Logo Przewdonik Katolicki

Kto zbada kości św. Wojciecha

Monika Białkowska
Relikwie św. Wojciecha wystawione przed ołtarzem podczas XVII Spotkania Młodych na Lednicy w 2013 r. fot. Jakub Kaczmarczyk/PAP

Wojciech jest tu doskonałym przykładem: wątpliwości już na początku – kolejne kradzieże – trzy głowy jednego świętego. Wszystko mogłyby wyjaśnić proste badania. Ale od badań ważniejszy jest kult. I to ma sens.

Kiedy św. Wojciech został zamordowany, do Gniezna najpierw trafiła jego głowa – według różnych relacji przywieziona albo przez samego Radzyma Gaudentego i Bogusza, albo przez anonimowego, opłaconego przez nich Pomorzanina. Krótko potem Chrobry postanowił wykupić resztę ciała i sprowadzić ją do Gniezna. Co się z owym ciałem działo, zanim do Gniezna trafiło – w czasie, gdy podróż nie trwała jak dziś dwie godziny – i czy rzeczywiście pozbawione głowy zwłoki były relikwiami biskupa męczennika? To jest pierwsze pytanie, które trzeba tu zauważyć, choć niekoniecznie znajdować na nie odpowiedź. Książę Chrobry, jego dwór i ówcześni wierzyli, że tak, a w Gnieźnie rozpoczął się kult. Co ważne, był to kult nie samych doczesnych szczątków, ale kult świętego człowieka. Jego relikwie były zaledwie pretekstem – były znakiem. 

Punkt odniesienia: Rzym
Ciało Wojciecha pochowane zostało w grobowcu w rozbudowanej pospiesznie katedrze. Kiedy w 999 roku papież Sylwester II św. Wojciecha kanonizował, relikwie zostały umieszczone w ołtarzu głównym, ale nie w całości. Część z nich, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, zamurowano w ścianie katedry. Oddzielnie również przechowywano głowę i ramiona świętego, umieszczone w bogatych relikwiarzach. W roku 1000, podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego, jedno z ramion (zamiast głowy, której się spodziewał) otrzymał w prezencie młody cesarz Otton III, który marzył o odbudowie imperium rzymskiego na fundamencie chrześcijańskim i dlatego właśnie relikwie Wojciecha zawiózł do Rzymu. Umieścił je w kościele na Isola Tiberina, gdzie znajdują się do dziś.To ważny moment w myśleniu o relikwiach św. Wojciecha – te jedyne bowiem, z Wyspy Tyberyjskiej, przez tysiąc lat swojej historii nie zmieniły miejsca swojego pobytu, a tym samym trudno jest mieć co do nich jakiekolwiek wątpliwości. 

Bez katalogu
Prawdziwe kłopoty z relikwiami zaczęły się jednak bardzo szybko. Po śmierci Bolesława Chrobrego w jego państwie zapanował chaos, który wykorzystał czeski książę Brzetysław. Najechał on polskie ziemie, spustoszył Gniezno, zniszczył katedrę i skradł znajdujące się w niej kosztowności – w tym przede wszystkim relikwie św. Wojciecha i Radzyma Gaudentego. Wprawdzie Jan Długosz nie był świadkiem tamtych wydarzeń i opisywał je kilka wieków później, ale zapewne jakaś część wiedzy o tamtym wydarzeniu przetrwała w ludzkiej pamięci i mogła zostać przez niego spisana. „Książę czeski Brzetysław zaczął rabować inne świętości, mianowicie zwłoki Pięciu Braci Męczenników, Jana, Benedykta, Izaaka, Mateusza i Krystyna – czytamy w jego Kronice. – Ponadto rabuje i odziera katedrę gnieźnieńską z wielu świętości i ozdób (…). Nie poprzestawszy na tym, zabiera słynne ze swej wielkości, ceny i pięknego głosa dzwony i z tym wszystkim oraz z mnóstwem pojmanego w niewolę ludu wiejskiego obojga płci powraca do Czech i przybywszy szczęśliwie do Pragi w wigilię św. Bartłomieja, składa święte łupy w kościele katedralnym w Pradze”.
Ile Wojciechowych relikwii Brzetysław ukradł i wywiózł do Pragi? Tego nikt wówczas na bieżąco skatalogować nie mógł. Z tego też powodu nikt później – po latach czy po wiekach – nie mógł już ze stuprocentową pewnością potwierdzić ani zaprzeczyć autentyczności relikwii, które zaczęły się w różnych miejscach odnajdywać.

Trzy głowy
Po najeździe Brzetysława gnieźnieńską katedrę trzeba było odbudować. Wtedy zamurowaną w ścianie lub gdzieś w posadzce odkryto głowę – którą uznano za cudownie ocaloną głowę św. Wojciecha – i inne fragmenty kości. O odkryciu poinformowano oficjalnie w roku 1127. Kilkanaście lat później Czesi ogłosili, że prawdziwa głowa św. Wojciecha znajduje się wcale nie w Gnieźnie, ale u nich, w Pradze. Jeszcze później, bo pod koniec XV wieku, czaszka Wojciecha – już trzecia! – odnalazła się w Akwizgranie. Długosz przekonywał, że autentyczna jest ta gnieźnieńska, bo ciała Wojciecha i Radzyma zostały przez Polaków zamienione miejscami, a Czesi nieświadomie skradli Radzyma – ale jak już wcześniej zauważyliśmy, dzieła Długosza pisane po ponad trzech wiekach miały raczej pełnić funkcję propagandową niż ściśle historyczną. I choć akwizgrańską najłatwiej byłoby wziąć w nawias (choć Otton relikwie do Rzymu właśnie przez Akwizgran zawoził!), to czy autentyczna była głowa gnieźnieńska czy praska – trudno powiedzieć. 

Głowa gnieźnieńska
W Polsce jednak głowa św. Wojciecha przechowywana była niezwykle pieczołowicie i otaczana czcią, w czasie wojen wywożona z Gniezna na przykład do zamku w Uniejowie. Nikt nie chciał ryzykować powtórki tragicznych wydarzeń z roku 1038. Pod koniec XV wieku głowa otrzymała nowy, złoty relikwiarz, wysadzany perłami i szafirami.  Do Gniezna, do relikwii św. Wojciecha ciągnęły pielgrzymki. W XIX wieku arcybiskup ostrzychomski prosił arcybiskupa gnieźnieńskiego o cząstki relikwii, co jest dziś świadectwem, że ich autentyczność nie budziła wątpliwości. 
Gdzie dziś jest owa głowa św. Wojciecha? Tego nikt nie wie. To jedna z tych kryminalnych zagadek, które zapewne już nigdy nie doczekają się wyjaśnienia. W 1923 roku w katedrze gnieźnieńskiej doszło do tajemniczej i dramatycznej w skutkach kradzieży. 

Kradzież i biskup
12 lipca do znajdującego się w katedrze skarbca weszli złodzieje. Kościelny zauważył kradzież już w południe, kiedy nie mógł otworzyć drzwi do skarbca, jednak policję zawiadomił dopiero wieczorem, po tym, jak sam sprowadził ślusarza i odkrył kradzież. Nic dziwnego więc, że stał się pierwszym podejrzanym, choć szybko z podejrzenia uwolnionym. W skarbcu brakowało siedmiu złotych kielichów, monstrancji, ale przede wszystkim złotego relikwiarza głowy św. Wojciecha z zawartością. Na ulicy Tumskiej świadkowie widzieć mieli rzadki jeszcze w tamtych czasach zielony kabriolet i wsiadającego do niego mężczyznę z walizką – ale na tym trop się urywał. 
Śledztwo wykazało, że drzwi skarbca były prawidłowo zamknięte, a otwarto je nie kluczem, tylko wytrychem, którego resztki pozostały w zamku, uniemożliwiając potem kościelnemu jego otwarcie. Za wskazanie sprawców i odnalezienie relikwiarza wyznaczono wysokie nagrody. Sprawa kradzieży i inwentaryzacji skarbów w kościołach stanęła na Sejmie. Naczelnicy więzień w Polsce zostali upoważnieni do podsłuchiwania rozmów więźniów po tym, jak „przypadkiem” podsuną im gazetę z opisem kradzieży. Wszystko na nic. Po trzech latach intensywnych poszukiwań, prowadzonych nowoczesnymi jak na tamte czasy metodami (zbierano nawet ślady daktyloskopijne), śledztwo zostało odłożone na półkę. W latach 80. XX wieku pojawiły się informacje, że w zniknięcie relikwii mógł być zamieszany sam bp Antoni Laubitz, który miał je ukryć i zabezpieczyć, zamurowując gdzieś w katedrze. Jednak ani na sam relikwiarz nigdy nie trafiono, ani motywów takiego ewentualnego działania biskupa trudno się doszukać: w 1923 roku niepodobna było myśleć, że relikwiom grozić może jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

I znów Rzym
Relikwie głowy się nie odnalazły, a Gniezno i cała Polska u progu swojej niepodległości mocno odczuła tę stratę – nie tylko przecież na poziomie fizycznym, ale również symbolicznym i duchowym. To wtedy właśnie prymas August Hlond, aby Gniezno nie pozostawało bez relikwii swojego patrona, których pochodzenia nie jest pewne, zwrócił się z prośbą o nie do papieża Piusa XI. Papież ową prośbę spełnił, sięgając po te same relikwie, które przed wiekami na sola Tiberina złożył sam cesarz Otton III. Relikwie z Wyspy Tyberyjskiej zostały podzielone i część z nich na powrót trafiła do Gniezna. 

Bez utraty
To nie był koniec przygód relikwii św. Wojciecha – choć kolejne nie zmieniały już ich liczebności ani nie miały wpływu na pytania o ich wiarygodność. W roku 1941 przed zniszczeniem w czasie planowanej likwidacji katedry gnieźnieńskiej uratował je młody żołnierz Wehrmachtu, Urban Thelen. Mimo że groziła mu za to kara śmierci, pociągiem przewiózł relikwie z Gniezna do Inowrocławia i oddał proboszczowi, który ukrył je pod posadzką zakrystii we farze. Do Gniezna wróciły w 1948 roku. Dziesięć lat później kard. Wyszyński sprawdzał, czy w czasie wojny nie zostały one naruszone, ale po stwierdzeniu, że pieczęcie wewnątrz drewnianej skrzynki są nietknięte, przystawił jedynie na nich kolejne, własne. Słynne włamanie do katedry i zniszczenie relikwiarza w 1986 roku, choć odbiło się głośnym echem i sprawiło, że wiele jego elementów zostało bezpowrotnie straconych, samych relikwii jednak nie dotknęło. Dziś znajdują się one w Gnieźnie w kilku miejscach: w największym relikwiarzu w katedrze, ale również w mniejszych, przechowywanych na co dzień w Muzeum Archidiecezji Gnieźnieńskiej. 

Pytania o Badania
W XXI wieku – i po tylu historycznych perypetiach, jakie relikwie św. Wojciecha przeszły – trudno jest nie zadać pytania wręcz oczywistego: dlaczego nie zrobić odpowiednich badań? Dlaczego nie sprawdzić, kto ma jakie relikwie i czy rzeczywiście są one autentyczne? Dlaczego nadal, mimo tak wielkich możliwości technicznych, nadal czcić dwie głowy jednego – i bez wątpienia jednogłowego – świętego ze świadomością, że była również i trzecia? 
W 1997 roku czeski lekarz paleoantropolog Emmanuel Vlcek, który zajmował się szczątkami czeskich władców i innych ważnych postaci, wziął na swój warsztat również św. Wojciecha. W dwóch opracowaniach jemu poświęconych porównywał między innymi szczątki z Pragi i z Akwizgranu oraz przekonywał, że autentyczna głowa świętego znajduje się właśnie w Pradze. Genetycy – zarówno czescy, jak i polscy – uznali wówczas jego metody za przestarzałe, powołując się na złe zachowanie liczących wszak już tysiąc lat szczątków. I tu pojawić się musiało pragnienie dla naukowców naturalne: żeby wątpliwości rozwikłać w prosty sposób, poddając relikwie badaniom DNA i sprawdzając ich zgodność z relikwiami z Isola Tiberina. 
Badania takie we współczesnym świecie czasem się prowadzi. Często dowodzą one prawdziwości relikwii. Bywa, że relikwie okazują się fałszywe. Na takie badanie zgodę wyrazić muszą miejscowi biskupi. Odmowę często tłumaczy się kultem. 

Osoba, nie kości
Katolicki kult relikwii jest w swojej istocie czcią oddawaną świętości – w kontekście danego miejsca (na przykład przechowywania relikwii) – a nie czcią oddawaną relikwiom jako przedmiotowi samemu w sobie. Ujmując rzecz prościej: chrześcijanin nigdy nie modli się ani nie prosi o wstawiennictwo relikwii. Stając wobec znaku relikwii zwraca się do Boga za pośrednictwem konkretnej osoby, konkretnego świętego. Relikwie stają się w ten sposób pewnym pretekstem, sposobem zbliżenia się do świętego, ale nie są warunkiem koniecznym relacji obcowania świętych. Jeśli więc ta relacja w danym miejscu trwa – jeśli wierni pielgrzymują i modlą się za wstawiennictwem danego świętego – jeśli dzięki temu zbliżają się do Boga – to kwestia tego, czy relikwie znajdujące się w tym miejscu są autentyczne, staje się drugorzędna. Znów ujmując rzecz inaczej: jeśli owe relikwie, otoczone od wieków kultem, dziś okazałyby się fałszywe, w niczym nie znosi to wagi i powagi modlitw zanoszonych za wstawiennictwem świętego. 
Tak to wygląda z perspektywy wiernych. Nie muszą się obawiać o autentyczność relikwii w danym miejscu, od tego uzależniając wartość swojej modlitwy. Przed Bogiem liczy się ich wiara i nabożeństwo. Dla nich samych również ważniejsza jest postać świętego, przykład jego życia i jego wstawiennictwo niż same tylko kości.

Bez fałszywych znaków
Odpowiedzialność tych, którzy są przewodnikami w wierze, jednak nie znika. W Obrzędach poświęcenia kościoła i ołtarza znajdujemy wyraźne przypomnienie, że „z największą starannością należy dbać o autentyczność składanych relikwii. Lepiej poświęcić ołtarz bez relikwii, niż składać w nim relikwie niepewnego pochodzenia”. 
Z relikwiami niepewnego pochodzenia Kościół miał do czynienia zwłaszcza w okresie średniowiecza. Mocno wpłynęło to na jego wiarygodność i na długie wieki zdeprecjonowało w oczach świata kult budowany wokół świętych i ich szczątków. Za to, co wydarzyło się w historii, nie odpowiadamy. Być może nie ma sensu rozdrapywać spraw sprzed wieków i prowadzić badań, które zniszczyć mogą zdrową i odwieczną pobożność. Kwestii relikwii jednak i ich autentyczności nikomu nie wolno traktować lekko: chrześcijaństwo nie jest magią i lepiej wiarę budować bez zewnętrznego znaku, niż opierać ją na znaku fałszywym. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki