Metropolia lwowska, której Ksiądz Arcybiskup przewodniczy, jest jedyną metropolią w Kościele rzymskokatolickim na Ukrainie. Jaki wkład w jej powstanie i rozwój miał zmarły 5 września kard. Marian Jaworski, metropolita lwowski w latach 1991–2008?
– Ksiądz kardynał Jaworski był jedynym biskupem, który przez cały czas obejmował Ukrainę swoją pasterską i duchową pieczą. Zanim został metropolitą, był administratorem apostolskim w Lubaczowie (1984–1991), na skrawku archidiecezji lwowskiej znajdującym się na terenie Polski. Mówiło się wtedy: metropolita lwowski z siedzibą w Lubaczowie. Ksiądz kardynał nie mogąc jeździć w czasie komunizmu do Związku Radzieckiego, zawsze szukał kontaktu z tamtejszymi kapłanami. Starał się być z nimi w łączności; posłać im pomoc – czy to w postaci intencji, czy w formie ofiar, poprzez turystów lub innych ludzi jeżdżących na Ukrainę.
W 1991 r., po upadku komunizmu, Jan Paweł II odnowił struktury Kościoła archidiecezji lwowskiej i administratora z Lubaczowa posłał na stolicę metropolii we Lwowie. Utworzył też dwie kolejne diecezje: kamieniecko-podolską i kijowsko-żytomierską. Kard. Jaworski konsekrował biskupów dla tych diecezji. Później odwiedzał poszczególne parafie, zaznajamiał się z sytuacją Kościoła na Ukrainie i zwrócił się do Ojca Świętego z prośbą o to, by utworzyć dwie kolejne diecezje. W ten sposób powstała diecezja charkowsko-zaporoska i odesko-symferopolska.
Metropolia lwowska obejmuje siedem diecezji. W Polsce to z reguły dwie lub trzy.
– Może będą starania o to, żeby w przyszłości utworzyć drugą metropolię. Ksiądz kardynał wiedział, że kościoły, które odzyskali wierni, nie wystarczą do tego, aby Kościół rozpoczął tu działalność i odżył. Dlatego zwrócił się do Konferencji Episkopatu Polski z prośbą o pomoc, o posłanie do nas kapłanów i sióstr zakonnych. I tak się stało. Stopniowo przybywali kapłani z Polski i szli na misje w głąb Ukrainy, która ma obszar dwa razy większy od Polski.
Przywykliśmy do myśli, że bez papieża Polaka nie byłoby w Polsce demokracji i wolnego Kościoła. Rzadko zastanawiamy się nad tym, jaki był jego wkład – przede wszystkim poprzez kard. Jaworskiego – w przetrwanie Kościoła na Ukrainie. Ukraina była częścią ZSRR, a Kościół znalazł się tam w tragicznej wręcz sytuacji.
– Jan Paweł II ma wielki wkład w odnowienie struktur Kościoła łacińskiego na Ukrainie. Sam dwa razy słyszałem od Ojca Świętego, że przyjechał do niego kard. Myrosław Lubacziwski, zwierzchnik cerkwi greckokatolickiej na Ukrainie, i przekonywał go, że nie ma potrzeby odnawiać struktur Kościoła łacińskiego, bo tam nie ma już Polaków, a to oni głównie są wyznawcami Kościoła łacińskiego. Gdyby papież nie był dobrze zorientowany w sytuacji, Kościoła rzymskokatolickiego na pewno by dzisiaj na Ukrainie nie było. A, jak już wspomnieliśmy, mamy siedem diecezji, a także trzy seminaria duchowne, trzy instytuty teologiczne. Pracuje tu bardzo wielu kapłanów. Nasz Kościół dalej spełnia swoją rolę i jego członkami są nie tylko Polacy (którzy byli fundamentem i zaczynem odrodzenia), ale też Ukraińcy, Rosjanie, Węgrzy, Rumuni. Widzimy, że wielu ludzi odnajduje i realizuje wiarę w Pana Boga w naszej liturgii, w łacińskiej tradycji.
Po II wojnie światowej i zmianie granic z byłych terenów Rzeczypospolitej wysiedlono wielu Polaków.
– Dużo kapłanów wtedy wyjechało do Polski razem z wiernymi. Została niewielka cząstka. Przed wojną na tych terenach katolicy z Kościoła rzymskokatolickiego stanowili większość. Dziś większość stanowi Kościół prawosławny.
Nie byłoby św. Faustyny, jaką znamy, bez Wilna, św. Brata Alberta – bez Lwowa.
– Życie religijne, kulturalne oraz polityczne tętniło przede wszystkim na Kresach. Lwów był wielkim ośrodkiem polskiej kultury. Uniwersytet, politechnika były na bardzo wysokim poziomie. W 1945 r. przesiedleni profesorowie z tych uczelni odbudowywali… Dolny Śląsk, wzmacniali po wojnie inne uczelnie w Polsce. Podobnie było z kościołami. W samym Lwowie było 36 kościołów rzymskokatolickich i bardzo dużo wspólnot zakonnych, które swoimi charyzmatami ubogacały społeczeństwo. Brat Albert, także we Lwowie, opiekował się biednymi.
W takim właśnie Lwowie, w 1926 r., urodził się Marian Jaworski. Bardzo chciał zostać księdzem. W 1945 r. Sowieci zlikwidowali seminarium duchowne. Jak to się stało, że klerycy znaleźli schronienie w Kalwarii Zebrzydowskiej?
– Ksiądz arcybiskup Baziak, ówczesny metropolita lwowski, nie chciał rozwiązać seminarium. Mógł powiedzieć klerykom, że są wolni. Polecić im różne seminaria diecezjalne w Polsce. Mogliby iść do Krakowa, do Lublina itd. Nie chciał jednak ich rozczarować, osierocić. Szukał miejsca w Polsce z nadzieją, że z czasem będą mogli wrócić do Lwowa.
W 1951 r. Pius XII mianował go biskupem koadiutorem archidiecezji krakowskiej, pozostawiając na urzędzie arcybiskupa metropolity lwowskiego. Po śmierci kard. Sapiehy w 1951 r. został administratorem apostolskim archidiecezji krakowskiej (do 1962 r.). Podobno był wtedy załamany, bo utracił nadzieję, że kiedykolwiek powróci do domu. Bardzo to przeżył.
Walczył o powrót?
– O przetrwanie. Kiedy pojawiła się możliwość, żeby seminarium umieścić w Kalwarii Zebrzydowskiej, skorzystał z niej. Ojcowie bernardyni, nie mając najlepszych warunków, zgodzili się przyjąć wszystkich. Lwowscy klerycy zamieszkali w oddzielnym skrzydle, mieli swoich wychowawców, rektora – i kontynuowali studia. Do 1950 r., kiedy to władze komunistyczne PRL rozwiązały seminarium. Kapłani poszli do pracy w różnych diecezjach.
Kard. Jaworski przyjechał tu jako kleryk I roku, święcenia prezbiteratu przyjął w czerwcu 1950 r. Zdążył.
Całe jego kleryckie, a potem kapłańskie życie kształtowało się w Polsce.
– Tak. Tutaj zrobił też profesurę i pracował na akademii teologicznej.
Ksiądz Arcybiskup będąc sekretarzem Jana Pawła II, był łącznikiem pomiędzy nimi. Obu hierarchów łączyła szczególna więź.
– Kiedy w 1967 r. abp Wojtyła otrzymał nominację kardynalską, musiał wyjechać do Rzymu na konsystorz. W tym samym czasie miał wygłosić rekolekcje w jednym z seminariów na północy Polski. Poprosił więc o zastępstwo ks. prof. Jaworskiego. W czasie tej właśnie podróży na rekolekcje miał miejsce wypadek kolejowy. Kard. Jaworski stracił w nim lewą dłoń. Po tym wypadku zawiązała się ich przyjaźń. Ojciec Święty kiedyś powiedział, że Marian Jaworski okupił cierpieniem jego posługę kardynalską, natomiast kard. Deskur – posługę św. Piotra. Bo trzy dni przed jego wyborem na papieża kard. Deskur został sparaliżowany, przez cały pontyfikat Jana Pawła II poruszał się na wózku inwalidzkim. Kard. Jaworski okupił z kolei posługę kardynała Wojtyły tym inwalidztwem.
Przypomina mi się sytuacja z prymasem Stefanem Wyszyńskim, u którego zdiagnozowano nowotwór przed zamachem na papieża Jana Pawła II 13 maja 1981 r. Zdążyli jeszcze porozmawiać przez telefon, leżąc w szpitalach w Warszawie i Rzymie. Prymas zmarł 28 maja. Jakby okupił życie papieża.
– Tak. Trudno się więc dziwić, że więź między papieżem a kard. Jaworskim była bardzo bliska. Poza tym obaj byli filozofami, rozumieli się. Kiedy ksiądz kardynał przebywał w Rzymie, jako jedyny mieszkał w apartamentach papieskich. Kard. Macharski czy prymas Glemp mieszkali gdzie indziej. To był jego przywilej. Przez dłuższy okres spędzał także z Ojcem Świętym wakacje w Castel Gandolfo.
Kiedy Jan Paweł II miał podjąć decyzję, kogo posłać do tworzonych na nowo struktur Kościoła na Ukrainie, z pewnością był przekonany, że najlepszym pasterzem będzie bp Marian Jaworski, który stamtąd pochodził. Ojciec Święty znał też Kościół archidiecezji lwowskiej poprzez kard. Sapiehę, który był kapłanem archidiecezji lwowskiej, a później – metropolitą krakowskim. I dzięki abp. Baziakowi, który konsekrował w Krakowie Wojtyłę na biskupa pomocniczego.
Czy można mówić o pewnej formie braterstwa między kard. Marianem Jaworskim a Janem Pawłem II? A może też między Kościołami lwowskim i krakowskim?
– Tak… Obaj bardzo dobrze się rozumieli. Byli pasterzami Kościoła Chrystusowego i wzrastali u boku wielkich pasterzy archidiecezji krakowskiej i archidiecezji lubelskiej.
Jesteście dziedzicami tego braterstwa?
– Można tak powiedzieć. I mam nadzieję, że tak zostanie. Rozumiemy , bo to jest ta sama kultura, mentalność. Kraków i Lwów to Galicja. Teraz więź jest kontynuowana poprzez posługę abp. Marka Jędraszewskiego.
Przy łóżku odchodzącego Jana Pawła II czuwali: Ksiądz Arcybiskup, kard. Dziwisz, ks. prof. Styczeń, kard. Ryłko, kard. Jaworski (który przyleciał ze Lwowa), o. Drążek i ks. prałat Krajewski, dziś kardynał.
– Kard. Jaworski udzielił Ojcu Świętemu sakramentu namaszczenia chorych i wiatyku. Wszyscy byliśmy świadkami spokojnego przechodzenia do Domu Ojca.
Ksiądz Arcybiskup jest kolejnym pokoleniem.
– Z rąk kard. Jaworskiego otrzymałem sakrament święceń kapłańskich. Po dwóch latach pracy jako wikariusz byłem przez rok jego kapelanem, sekretarzem. W 1991 r. ksiądz kardynał wysłał mnie na studia do Rzymu, na Angelicum [Papieski Uniwersytet Świętego Tomasza z Akwinu – MB]. Po studiach przez kilka miesięcy pracowałem w Kongregacji ds. Kultu, po czym zostałem drugim sekretarzem Jana Pawła II. Metropolitą lwowskim jestem od 2008 r. z woli Ojca Świętego Benedykta XVI, który mnie znał z funkcji swojego drugiego sekretarza – i który udzielił mi konsekracji biskupiej w Watykanie.
Czym wyróżniał się kard. Marian Jaworski, jeśli chodzi o cechy charakteru?
– Nie był duszpasterzem medialnym. Nie brał zbyt chętnie udziału w różnych uroczystościach za granicą czy w Polsce. Był raczej intelektualistą. Odradzał Kościół w sensie struktur, organizowania synodu itp. Troszczył się o dobrą formację w seminarium i stałą formację kapłanów.
Jak można określić duchowość księdza kardynała? Poza tym, że był maryjny.
– Był człowiekiem wielkiego zaufania i zawierzenia. Każdą chwilę wykorzystywał na modlitwę. W wolnym czasie ciągle można go było spotkać z różańcem w ręku. Miał wielką ufność wobec Matki Najświętszej.
A jego relacje z księżmi? Wiem, że dwóch krakowskich biskupów pomocniczych obdarował piuskami z polarem, żeby nie marzli w zimie. To miły gest.
– W naszej archidiecezji był nazywany ojcem. Zawsze starał się, żeby kapłanowi niczego nie brakowało. Kiedy ksiądz szedł na nową parafię, to zawsze pytał go, czy ma co jeść i czy już zrobił sobie łazienkę. Dbał o rzeczy egzystencjalne, podstawowe. Był na to wyczulony. Troską otaczał księży starszych i chorych. Choć miał pewien dystans i nie był bardzo kontaktowy, to serce miał dobre.
Jak ksiądz kardynał funkcjonował na co dzień bez jednej dłoni?
– Pamiętam, że siostra Germana, która posługiwała u boku Jana Pawła II (była szefową kuchni), mówiła mi, że znała księdza kardynała na początku jego kapłaństwa. Przed wypadkiem. Był podobno inną osobą, bardzo wesołą, kontaktową. Cierpienie po wypadku odbiło się na jego psychice i relacjach z ludźmi. Stał się bardziej zamknięty w sobie. Z pewnością też było to wielkie utrudnienie w pracy, bo wtedy nie było komputerów i pisało się na maszynie.
Nie było też nowoczesnych protez.
– Zawsze byłem pewien podziwu, jak ksiądz kardynał jest samowystarczalny. Bez ręki potrafił zrobić wszystko. Nie potrzebował żadnej pomocy, z wyjątkiem zapięcia ostatniego guzika sutanny. Nigdy nie zwracał na siebie uwagi niepełnosprawnością. Nie prosił o litość.
Nawet jeździł samochodem. Na kierownicy malucha miał taką gałkę… Samochód był przystosowany do braku dłoni.
Zastanawiam się, czy katolicy we Lwowie nie czują się rozczarowani wolą metropolity, który chciał spocząć w Kalwarii Zebrzydowskiej?
– O tak… Rozumiemy wolę i decyzję kardynała Mariana Jaworskiego, ale jest nam trochę żal, że pierwszy metropolita na Ukrainie po upadku ZSRR nie spocznie w katedrze lwowskiej. Modląc się na jego grobie, czulibyśmy z nim mocną więź. I to, że dalej nas prowadzi, wstawia się za nami. Przyjęliśmy to jednak z wielką pokorą, szanując jego wolę.
Będziecie tu teraz pielgrzymować?
– Mam nadzieję, że będziemy mogli, razem z wiernymi i kapłanami, często nawiedzać ukochane sanktuarium naszego pasterza.
Jak dziś wygląda sytuacja Kościoła na Ukrainie?
– Archidiecezja lwowska obejmuje cztery województwa: Lwów, Tarnopol, Stanisławów (Iwano-Frankiwsk) i Czerniowce. Obecnie mamy 116 parafii, 210 kościołów filialnych. Pracuje 150 kapłanów pochodzących z Ukrainy i 50 – z Polski. Nasz Kościół w dalszym ciągu przeżywa wiosnę. Prawie każdego roku tworzymy nową parafię. Budujemy nowe świątynie. W tym roku cieszyliśmy się konsekracją kościoła pw. św. Jana Pawła II. Dokonał jej 18 lipca kard. Krajewski. 17 października na peryferiach Lwowa poświęcimy kościół pw. Matki Boskiej Fatimskiej.
Kiedy powstanie kościół Matki Bożej Kalwaryjskiej?
– (Śmiech) No właśnie. To już później. W 2020 r. czeka nas jeszcze poświęcenie dużego, pięknego klasztoru dla klauzurowych sióstr benedyktynek. Budujemy kościoły w Brzuchowicach, w Czerwonym i w Olesku.
Wiosna Kościoła tuż za naszą granicą w XXI w. to rzecz niezwykła. Pamiętam mój wywiad z bp. Edwardem Kawą, lwowskim biskupem pomocniczym. Został nim mając 38 lat i wiem od niego, że to nic niezwykłego. Średnia wieku księży jest tu niska.
– Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że na razie księża od nas nie odchodzą do wieczności, a z każdym rokiem przybywają nowi. Dzięki temu będziemy mogli objąć posługą duszpasterską szerszy obszar.
Jak Kościół wyglądał w liczbach, kiedy abp Jaworski wracał do Lwowa?
– W latach 1989-1991 byłem jego kapelanem i sekretarzem – pamiętam to. Razem z kardynałem przekraczałem granicę. Były z tym ogromne trudności. Po odzyskaniu przez Ukrainę niezależności w kolejce na granicy stało się tydzień lub dłużej (żeby wjechać lub wyjechać). Dochodziło tam do bardzo niebezpiecznych sytuacji.
Kiedy przyjechaliśmy do Lwowa w 1991 r., było sześciu kapłanów i osiem czynnych kościołów. Można więc powiedzieć, że kard. Jaworski zostawił 100 parafii i 120 kapłanów. Ale przede wszystkim nie ograniczył swojej posługi do archidiecezji lwowskiej, tylko ciągle myślał o tym, aby ten Kościół i metropolia rozwijały się na innych terenach.
Kościół się zwielokrotnił przez niecałe dwa pokolenia.
– To jest wielka łaska i Boże błogosławieństwo. Po tylu latach komunizmu Kościół nie tylko przetrwał (wiara była przekazywana przez babcie i dziadków z pokolenia na pokolenie), ale się rozwija. Było to możliwe dzięki ofiarnej pracy księży i sióstr zakonnych z Polski. Trzeba to podkreślać.
Może ostatnia wola kard. Jaworskiego jest podziękowaniem za ten dar? Uważał, że wszystko, co w życiu osiągnął, zawdzięcza Maryi Kalwaryjskiej.
– Wszystko to okupił swoim cierpieniem i wielkim zawierzeniem Matce Kościoła. Ale także swoim wielkim poprzednikom, patronom naszej archidiecezji, w tym bł. Jakubowi Strzemię, franciszkaninowi. Mamy wspaniałych świętych i błogosławionych.
Młodzież czerpie dziś z postchrześcijańskiej kultury jako „główne przykazanie” taki nakaz: Nie cierpieć. U was ziarno obumarło i wydało plon. Praca nie wystarczy do dojrzewania owoców duchowych.
– Krzyż i ofiara, którą składamy w różnej formie, czy to osobistej, czy jakiegoś prześladowania Kościoła, jak to było w czasach komunistycznych, mają sens. Wierni mieli pragnienie przystępowania do sakramentów świętych. Ta wielka modlitwa, ten krzyk do Pana Boga, przyczynił się do tego, że w końcu kapłani powrócili. Kościół się odrodził.
Zyskaliście orędownika u Boga.
– Wierzymy, że ksiądz kardynał z domu Ojca Niebieskiego będzie się nami opiekował.