Logo Przewdonik Katolicki

Rowerem z Matką Bożą

Szymon Bojdo
fot. Wojciech Koronkiewicz

Wizerunki Matki Bożej na Podlasiu nie są tylko elementem folkloru. Każdy z nich opowiada historię miejsca, w którym się znajduje. Bywa, że bardzo bolesną. Maryja jest tam wciąż żywo obecna.

Przyznam, że dla mnie, człowieka z Poznańskiego, Podlasie jest jedną z najbardziej tajemniczych krain w naszym kraju. Na północnym wschodzie naszej mapy umiejscawia się dla mnie coś dzikiego, może nawet egzotycznego. Miejsca, które wciąż warto odkryć. Ci, co nie są stamtąd, zjeżdżają okolicę między Garwolinem, Włodawą i Suwałkami, pośród Łomży, Grajewa, Białegostoku i Drohiczyna, i pełni zachwytów opowiadają o niezwykłej kulturze, kuchni, a przede wszystkim – ludziach. Sam mam jedną taką anegdotę. Otóż w trakcie studiów, gdy podróżowałem autostopem, trafiłem późną nocą na dworzec kolejowy w Łapach pod Białymstokiem. Z wielkim plecakiem, nieogolony od wielu dni, podszedłem do człowieka, który pilnował budynku, i chciałem zapytać o najbliższy pociąg i możliwość podładowania telefonu. Przez moment myślałem, że śnię – starszy mężczyzna mówił do mnie przedziwnym językiem, który w ogólności rozumiałem, ale poszczególne słowa już mi się wymykały. Znajomi powiedzieli mi potem, że spotkałem kogoś, kto mówi po tutejszemu, w gwarze – po chachłacku. Najprościej mówiąc, to połączenie języków polskiego, białoruskiego i rosyjskiego, które mieszały się na tamtych terenach. I właściwie to jakaś metafora tamtych rejonów, do dziś tygla kultur, w przeszłości z tego powodu doświadczonego niezrozumieniem, politycznymi grami, dziejową niesprawiedliwością.

Maryja w każdej wiosce
Jakże inaczej brzmi opowieść o tych miejscach, gdy przybliża ją ktoś, kto pochodzi stamtąd – choćby ze stolicy Podlaskiego – Białegostoku. Taką historię pokazuje nam Wojciech Koronkiewicz, dziennikarz, publicysta, aktywista społeczny. Właśnie premierę ma jego reportaż, który zaintrygował mnie już tytułem: Z Matką Boską na rowerze. Podróż do cudownych obrazków, ikon i świętych źródeł Podlasia. Autor nie utożsamia się z żadną denominacją religijną, podkreśla nawet, że pisze ze świeckiej perspektywy. O wierze ludzi ze swojego regionu opowiada jednak z szacunkiem, stawia ciekawe pytania, a przede wszystkim odkrywa przed nami miejsca, których pewnie nie znaleźlibyśmy na turystycznych szlakach: małe kaplice, cerkwie, kościoły, do których turysta dotarłby, gdyby się zgubił.
On jest jednak stamtąd, jest tutejszy – ta kategoria zresztą („tutejszy”) na wschodzie ma ogromną znaczeniową moc. Gdy ktoś „stamtąd” ruszył w świat – z tęsknotą będzie do niego wracał, jak Miłosz, choćby w nostalgicznej powieści Dolina Issy. Gdy ktoś tam przybywa, jest przyjęty jak gość, który przynosi Boga, ale też z pewnym dystansem, bo historia nieraz pokazała tam zmienność ludzkiej natury. Niektórzy banalnie mówią o takich miejscach, że czas się tam zatrzymał. Po lekturze reportażu Koronkiewicza stwierdzam jednak, że płynie on tam zupełnie innym torem, dalekim od naszych konsumpcyjnych, zabieganych, „zachodnich” realiów. Jak pisał Michał Zabłocki:

Lecz na wschodzie przynajmniej życie płynie
zwyczajnie
Słońce wschodzi i dzień się zaczyna


Małe miejscowości „daleko od szosy”, czasami ukryte w leśnych ostępach, bo przecież Podlasie już w samej swojej nazwie ma las, a knieja ciągnie się tam po horyzont. Niemal każda wioska ma jakąś historię związaną z Maryją, jej obrazem, ikoną, miejscem, które poświęcone było jej czci: drzewem, źródłem, studnią. Narrator objeżdża te miejsca rowerem, w deszczu i słońcu, czasem po ruchliwych drogach, a i bywa, że swoją trasę musi przerwać, bo droga zaprowadziła go na bagna. Próżno szukać na tej trasie znaków czy drogowskazów, tu koniec języka robi za przewodnika, a mapy Google’a nie powiedzą tego, co stojący za płotem staruszek. Autor nie używa słowa „pielgrzymka”, lecz „podróż”, choć wysiłek, który wkłada w odwiedzenie podlaskich oficjalnych i nieoficjalnych sanktuariów, jest iście pielgrzymi. I jak u pielgrzyma, w nim samym zachodzi zmiana, choćby tylko wiedzy, gdy potwierdził to, co wyczytał w książce lub dowiedział się czegoś zupełnie nowego.

Historia z dwóch stron
Przewodnikiem dla opowiadającego jest również książka prawosławnwgo księdza Grzegorza Sosny Święte miejsca i cudowne ikony: Prawosławne sanktuaria na Białostocczyźnie. Gdy Koronkiewicz zwiedza jednośladem opisane w niej miejsca, zauważa też, jak inaczej, niż katolicy, swoje dzieje opowiadają prawosławni. Czasami te same historie, np. o świętym czy ikonie, przedstawione są w dwóch różnych wersjach. Najtrudniejsze jednak są fragmenty o pogmatwanej historii Podlasia, o ludach, które przed wiekami nie określały swojej narodowości, a co najwyżej wiedziały, że są prawosławne lub katolickie, mówiły tym a nie innym językiem, służyły temu a nie innemu panu. W dalszej historii to właśnie różnica wyznania wpływała na politykę, jak w przypadku Heleny Moskiewskiej, żony Aleksandra Jagiellończyka, która nigdy nie została koronowana, tylko dlatego, że nie chciała przejść na katolicyzm. Dzięki niej jednak także katolickie kościoły mają dziś piękne ikony, które sprowadziła ze sobą do Polski.
Dopiero wiek XIX i początek XX to rozbudzanie narodowych demonów, aż do konieczności określenia się, po której stoi się stronie. To masowe bieżeństwo w 1915 r., kiedy to prawosławna ludność po przełamaniu rosyjskiego frontu przez Niemców musiała uciekać w głąb Rosji w obawie przed gwałtem i prześladowaniami. Zabierała wtedy ze sobą wszystko, także swoje święte ikony, niektóre nie wróciły na swoje miejsce, choć ludzie na te tereny wracali. To prześladowania prawosławnych w dwudziestoleciu międzywojennym, a nawet siłowe rozbieranie ich świątyń przez opętanych nienawiścią nacjonalistów. To wreszcie haniebne akcje zbrodniarzy w Zaleszanach i innych miejscowościach, dokonywane przez bandy uzurpujące sobie reprezentowanie Polaków. Tym, którzy przeżyli, przetrwali prześladowania, święte miejsca dodawały sił, były punktem odniesienia, a nawet schronienia. Na przekór tym wszystkim złym sprawom, mimo pożarów, grabieży, święte obrazy często w cudowny sposób ocalały, tak jakby dając znać tym, którzy pozostali – przetrwamy najgorsze.

knorydy-2-fot-Wojciecha-Koronkiewicza.jpg

fot. Wojciech Koronkiewicz​

Bliskość i czułość
Tyle historia, a czy dzisiaj cudowne obrazy, źródła i miejsca są tylko reliktem przeszłości? Nie, wciąż gromadzą się wokół nich ludzie. Wciąż szukają pociechy, wsparcia, uzdrowienia, w Wasilkowie, Hodyszewie, Brańsku, Krypnie, Białowieży, Supraślu. Część ikon ma wielowiekową historię, niektóre z nich napisane zostały niedawno. Ileż cudów dzieje się wokół nich, ile dziękczynnych wotów, wpisów do ksiąg. Są i pustelnicy, ludzie, którzy decydują się żyć na odludziu, jak ojciec Robert, katolik. Stworzył on miejsce modlitwy i kontemplacji, oparte na dziedzictwie tamtych terenów, ale pomagające znaleźć współczesnemu człowiekowi sens.
Niesamowite jest to, jak całe społeczności organizują się wokół kaplicy bądź cerkwi, z jaką bliskością i czułością odnoszą się do siebie nawzajem, jakby wbrew nadmuchiwanym wciąż w mediach konfliktom. To tam można wypić kubek chłodnej wody ze świętego źródła i zastanowić się, dokąd zmierzamy. Wpatrzeć się w wizerunek Matki Bożej – opiekunki, modlącej się za nas, wskazującej drogę. Jej cicha obecność daje poczucie bezpieczeństwa. W jakiś cudowny sposób staje się ona częścią społeczności, matką nas wszystkich. W tej ludowej duchowości ukryte jest tak wiele pięknej teologii, że można by ją opisać w niejednym opasłym tomie. To miejsca pełne życia, bo pełne zadumy i modlitwy, a jak pisał Miłosz we wspomnianej już powieści: „Modlić się to samo, co chcieć żyć”. Matka Boża jest też w jakiś sposób „stamtąd” i każdy z nas może ją tam spotkać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki