Logo Przewdonik Katolicki

Normal love story

Natalia Budzyńska

Zachwyt nad prozą Sally Rooney jest coraz większy, a jej najnowsza powieść wydana właśnie w Polsce, Normalni ludzie, ogłoszona została głosem pokolenia. O czym więc czyta pokolenie Instagrama?

Irlandzka pisarka nie skończyła jeszcze trzydziestu lat, wydała dwie powieści, przy czym ta druga zebrała już pochwały po obu stronach oceanu oraz kilka prestiżowych nagród i ważnych nominacji. Na dodatek po roku od ukazania się na rynku brytyjskim BBC oraz stacja Hulu nakręciły serial na jej podstawie, którego trailer można już obejrzeć. Jest nazywana „Jane Austin prekariatu” i „Salingerem epoki Snapchata”. O Rooney w samych superlatywach wypowiada się uwielbiana brytyjska pisarka Zadie Smith, były prezydent USA Barack Obama oraz autorka kultowego amerykańskiego serialu Girls pokazującego rozterki pokolenia milenialsów, Lena Dunham. Za to niektórzy przedstawiciele starszego pokolenia wyrażają oburzenie, że literatura tego rodzaju znajduje się na długiej liście Bookera, bo to przecież najzwyklejsza obyczajówka dla żeńskiej części młodzieży. Wytykają autorce kiepski styl, z politowaniem słuchając tych, którzy okrzyknęli ją literackim geniuszem. Czytelników ta wymiana opinii niewiele obchodzi, kupują jej książki w Nowym Jorku i równie chętnie jak w Londynie czy Dublinie na spotkania autorskie przychodzą tłumy, tymczasem ona sama mówi o sobie ze skromnością, że jest zwykłą dziewczyną z klasy średniej i wcale nie ma wielkich artystycznych ambicji. Pisze po prostu o tym, co najlepiej zna, a więc o własnym środowisku i studenckim życiu w dublińskim kampusie. Dlaczego mówi się dziś o „kulcie Sally Rooney”? Bo stała się głosem pokolenia. Urodziła się w roku 1991 i pisze o swojej generacji, dojrzewającej w okresie kryzysu ekonomicznego i coraz bardziej postępującego relatywizmu, który stał się właściwie jej środowiskiem naturalnym.

Dojrzewanie
W takiej perspektywie bohaterowie najnowszej powieści Sally Rooney (to jej druga powieść, pierwsza, Conversations With Friends nie została jeszcze wydana w Polsce) są całkowicie normalni, czyli przeciętni. Nie są nikim wyjątkowym, a ich relacje niczym się nie wyróżniają. Tak właśnie wygląda nasze życie – zdaje się mówić Sally, a czytelnicy to potwierdzają. Ale od początku. Marianne pochodzi z zamożnego domu, a Connel jest synem sprzątaczki zatrudnionej przez jej matkę. Oboje znają się ze szkoły średniej, chodzą razem do klasy, tyle że Marianne jest klasową outsiderką i dziwaczką, z którą nikt się nie kumpluje, a Connel popularnym chłopakiem ze szkolnej drużyny sportowej. Samotna Marianne zaprzyjaźnia się z Connelem, ale to przyjaźń ukryta przed innymi. Nawet kiedy przeradza się w zakochanie, Marianne i Connel starannie ukrywają to uczucie przed znajomymi ze szkoły. Gdy przenoszą się z małego miasteczka do Dublina i rozpoczynają studia, role się odmieniają: teraz popularność towarzyską zdobywa Marianne, a Connel ubrany w spodnie od dresu tylko dzięki znajomości z nią może zostać zaakceptowany w pewnych studenckich kręgach. „Bycie jej chłopakiem daje mu pewną pozycję w towarzystwie, wyrabia mu opinię osoby akceptowalnej, kogoś o konkretnym statusie, kogoś, kogo milczenie w czasie rozmowy nie jest towarzysko kłopotliwe, lecz filozoficzne”. Jest to więc historia miłosna na tle bardzo wyraźnie zaznaczonych różnic społecznych.

Mamy ochotę na ciąg dalszy? Warto czytać dalej o perypetiach nastolatków, pierwszej miłości, wejściu w dorosłość, studenckim życiu pełnym eksperymentów i poszukiwań? Rooney opisała tę kronikę relacji Marianne i Connela za pomocą trzecioosobowego narratora. Jego głos jest oszczędny, suchy, sprawozdawczy. Właściwie to styl scenopisu, czyta się tę powieść scenami, kadrami, niczym serial. Trzeba przyznać, że ta forma, początkowo nużąca i irytująca, zaczyna uwodzić, niezauważalnie staje się pociągająca, nadaje opowieści właściwy rytm. Mimo braku emocji w głosie narratora relacja pomiędzy oboma postaciami jest opisana w tak mistrzowski sposób, że niemal fizycznie odczuwamy ból, jaki ci młodzi ludzie zadają sami sobie i nawzajem. Nie opuści nas dojmujące poczucie pustki i smutku, które wynikają z jakiegoś emocjonalnego paraliżu, braku możliwości podjęcia jakiejkolwiek decyzji dotyczącej ich obojga. Zbliżają się do siebie i oddalają, ich uczucia są tak intensywne i tak kruche. Co się dzieje, że sprawy tak proste jak miłość mogą stać się aż tak skomplikowane?

Jak żyć?
Na kartach Normalnych ludzi spotykamy młodych ludzi, u progu dorosłości, którzy nie wiedzą o sobie nic. Nie wiedzą, kim są, jak może wyglądać ich życie, o czym marzą i czego by tak naprawdę chcieli. Gdy poznajemy Marianne, dziewczyna jest w stanie poczucia, „że jej prawdziwe życie rozgrywa się gdzieś bardzo daleko, bez jej udziału, i nie miała pojęcia, czy się kiedykolwiek dowie, gdzie ono jest i czy stanie się jego częścią. To uczucie nachodziło ją często w szkole, aczkolwiek nie towarzyszyły mu żadne konkretne obrazy, które by podpowiadały, jak owo prawdziwe życie miałoby wyglądać ani jak miałaby się w nim czuć”. Cztery lata później „naprawdę wszystko doskonale się układa. Ale nie ma pojęcia, co zrobi ze swoim życiem”. Na pytanie, co ma zamiar z nim zrobić, nadal odpowiada tak samo: „Nie wiem. Myślę, że wciąż mam jeszcze przed sobą mnóstwo możliwości”.

Szukają wokół odpowiedzi na te pytania, próbują się angażować, czasami pójdą na spotkanie z autorem książki, poczytają o wojnie w Syrii i wypowiedzą się na temat wolnej Palestyny („naturalnie nie ocalimy Bliskiego Wschodu samą rozmową o tym na domówce”), podyskutują przy butelce wina, poeksperymentują z narkotykami i seksem. Ich relacje są z góry określone i od wieków ustalone klasowo. Zamożni trzymają się ze sobą, „biedota z prowincji” zostanie natychmiast rozpoznana po małomiasteczkowym akcencie i niemodnym ubiorze, i oczywiście odpowiednio zaszufladkowana. Ciekawe, że ten klasowy podział jest tak dziś wyraźny w twórczości reżyserów i pisarzy, i to w czasach, w których – jakby się mogło wydawać – demokracje dają nam równe szanse. Rooney mówi: wcale nie. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Rooney jest marksistką i tego nie ukrywa, w wywiadach mówi wręcz o tym, że stara się napisać marksistowską powieść, cokolwiek to oznacza. Całe szczęście, że jej się to nie udało, bo Normalni ludzie do żadnej rewolucji społecznej nie nawołują, daleko im też do politycznej agitki płytszej czy głębszej, tyle że przemyca tu Rooney kilka osobistych poglądów na świat. Jak dobrze, że potrafi to zrobić z dużą dozą autoironii.

Love story dziewczyny jedzącej na śniadanie markowe płatki kukurydziane i chłopaka, który codziennie wkłada te same adidasy, nie może się udać – i to nie tylko ze względu na różnice klasowe i różny status majątkowy. Pokolenie milenialsów nie tylko nie wie nic o sobie, ono także nie wie, co oznacza kochać, nie chce wchodzić w bliskie relacje, nie potrafi oddać siebie drugiemu, brać odpowiedzialności za niego, boi się, więc i cierpi. To powieść o tym strachu i obronie przed nim, jaką staje się starannie wypracowana obojętność. Dlatego to smutna historia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki