiewała, że nic nie pomoże, jeśli każdy z nas nie pomoże dziś miłości. Tak szerokie doświadczenie znajduje także swoje odzwierciedlenie w kulturze: jak każdą traumę i tę katastrofę trzeba jakoś w sobie przepracować. Pisała o tym dr Anna Barcz, analizując, jak literatura wyjaśnia ludzką bezbronność wobec żywiołu: egzystencjalnie, odczytując powódź jako metaforę chaosu życia; psychologicznie, kiedy nie mamy narzędzi, by sobie z nią radzić i czujemy się bezsilni. Badaczka wymienia też bezbronność społeczno-polityczną, czyli to, jak odbierany jest system społeczny w radzeniu sobie z wielką wodą i wreszcie, wydaje się, że najbardziej nośny sposób – tworzenie teorii spiskowych. Refleksje te znajdziemy w dziełach literackich początku XXI w. – Tomasza Różyckiego, Janusza Rudnickiego czy Olgi Tokarczuk, a więc pisarzy w różny sposób związanych z terenami dotkniętymi przez wielką powódź 1997 r. Jak pisze dr Barcz, w kontekście pisania o powodzi: „Nowa pamięć to pamięć odświeżona, odzyskana z literatury – rezerwuaru postaw ludzkich, ale także pamięć o Odrze, o rzece samej, pamięć, dzięki której można spytać: co rzeka mówi do nas?”.

Portret społeczeństwa gorącego lata 1997
Taką rolę, tylko że w filmie, a ściślej mówiąc serialu, pełni narracja w najnowszej produkcji Jana Holoubka Rojst 97. To kontynuacja serii pod tytułem Rojst z 2018 r., która zebrała świetne recenzje. Wtedy tłem narracyjnym było tytułowe „bagno” – tym razem zapowiadano, że rzecz będzie o powodzi tysiąclecia, co zresztą można wyczytać, sugerując się rocznikiem z tytułu. Sam moment powodzi nie jest jednak tu zarejestrowany. Widzimy ciągi ulic miasteczka oblepione żółtym szlamem, w błocie, ludzi przenoszących swój dobytek i suszących go na podwórkach. Stosy papierów suszą również policjanci na komendzie, używając najprostszych metod – sznurków do bielizny i suszarek do włosów. Wśród tego chaosu pojawia się kolejna sprawa – śmierci nastoletniego chłopca tuż przy wałach powodziowych. Liczba problemów, jaka nagromadziła się z powodu powodzi, sprawia, że funkcjonariusze szybko uznają śmierć chłopca za utonięcie. Na komendzie pojawia się sierżant ze stolicy Anna Jass (Magdalena Różdżka), która postanawia sprawy nie odpuszczać. Szybko okazuje się, że podobnie jak w pierwszej części serialu, śmierć chłopca powiązana jest z najważniejszymi osobami w miasteczku. I znów na scenę wkraczają dziennikarze „Kuriera Wieczornego” – w zupełnie nowej roli Piotr Zarzycki (Dawid Ogrodnik) i emerytowany już reporter Witold Wanycz (Andrzej Seweryn). Dwa równoległe śledztwa starają się wydobyć z potopu informacji prawdę, tamowaną wciąż przez tych, którym zależy na zatuszowaniu sprawy. Powódź – choć początkowo zakryła wszystko pod taflą wody, teraz wydobywa, wymywa na powierzchnię dawne tajemnice, sprawy ukrywane nie tylko w poprzedniej części serialu, ale też w odległej, wojennej historii. Scenarzysta i reżyser w istocie stawiają przed nami różne postawy ludzkie, charaktery, które wobec tragedii podejmują wynikające z różnych motywacji działania – idąc za słowami dr Barcz, różnie odnosząc się też do samej rzeki, traktując ją jako źródło własnego interesu albo jako żywioł, wobec którego jesteśmy bezsilni. W serialu wspaniale sportretowany jest ten wycinek lat 90. Można tu zauważyć i odczuć, że coś bezpowrotnie się w tamtym czasie skończyło: bezbronni wobec polityków obywatele zaczęli zadawać odważniejsze pytania i patrzeć władzy na ręce, wspólne działania pokazały, że potrafimy zjednoczyć się w trudnych momentach. Rojst 97 to zatem nie tylko kryminalna zagadka, ale portret społeczeństwa tego gorącego lata, którego dotychczas – poza filmami dokumentalnymi o powodzi – nie otrzymaliśmy. Zawdzięczamy to nie tylko doskonałej scenografii, charakteryzacji, fryzurom, kostiumom, ale przede wszystkim ludzkim dramatom, przedstawionym w skondensowanej formie serialu. Trzeba przyznać, że to serial zrobiony na światową skalę, nie tylko w warstwie sensacyjnej, ale też przemyśleń o naturze ludzkiej, których dostarcza bardzo wiele.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki