Fabuła Znaku woli i mocy rozgrywa się na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia. W Gnieźnie trwają przygotowania do wizyty cesarza. Pewnej nocy nieznani sprawcy wykradają relikwie św. Wojciecha, przez co zjazd władców staje pod znakiem zapytania. W jakim stopniu historia i fikcja przeplatają się w Pańskiej powieści?
– W przeciwieństwie do pracy historyka, który nie może wyjść znacząco poza źródła, pisarzowi wolno wykonać jeszcze jeden krok dalej. Starałem się wypełnić luki, ale jednocześnie trzeba pamiętać o prawdopodobieństwie pewnych zdarzeń. Autor powieści historycznej ma prawo skręcić w bok, ale wydaje mi się, że prędzej czy później powinien wrócić do potwierdzonego źródłowo biegu wypadków.
Dawne kroniki milczą o kradzieży relikwii w czasach Bolesława Chrobrego.
– I zapewne do niej nie doszło, co jednak nie przeszkadza, aby wokół rzekomego zdarzenia zbudować intrygę powieści. Choć główny wątek jest fikcyjny, to jednak dołożyłem starań, aby tło historyczne zostało oddane jak najwierniej. Większość postaci, nawet drugoplanowych, to osoby, które wspominane są w źródłach z epoki. Jeden z głównych bohaterów, mnich Bogusza, przewija się w kilku źródłach, a później nagle znika. To gorzej dla historyka, ale lepiej dla pisarza.
Wśród licznych postaci szczególną rolę odgrywa św. Wojciech. Choć nie żyje już od samego początku powieści, to jednak wszyscy o nim mówią.
– Przyznam szczerze, że gdy zaczynałem pisać powieść, fascynował mnie sam zjazd gnieźnieński. Postać Wojciecha pierwotnie pojawiała się w tle. Z czasem jednak, gdy zacząłem o nim więcej czytać, oczywistym stało się, że jest on na tyle fascynującą osobowością, że należało poświęcić mu trochę więcej miejsca. Chciałem zawrzeć informacje o św. Wojciechu, które nie są ogólnie znane i pozwalają lepiej zrozumieć jego postać.
O świętym w powieści opowiadają świadkowie jego życia: wspomniany już Bogusza, Radzim Gaudenty, Otton III…
– I dzięki temu mamy okazję poznać go z różnych perspektyw. Z całą pewnością Wojciech robił niesamowite wrażenie na innych ludziach. Zmuszał ich do refleksji, fascynował. Widać to zwłaszcza w wypadku Ottona III, dla którego przyszły święty był i przyjacielem, i mentorem. Mówiono nawet o wspólnych planach udania się do pustelni. Dla niezwykłej postaci Wojciecha imperator był gotów porzucić chwałę cesarstwa.
Przyszły święty także potrafił zrezygnować z najwyższych zaszczytów.
– Wojciech sam opuścił praskie biskupstwo, i to dwukrotnie. Najwidoczniej nie był zbyt szczęśliwy z faktu posiadania tak dużej władzy. Wyrastał poza administrowanie. Choć pochodził ze znamienitego rodu, to jednak nie chciał, aby to urodzenie decydowało o jego dalszym losie. Widział się w zupełnie innym miejscu.
Czy spełnieniem jego marzeń była misja w Prusach?
– Trudno powiedzieć, bo zakończyła się szybką śmiercią świętego. Trzeba przy tym pamiętać, że Wojciech nie jechał do Prus po męczeństwo, ale aby nawracać miejscową ludność. Choć to zadanie się nie udało, to jednak paradoksalnie Wojciech zdziałał jeszcze więcej po swojej śmierci.
Czasy, w których rozgrywa się akcja powieści, nadal nie cieszą się dobrą sławą.
– Trzeba pamiętać, że średniowiecze trwało tysiąc lat, więc trudno mówić o jednym okresie. To tak, jakbyśmy mówili o jednej epoce od Mieszka do dzisiaj. Generalnie jednak średniowiecze charakteryzowało się tym, że nie oddzielano ściśle sacrum i profanum. Otton III nie oddzielał swojej polityki od religijności, wielokrotnie to właśnie wiara była jej źródłem. Z pewnością i tu swój wpływ miał św. Wojciech. Jego rodzina była przecież skoligacona z dynastią panującą.
Okolice 1000 roku to także czas wielkich osobowości.
– Oprócz Ottona i Bolesława, mamy na wschodzie Włodzimierza – wybitnego przywódcę Rusi Kijowskiej, na południu z kolei węgierskiego króla Stefana, późniejszego świętego. W tym samym czasie nad Bosforem sprawuje rządy Bazyli Bułgarobójca, który odnowił Cesarstwo Bizantyjskie. Wreszcie na Stolicy Apostolskiej zasiada niezwykły papież – Sylwester II. To trochę zapomniana postać, a warto przypomnieć, że głównie jemu zawdzięczamy rozprzestrzenienie się cyfr arabskich w Europie. Poza tym konstruował zegary, przyrządy astronomiczne. Nic dziwnego, że prosty lud uważał, że wszedł w konszachty z diabłem.
Wróćmy do Gniezna i samego zjazdu. Czy dziś zdajemy sobie sprawę z rangi tego wydarzenia?
– Sytuacja była rzeczywiście niecodzienna i można ją obrazowo porównać do lądowania kosmitów. Cesarz nie przyjeżdżał do swoich wasali, a takim był wtedy Bolesław Chrobry. Główny gracz europejski postanowił spotkać się z co prawda ambitnym i zdolnym księciem, ale władcą podrzędnego wówczas kraju. Ze spotkania tych osobistości musiało wyniknąć coś wielkiego.
Co więc wiemy o wydarzeniach sprzed 1020 lat?
– Wbrew pozorom niewiele. Wiemy, że zjazd się odbył. Z pewnością towarzyszyło mu polityczne wrzenie, które starałem się oddać w książce. W czasie wizyty cesarza Gniezno na kilka dni stało się centrum ówczesnego świata.
Rządził nim wtedy władca wybitny i nie do końca w swoich czasach zrozumiany.
– Ottona porównałbym do faraona Amenhotepa IV, który z bliżej nieznanych powodów w XIV wieku p.n.e. wprowadził w Egipcie kult jednego Boga. Podobnie jak on, Otton wyrastał poza swoją epokę. Był z innej bajki. Cesarz wyskoczył z przyziemnej polityki swojego ojca i dziada do innego rozumienia roli władcy. Chciał renowacji Cesarstwa Rzymskiego rozumianego nie jako granice, tylko idea. Europa w jego wizji miała stać się federacją wolnych królestw.
Czy szanse na realizację tego programu były realne?
– Gdy Otton przyjechał do Gniezna, miał 20 lat, teoretycznie było przed nim całe życie. Cesarz miał warunki, aby przeprowadzić swoje idee: miał tytułową wolę i moc. W planach było też małżeństwo z bizantyjską księżniczką. Niestety, w 1002 r. cesarz zmarł. Thietmar sugeruje nawet, że było to otrucie, ale równie dobrze Otton mógł odejść naturalną śmiercią, bo był wątłego zdrowia.
Następny cesarz, Henryk II, odrzucił marzenia o nowym cesarstwie rzymskim, skupił się na partykularnym problemach państwa niemieckiego.
– Henryk był władcą zupełnie innego formatu i zmienił wszystko w polityce cesarskiej. Najbardziej widać to w stosunku do Bolesława Chrobrego, który stał się dla niego zajadłym wrogiem.
Zmiana polityki cesarskiej w dużej mierze położyła się cieniem na postanowieniach zjazdu gnieźnieńskiego.
– Przede wszystkim, gdyby historia potoczyła się inaczej, o samym zjeździe wiedzielibyśmy znacznie więcej. Trudno bowiem poznać skutki spotkania, skoro w nowej, niekorzystnej sytuacji jego postanowienia nie zostały zrealizowane. Pozwala to snuć różne teorie, np. na temat roli, jaka miałaby w ottońskim świecie przypaść Bolesławowi Chrobremu. Według niektórych koncepcji Bolesław miał przejąć władzę po cesarzu, inni wskazują, że powierzono by mu całą Słowiańszczyznę. Tego się już jednak nigdy nie dowiemy. Z pewnością byłoby ciekawie.
Dariusz Balcerzyk
Historyk z wykształcenia, dziennikarz, pasjonat motoryzacji. Autor artykułów i współautor książek o tematyce historycznej. W 2019 r. nakładem Wydawnictwa Świętego Wojciecha ukazała się jego debiutancka powieść Znak woli i mocy