To może być historia mojego miasta, mojej okolicy, mojej rodziny… Coś, co humanistyczni badacze nazywają mitem. Czasami, kiedy mówimy „mit”, mamy na myśli bajkę, coś nierealnego, historię, która zabawia lub uspokaja, ewentualnie edukuje – dzieci. Każdy z nas jednak żyje w świecie mitów. Czasami ktoś opowiada nam naszą historię: babcia, dziadek, rodzice, ciocia lub wujek. Bywa i tak, że usilnie szukamy swoich korzeni, chcemy odnaleźć nasze miejsce w świecie. Oprócz tego żyjemy w świecie narracji, a więc opowieści systemowych. W szkole słyszymy historię o Lechu, Czechu i Rusie, poznajemy poczet królów i książąt polskich, potem ogromną epopeję upadku Rzeczypospolitej i jej odrodzenia po 123 latach niewoli, wreszcie odbudowę dwudziestolecia, okropieństwa II wojny i wyjątkowe na tle innych narodów odrodzenie czasów „Solidarności”. Tuż obok, od kołyski towarzyszy nam opowieść o Chrystusie, o miłującym Bogu Ojcu, o opiekującej się nami Maryi, o niezliczonej rzeszy świętych, którzy swoim heroicznym życiem wpisali się w historię zbawienia… Dużo tych opowieści! A są jeszcze historie małe, lokalne: kaszubskie, śląskie, mazurskie, łemkowskie, wielkopolskie, podlaskie… Jak już wspomniałem, one wszystkie skupiają się w historiach naszych rodzin: ilu dziadków, kuzynów walczących na frontach, ile rodzin emigrujących za chlebem po świecie? Ile ciotek, babek, matek heroicznie poświęcających życie dla rodziny? Są i opowieści przemilczane, sprawy, których się nie wspomina. Są wspomnienia, które przynoszą ból. Są historie, przed którymi broni się potomków, by nie nosili bagażu traumy. I takie, które okrywają wstydem.
Zabawa w Indian
Czasami żyjąc pośród tych umocowanych u nas opowieści, zapominamy o tym, że w ogromnym świecie są osoby, całe społeczności, żyjące zupełnie w zestawie mitów. Właśnie o tym między innymi jest film Lecha Majewskiego Dolina Bogów. Kanwą tej historii jest mitologia Indian z plemienia Navajo, o której zapewne wiele już Państwo słyszeli (szczególnie ci, którzy pasjonowali się opowieściami o Dzikim Zachodzie). To największe plemię rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, liczące obecnie około 300 tys. osób. Mówią swoim językiem, mają też swoją opowieść. W Arizonie i w Utah, gdzie znajdują się ich główne skupiska, koncentrują się one wokół gór wyrastających z pustyni, mających niezwykłe kształty, wiele zakamarków i tajemnych jaskiń. Zanim ich tereny nie zostały brutalnie zdobyte przez najeźdźców z innego kontynentu, znali każdą piędź tej ziemi. Korespondowali z nią, toczyli intymny dialog ludzi, którzy obserwowali ją przez pokolenia, może to także mit – ale potrafili poruszyć niebo i ziemię swoimi obrzędami. Teraz żyją w skrajnej nędzy, mieszkają w przyczepach, przesiadują godzinami w barze skleconym z desek, gdzie napić można się tylko dwóch rodzajów coli, a w przestarzałym telewizorze zobaczyć wiadomości. A i tak ich największymi wrogami są alkoholizm (bo alkohol od wieków był sposobem ujarzmiania Indian, którzy nie trawili go tak jak Europejczycy), a także bogacze, którzy czyhają na bogactwa ich ziem. Ponadto brak edukacji, fakt że jest się w środku cywilizowanego kraju w zamkniętym rezerwacie (sic!) i świadomość, że wokół dzieje się inne życie: za górami znajduje się Dolina Krzemowa, Las Vegas, San Francisco… Dlatego jedni uporczywie kultywują obrzędy i zwyczaje przodków, inni w nie wątpią, a jeszcze inni… kierują się instynktem zmroczonym alkoholicznym delirium.
Potęga pieniędzy
W ten świat wkracza grany przez Johna Malkovicha najbogatszy człowiek na świecie Wes Tauros (pewnie nie będzie dla Państwa zaskoczeniem, gdy napiszę, że Malkovich gra jak zawsze od kilkunastu lat, to warte odnotowania, bo choć to postać zazwyczaj zblazowanego arystokraty z ciągotami do filozofii, to jednak hipnotyzuje on, może tembrem głosu czy wzrokiem – nie wiem!). Tauros chce wydobywać z rdzennych ziem Indian uran. Jako posiadacz już przecież ogromnej fortuny mógłby dać sobie spokój, szczególnie, że wie, iż będzie naruszał święte ziemie rdzennych mieszkańców, ale właściwie jest on totalnie wypruty z uczuć. A to dlatego, że jego żona i córka zginęły wiele lat temu w wypadku samochodowym. Jednak czy to jedyna trauma, którą pielęgnuje? Jest ich o wiele więcej – ma w swoim bajecznym domu osobliwe minimuzeum. W gablotach przetrzymuje stosy przedmiotów: opakowań, fajek, drobiazgów związanych z jego przeszłym życiem, tego, co doprowadziło go do bogactwa. Od nich dochodzi się do wspaniałych komnat, świątyni przepychu i bogactwa, w której jest nawet replika rzymskiej fontanny Di Trevi, na której odbywają się koncerty operowe. Tauros żyje w świecie osobliwych poszukiwań bodźców, w którym inni ludzie są tylko środkiem do realizacji jego celów. Może on zbudować katapultę według projektu Leonarda da Vinci, by efektownie wyrzucić z niej pojazd, którym królowa Elżbieta II podróżowała po Bermudach, ale to doświadczenie nie wnosi nic nowego. Jest efekciarskie. Taurosa już nic nie jest w stanie nasycić, jedynym jego dążeniem jest szukanie sobowtórki swojej żony. Odnajduje ją (gra ją wspaniale Bérénice Marlohe), ale wyłoniona z osobliwego castingu kobieta nie odwzajemnia jego uczucia. Raczej demaskuje fakt, że bogacz ubezwłasnowalnia ludzi, uprzedmiotawia ich do swoich celów. Jedynym, który wzbudza w nim ludzki odruch, jest pewien wypalony pisarz.
Idź za swoją opowieścią
John Ecas, grany przez Josha Hartnetta, ma również swoją traumę. To trauma niespełnionych oczekiwań, nienapisanej wielkiej powieści, a więc niestworzenia nowej, wspaniałej narracji. Zaciągnięty w kierat korporacji, marnuje swoje talenty na rzecz wielkiej agencji reklamowej. Tak się składa, że jego historia splata się z historią Taurosa – on również traci żonę. Dzieje się to jednak w o wiele bardziej prozaicznych okolicznościach: nieporozumienia, wypalenia (?) – to mit, który leży u podstaw wielu rozstań. Potem historia ta staje się dużo bardziej dramatyczna, ukochana Laura ginie też tragicznie. John jednak jakby nie dopuszcza do siebie tego faktu. Jego historia dzieje się na trzech planach: w jego domu, w domu Taurosa, o którym ma coś napisać, i w słynnej Dolinie Bogów, do której przyjeżdża, by szukać siebie. W świecie, w którym nie dopuszczamy do siebie nawet myśli o śmierci, odejście kogoś bliskiego jest rzeczywistością niemożliwą do przyjęcia. Poczucie bycia opuszczonym wytwarza tak silną potrzebę uzasadnienia swojej egzystencji, że jesteśmy w stanie poruszać góry. I to właśnie chce zrobić niespełniony pisarz. Wśród Indian Navajo poruszyć niebo i ziemię. Majewski kreśli wizję, w której suma wysiłków tych trzech wypadkowych: Indian, Bogacza i Artysty, prowadzi do swego rodzaju apokalipsy czy katastrofy. Do momentu, kiedy natura pokazuje swój bunt wobec ludzkich działań i historii. Jaki to ma związek z nakreśloną przeze mnie na początku skróconą teorią mitu? Muszę tu oddać głos reżyserowi, Lechowi Majewskiemu, który mówił w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”: „Jestem zafascynowany pięknem i poezją tej mitologii. Ilustruje kontrast Ameryki pierwotnej z obecną, równie surrealistyczną kulturą mitu Ameryki. Z kulturą mass mediów i wspólnie śnionych iluzji filmowych. Streszcza ją m.in. fraza «sky is the limit» przekonująca, że każdy może się niebotycznie wzbogacić. Bogaci ludzie są wszędzie, ale nie okazują swego bogactwa aż tak ostentacyjnie jak w USA. Interesowało mnie, co za pieniądze można kupić, gdzie jest granica ich możliwości. Mój film stanowi jakby traktat o różnicach między dwoma mitologiami i tak jak poprzednie filmy jest bardzo wizualny”. Nasze mitologie i historie są częścią większych opowieści. Jak często zastanawiamy się, które opowieści składają się na nasze historie?