Logo Przewdonik Katolicki

Słuchaliśmy, nie rozumieliśmy

Monika Białkowska
fot. Marek M Berezowski REPORTER east news

Rozmowa z ks. dr. Marcinem Kokoszką o finansach w Kościele po pandemii

Finanse to zawsze jest dość trudny temat w Kościele. Teraz może szczególnie trudny?
– To temat, o którym trzeba rozmawiać. Niezależnie od tego, czy jest zagrożenie, czy nie, on zawsze był obecny. Ważne jest, żeby mówić o tym wprost, ze zrozumieniem i bez sensacji. Jeśli podchodzimy do niego w sposób przejrzysty i konkretny, zawsze możemy się porozumieć.
 
Potrafimy już dziś powiedzieć, jak mocno na płaszczyźnie finansowej uderzyła w nas ta pandemia?
– Wciąż jeszcze jesteśmy w czasie próby. Jednak zarówno w mojej ocenie, jak i w ocenie księży proboszczów i duszpasterzy, z którymi rozmawiam, i w perspektywie całego Kościoła to, co się właśnie wydarza, na pewno zweryfikuje kierunek, w jakim do tej pory szliśmy. To nie będzie na pewno kierunek radykalnie inny, pokrywa się on z tym, co w jakiejś części wiedzieliśmy wcześniej. Teraz po prostu doświadczamy mocniej, że tą podstawową komórką, która człowieka obejmuje, wspiera i pomaga mu w różnych obszarach życia, również duchowym, jest wspólnota parafialna. Okazuje się również, że oprócz dotychczasowych instytucji pomocowych, takich jak Caritas, możemy liczyć na mnóstwo inicjatyw ludzi młodych, które rodzą się oddolnie, z potrzeby zadbania o tych, którzy są najbliżej. Kiedyś zastanawialiśmy się, jakie przyjąć parametry, żeby zmierzyć żywotność parafii – teraz dostaliśmy je do ręki. Paradoksalnie właśnie ta trudna sytuacja stała się swoistym papierkiem lakmusowym naszego poziomu zaangażowania, przeżywania naszej religijności, naszej wiary, przeżywania wreszcie wartości chrześcijańskich, ale w bardzo konkretnej realizacji miłości Boga i bliźniego. Ujmujące jest widzieć właśnie w ludziach młodych pragnienie pomagania jako wolontariusze. Oni nie domagają się żadnej zapłaty, nie przeliczają zysków i strat, ale wiedzą, że trzeba pomóc. To też pokazuje aktualność i słuszność tej drogi, którą idzie Kościół, czyli drogi wielopokoleniowej wspólnoty. Takiej wspólnoty, w której z jednej strony silniejsi troszczą się o słabszych, dzieci i seniorów, z drugiej strony starsi, czyli seniorzy, w szczególny sposób pamiętają o materialnej trosce o ten Kościół. To jest jakaś głęboka wzajemna wymiana i wzajemne świadczenie różnych dóbr. To już nie jest teoretyzowanie, w tym się objawia prawdziwa żywotność wspólnoty. I to dzieje się umysłami, sercami i rękoma ludzi Kościoła. Ciekawe jest również to, że potwierdza się teza o tym, że dobro nie jest krzykliwe, nie jest lansujące się – jest po prostu efektywne. I działa bez większego zastanowienia. Jest coś do zrobienia, więc to robimy, czasem wystarczy tylko wybrać numer telefonu.
 
Mówi Ksiądz o Kościele wychodzącym z pomocą. To jest bez wątpienia ważne i na pierwszym miejscu. Ale nie możemy udawać, że nie dotknęły lub nie dotkną Kościoła kłopoty finansowe. Księża gdzieniegdzie zaczynają mieć problemy z opłacaniem rachunków. Brak ludzi na Mszach św. w prosty sposób musiał się przełożyć na dziurę w budżecie.
– W naszej diecezji mamy zapis o wdzięcznym przyjmowaniu oferowanej pomocy. Jeśli ktoś ma taką możliwość i chciałby coś dla wspólnoty Kościoła ofiarować, zawsze może to zrobić. Powiem szczerze: jestem po rozmowach z proboszczami. Oni są zadziwieni tym, że ludzie, którzy często wcześniej się nie ujawniali, teraz dzwonią do proboszczów i troszczą się o przetrwanie parafii. Do tej pory rzeczywiście utrzymanie budynków kościelnych i katechetycznych w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach finansowane było z tacy. Sporadycznie zdarza się, że parafia prowadzi działalność gospodarczą albo wynajmuje jakieś pomieszczenia, że ma z tego znaczący dochód. Teraz okazuje się, że jest ksiądz i wierni są rzeczywiście wspólnotą, jeśli rzeczywiście razem budują tę podstawową komórkę Kościoła, jaką jest parafia, jeśli proboszcz jest ze swoimi parafianami na dobre i na złe – to w ludziach jest taka domyślność, która każe im się zatroszczyć również o jego utrzymanie i utrzymanie kościoła. Wracamy trochę do wzoru z Dziejów Apostolskich, gdzie ci, którzy mogli, składali dary u stóp apostołów, a ci dysponowali nimi dla dobra wszystkich. Nie spotkałem się z tym, żeby proboszczowie musieli naciskać czy wymuszać na wiernych jakieś datki. Kiedy w parafiach jest tyle osób starszych, kiedy rodziny również mają dziś olbrzymie trudności, byłoby to dużą niestosownością. Oczywiście próbujemy ograniczać do minimum wydatki niekonieczne, a konieczne robić tylko w minimalnym wymiarze. Ale nie wszystko tu się da policzyć rachunkiem czysto finansowym. Finanse parafii to nie są finanse przedsiębiorstwa. Oczywiście księgowość musi się zgadzać, ale jest w niej trochę inna logika, logika daru. Dziś po stronie przychodu nie ma starych, sprawdzonych metod jak niedzielna taca. Ale pojawiają się ludzie, którzy mają możliwość i chcą dać więcej. Najtrudniejsza sytuacja finansowa jest w tych parafiach, w których są zatrudnieni pracownicy świeccy, którym trzeba zapewnić wynagrodzenie. Ale o tym również z proboszczami rozmawiamy i szukamy rozwiązań.
 
Na czym konkretnie polega ta logika daru?
– Ona ma podwójny wymiar. Po pierwsze jako księża potrafimy i chcemy do minimum zredukować w tym czasie swoje potrzeby. Pomagam we wspólnocie parafialnej, obchodziliśmy razem Święta Wielkanocne. Było śniadanie, były wielkanocne potrawy, ale bardzo skromne, wręcz minimalistyczne. Zatrzymaliśmy się na pewnym podstawowym poziomie. Myślę, że nie ma dziś mowy o żadnej wykwintności. Księża mówią, że tu pani ze wsi przyniosła dziesięć jajek, tu ktoś podrzucił kiełbasę. To są z jednej strony drobne gesty, które pomagają księdzu przetrwać, a z drugiej pokazują tę ludzką solidarność. Jeśli ksiądz jest naprawdę duszpasterzem, jeśli idzie ze swoją trzodą, to w jego życiu zaczyna się sprawdzać Ewangelia. Kard. Krajewski również swoim przykładem nieustannie przypomina, że pasterz musi pachnieć owcami: musi czuć ludzi, rozumieć ich problemy. Teraz ludzie tym bardziej tego potrzebują, chcą porozmawiać telefonicznie, wygadać się, poszukać wsparcia. W ten sposób funkcja księdza nie ogranicza się tylko do sprawowania sakramentów – choć to jest oczywiście funkcja podstawowa – ale jest również towarzyszeniem człowiekowi, rodzinie i całej rodzinie parafialnej. A w rodzinie zawsze widać, kiedy ktoś potrzebuje wsparcia. W tym właśnie upatruję szansy dobrego oczyszczenia dla Kościoła, oczyszczenia relacji. Nawet jeśli wcześniej były jakieś napięcia, jeśli komuś mogło się wydawać, że ktoś z jednej strony żyje ponad stan, a z drugiej strony jest skąpy – to teraz wszystko szybko się zweryfikowało.
 
Nawet jeśli ksiądz proboszcz na parafii nie żyje ponad stan, to Kościół jako taki do ubogich nie należy. Są ziemie, ale są też ogromne budynki. Czy to „bogactwo” nie okaże się za chwilę ciężarem, bo nie będzie nas stać na jego utrzymanie?
– Przez kilka lat mieszkałem w Austrii. Widziałem tam klasztory, które były ostoją i centrum wsi. Dawniej żyły w nich wspólnoty zakonne, potem posługę pełnił już tylko jeden ksiądz, samotnie mieszkając w takim naprawdę wielkim klasztorze. I oczywiście jest to ogromne obciążenie finansowe, wręcz nieracjonalne. Ale kiedy patrzę, jak to wygląda u nas, to wiem, że budynki parafialne są wykorzystywane nie tylko celów kościelnych, jako mieszkania dla księży czy miejsca spotkań dla wspólnot. W wielu miejscach służą one całej lokalnej społeczności, są w nich miejsca formacji, zajęć pozalekcyjnych, korepetycji, świetlice. Jeśli takie budynki są współużytkowane z gminą czy ośrodkiem kultury, to i koszty utrzymania są wówczas dzielone. Nie jest to łatwe, ale już przed pandemią wiedzieliśmy, że zimą zwykle są kłopoty choćby z ich ogrzaniem. Wiele z budynków nie tyle świadczy jakoś o naszym bogactwie, ile jest po prostu zabytkami, nawet klasy 0. Trudno wyzbywać się zabytków, zwłaszcza jeśli mieszczą się w nich muzea czy archiwa. To ważna część naszego dziedzictwa, którą pielęgnujemy i utrzymujemy, a nie traktujemy jako bogactwo, pomnażające nasze dochody. Naprawdę, wbrew temu, co pokazują czasem media albo co wielu sobie wyobraża, Kościół nigdy nie szedł w wystawność, a na pewno nie robił tego w ostatnich latach. Nie budujemy pałaców ani dworków. Jeśli używamy solidnych materiałów, to dlatego, że tego wymaga charakter budowy. Sądzę, że siostry klaryski ze Starego Sącza wolałyby na swoim dziedzińcu położyć zwykłą kostkę brukową, ale nie mogą tego zrobić, bo konserwator zabytków dał inne wskazania. Trzeba więc szukać pieniędzy.
 
Właśnie – trzeba szukać pieniędzy. I one się znajdują. A potem są pakowane w stare mury. Siostrom czy księżom zajmuje to mnóstwo energii, która nie na to powinna być spożytkowana.
– W Innsbrucku przeżyłem razem z siostrami miłosierdzia moment, kiedy likwidowane były małe klasztory, rozsiane po wioskach w Tyrolu. Siostry musiały sprzedać swoje domy, poszły do innych, większych, a starsze zebrano właśnie w Innsbrucku, tworząc przy domu generalnym dom starości. W ten sposób problemy się rozwiązuje. U nas również zamykają swoje domy choćby te siostry, które prowadziły je w miejscowościach wypoczynkowych, przyjmując gości. Dziś nie są w stanie już tego robić: jest ich za mało, to się stało zbyt skomplikowane.
Ważny tu jest jednak jeszcze jeden aspekt, niematerialny. To wkorzenienie. Mówimy, że starych drzew się nie przesadza – nawet jeśli ono sprawia nam duży kłopot, to trzeba o nim pomyśleć i mieć trochę zrozumienia. Tak właśnie dzieje się w rodzinach. Jeśli babcia uprawia jakąś swoją grządkę, to chciałoby się powiedzieć, żeby dała spokój, że to się nie opłaca, że lepiej odpocząć. Ale to jest kwestia mentalności, w przypadku której nie mówimy już tylko o samej ekonomii, ale o przywiązaniu, poruszamy się w absolutnie innym wymiarze.
 
Czy to nie jest dobry moment, żeby zastanowić się jednak nad szukaniem bardziej stabilnych form finansowania Kościoła w Polsce, na przykład podatku podobnego jak w systemie włoskim, uważanym za najnowocześniejszy i wzorcowy w Europie?
– W naszej polskiej mentalności nie jesteśmy gotowi na narzucanie komuś ofiarności. Polak jeśli komuś ma dać, to da z serca. Pod przymusem nie da nic.
 
Pozostaje duszpasterskie nawrócenie – żeby nie umrzeć z głodu? Będziemy żyli prościej?
– Teraz otwierają nam się oczy na to wszystko, co wnosi ze sobą papież Franciszek. Słuchaliśmy go, wiedzieliśmy, ale niekoniecznie wszystko realizowaliśmy. Życie ewangeliczne nie skupia się na sprawach drugorzędnych, materialnych. Ono jest wracaniem do naszego pierwszego powołania. Dla nas, księży, to odnawianie łaski pasterskiej, łaski święceń. To służba człowiekowi w różnych wymiarach jego życia. Ale to również – o czym często nie mówimy – dbanie o własne uświęcenie i zbawienie. I zdarza się, że możemy ten ważny element przegapić: ale cała nasza praca duszpasterska, troska o budynki, o pieniądze, nigdy nie może być okupiona utratą osobistej świętości. Jeśli będziemy w ewangelicznym duchu mądrzy, prości, nieszukający siebie, to ja jestem o Kościół spokojny.
 

 
Ks. dr Marcin Kokoszka, ekonom diecezji tarnowskiej

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki