Egzamin, przed którym wszyscy stanęliśmy, nie tylko się nie zakończył, ale rozpoczęła się jego kolejna, być może trudniejsza faza. Weryfikowane są rozmaite mechanizmy funkcjonowania państwa i postaw społecznych ludzi. Test nie ominął też życia religijnego.
W naszym kraju zmusił on biskupów do trudnych decyzji, budzących opór części duchownych i świeckich. Doprowadził też do zmiany utrwalonych zachowań setek tysięcy katolików. Uderzył w na pozór nienaruszalne zwyczaje od dawna kształtujące polską, katolicką religijność. I będzie wymagał kolejnych zmian. Na przykład na początku listopada. Jak więc będzie w tym roku na cmentarzach w uroczystość Wszystkich Świętych? Jak powinno być?
Fides et ratio
Ostatnie miesiące pokazały, że mamy do czynienia nie tyle z problemem mniejszej lub większej dyscypliny księży i świeckich w kościołach, ile ze sprawdzianem rozumienia przez nich samej wiary. Na najbardziej fundamentalnym poziomie ten sprawdzian dotyczy sposobu widzenia przez polskich katolików relacji między wiarą i rozumem. Okazało się bowiem, że problem w naszej polskiej, kościelnej rzeczywistości jest wciąż bardzo gorący. I przekłada się to na praktykę, na konkretne zachowania i wypowiedzi. Przekłada się on również na stan jedności w Kościele w naszym kraju. Dotyka posłuszeństwa w wierze, zaufania do przełożonych, zgodności upowszechnianych z powołaniem się na autorytet Kościoła tez z jego rzeczywistym nauczaniem, a nawet z Ewangelią.
Bezradny rozum?
Czym jest wirus COVID-19, wciąż jest dla nas dużą tajemnicą. Nie ma jeszcze powszechnej, wielokrotnie potwierdzonej wiedzy na temat mechanizmów zakażania i długotrwałych skutków choroby, nawet też przeżywanej bezobjawowo. Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego dla jednych okazuje się on śmiertelnym zagrożeniem, a inni w ogóle nie odczuwają skutków jego obecności. Media są pełne sprzecznych doniesień na ten temat. Wielu ludzi utwierdza to w przekonaniu, że naukowcy są wobec wirusa bezradni. A to też znaczy, że brak naukowej jednoznaczności staje się pożywką dla przeróżnych teorii, także tych spiskowych.
Ostatnie dziesięciolecia przyzwyczaiły miliony ludzi na świecie do łatwych i szybkich objaśnień rzeczywistości, do sprawnego pokonywania pojawiających się problemów i zagrożeń. Nauczyliśmy się żyć w przekonaniu, że właściwie każdą komplikację geniusz ludzki jest w stanie przezwyciężyć. Także w sferze zdrowotnej. Mierzymy się przecież, jako ludzkość, z niezwykle poważnymi dolegliwościami, na przykład z nowotworami i raz po raz osiągamy sukcesy. Dlaczego więc nagle nie radzimy sobie z jakimś wirusem, który niejednemu kojarzy się ze zwykłą grypą? Brak odpowiedzi na tak postawione pytanie podważa dotychczasową niemal powszechną wiarę w siłę ludzkiego rozumu. Powoduje coś jeszcze – poczucie bezsilności wobec zagrożenia.
Inne źródła
Połączenie tych dwóch elementów – brak wiary w siłę rozumu i poczucie bezsilności wobec naukowej prawdy o wirusie – zaczyna skutkować wśród wierzących daleko idącym odrzuceniem racjonalności. Otwiera drogę do poddania się różnym formom wiary pozbawionej rozumu. To jest chyba najgłębsze źródło szybko rozwijającego się dziś fideizmu: wiara chce pokierować życiem ludzi bez odniesienia do racjonalnych argumentów. Trochę tak jakby Bóg wymagał od nas wiary, ale jednocześnie sam nie respektował ważności rozumu, jakim również nas obdarował. Czy rzeczywiście nasza wiara ma być aż tak bezmyślna? Czy brak używania rozumu można uznać za siłę, czy raczej słabość w relacji z Bogiem?
Pandemia niestety nie spowodowała masowych dociekań filozoficznych. W Polsce nie stała się też okazją do głębszej refleksji teologicznej. Ten brak namysłu daje o sobie znać w najbardziej elementarnych kwestiach, w których wydawałoby się, że nadal powinien obowiązywać zdrowy rozsądek lub zwykła ludzka roztropność. A jednak także tego dzisiaj brakuje. I na nieszczęście, brak ten bywa często usprawiedliwiany nieracjonalnymi postawami wynikającymi rzekomo z głęboko przeżywanej wiary.
Nie może oczywiście podlegać dyskusji to, jak bardzo ktoś kocha Boga. Nie można mierzyć i porównywać tego, jak bardzo ktoś potrafi Bogu ufać i wytrwale szukać Jego woli. Można jednak, a nawet trzeba – na tym polega dojrzałe rozumienie chrześcijaństwa – weryfikować wiarę poprzez stosunek człowieka wierzącego do innego człowieka. Miłość bliźniego jest tą prawdą, której chroni zarówno wiara, jak i ludzka roztropność. Jest łącznikiem między wiarą i rozumem. Pominięcie tej spójności w miłości zawsze skutkuje albo przesadnym racjonalizmem, każącym uważać, że w epidemii Bóg nam w żaden sposób nie pomoże, albo wynaturzonym fideizmem, który sugeruje, że chuchanie podczas świętej liturgii nie może nikogo zarażać.
Przegrana roztropność
Przejawy fideizmu można w naszym kraju dostrzec coraz częściej. Niektórzy ludzie czy nawet całe środowiska odwołują się wprost do nauczania Kościoła, sięgając do jego autorytetu. W rzeczywistości traktują to nauczanie wybiórczo, a bywa też tak, że najsilniejszym argumentem staje się specyficznie rozumiana obrzędowość. W rzeczywistości więc fideiści sięgają do przeróżnych przyzwyczajeń, nawyków czy schematów zachowań, a nie do doktryny Kościoła. Uprawiają cytatologię tekstów z tradycji, nie respektując zasadniczego przesłania kościelnych dokumentów. Przywiązaniem do nich uzasadniają odrzucenie i negowanie reguł postępowania przedstawianych jako (na dziś) najskuteczniejsze w zapobieganiu rozprzestrzeniania się epidemii. Takich jak zakrywanie nosa i ust, unikanie dużych skupisk ludzi, utrzymywanie pewnej odległości od innych itp. Także tych, które Kościół przedstawia, jako uznane za bezpieczniejsze, jak na przykład udzielanie Komunii św. na rękę czy powstrzymanie się od sięgania do kropielnicy. Nie ma gwarancji stuprocentowej skuteczności tych środków zaradczych, jednak to przynajmniej wiadomo, że ich zastosowanie może nam realnie pomóc.
Dwa skrzydła
Rozum ubrany w roztropność podpowiada, żeby w tym roku, przy nasilającej się liczbie zakażeń wirusem COVID-19, nie pojawiać się tłumnie przy grobach. Miejmy nadzieję, że nie dojdzie w Polsce do sytuacji, która ma miejsce w Portugalii. Tam biskupi zostali zmuszeni, by uprosić władze państwowe o niezamykanie cmentarzy w pierwszych dniach listopada. Aby do tego u nas nie dopuścić, trzeba zdrowego rozsądku milionów wiernych. Tylko tyle i aż tyle. Trzeba zrozumienia, że nieobecność na cmentarzu 1 listopada nie będzie wyrazem braku wiary w życie wieczne. Nawet jeżeli ktoś w przestrzeni publicznej będzie próbował tak to przedstawiać.
Święty Jan Paweł II już w pierwszym zdaniu encykliki Fides et ratio napisał, że wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Prawdziwa wiara nie tylko nie domaga się rezygnacji z rozumu, ale potrzebuje jego aktywnego udziału w rozeznawaniu prawdy. A szczególnie tej prawdy, jaką jest miłość bliźniego. Bez rozumu wiara zamienia się w zbiór trudnych do pojęcia tez i bezmyślnych rytuałów. Wierność formie okazuje się ważniejsza od rzeczywistej treści, a każde (nawet niezbędne) odstępstwo od zwyczajowych praktyk traktowane jest jak bluźnierstwo. Chrześcijaństwo bezmyślnej obrzędowości szybko zamienia się w jawny albo zakamuflowany egoizm.
Jezus słyszał wobec siebie ciężkie zarzuty w sytuacjach, w których kierował się zdrowym rozsądkiem w rozeznaniu dobra innego człowieka. Tak było, gdy uzdrawiał w szabat albo pozwalał swoim uczniom dla zaspokojenia głodu w tym dniu łuskać kłosy. To były chwile weryfikacji wiary dla Jego słuchaczy. „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji” – odpowiadał im na zarzuty. Te słowa Jezusa mogą więc być także dzisiaj kierowane do każdego, kto swoje religijne przyzwyczajenia uzna za ważniejsze niż przykazanie miłości bliźniego. I będzie to swoje zdanie – wbrew logice Ewangelii – tłumaczył wiernością tradycji, a nawet samemu Bogu.