Uroczo urządzone mieszkanko w stylu hygge. Wystrój w ciepłych barwach. Miękkie koce, pufy, gustowne dekoracje, świece i lampki, wysokiej jakości sprzęt audio-wideo, wielki ekran. Wszystko wygląda pięknie do momentu, gdy uświadamiamy sobie, że przebywa tam 24 godziny na dobę jedna osoba i nikt więcej. Co jakiś czas do drzwi puka dostawca i donosi kartony z jedzeniem lub przedmiotami codziennego użytku. Co jakiś czas zza drzwi wychyla się jego mieszkanka, by szybciutko wrzucić śmieci do zsypu – i to wszystko. Cały ruch do środka i na zewnątrz.
Mowa tu o coraz bardziej rozpowszechnionym stylu życia, dla którego nazwę „cocooning” –opatulenie w kokon – ukuła już w latach 80. pisarka, marketingowiec i futurystka o oryginalnym nazwisku: Faith (Wiara) Popcorn. Autorka uznała wtedy, że z czasem zacznie dominować styl życia, zgodnie z którym człowiek będzie chronił się w swoim domu, z dala od niebezpieczeństw współczesnego świata. Choć pisarka myliła się co do tempa rozpowszechniania się trendu, dziś coraz więcej osób żyje w ten sposób. Zdalna praca przez internet, zakupy bez wychodzenia z domu i komunikacja dzięki nowym technologiom sprawiają, że to, co kiedyś było trudne i mimo wszystko wymagało pomocy innych, dziś jest na wyciągnięcie ręki. A bliskie kontakty z ludźmi przestają być potrzebne. Dziś jak nigdy wcześniej, między innymi dzięki internetowi, mamy możliwość takiego zarządzania swoim życiem, że można zamknąć się w komforcie czterech ścian własnego domu, bez konieczności kontaktu twarzą w twarz z drugim człowiekiem.
Ucieczka przed zranieniem
Jedną z przyczyn jest zmiana doświadczeń rodzinnych, a konkretnie – wkraczanie w dorosłość coraz większej liczby osób z rozbitych domów. W wydanej w 2000 r. książce The Unexpected Legacy of Divorce: A 25-Year Landmark Study Judith Wallerstein, psycholog i naukowiec opisuje wyniki swoich trwających na ten czas już 25 lat badań nad skutkami rozwodów. Wnioski są niezwykle przygnębiające. Nawet w rodzinach, w których rozwód przebiegł w ugodowej atmosferze, dzieci po wejściu w dorosłość mają ogromny problem w stworzeniu związku opartego na prawdziwym, głębokim zaufaniu do drugiej osoby. Dzieci z rozbitych domów noszą w sobie zakorzenione przekonanie, że trwały, pełen miłości związek na całe życie to mrzonka. Dla takich osób wizja samowystarczalności w komforcie własnego domu będzie zdecydowanie pociągająca.
Mimo to każdy z nas ma potrzebę budowania więzi z innymi ludźmi. Mówi się wręcz o tym, że człowiek to istota społeczna. Co z miłością? Co z przyjaźnią? Czy rzeczywiście da się być samowystarczalnym?
Wirtualna alternatywa relacji
Z pomocą przychodzi świat wirtualny. Daje on nam możliwość wręcz kreowania rzeczywistości, czego dowiódł niedawno Japończyk Akihiko Kondo, który „ożenił się” z hologramem wirtualnej (wygenerowanej komputerowo, niebędącej nawet prawdziwą kobietą) piosenkarki Hatsune Miku. Choć budowanie „relacji” z cyfrowym hologramem jest ekstremalnym przypadkiem, nie są już rzadkością rozmowy z botami. Siri, Echo Dot, Alexa – to niektóre z botów, z którymi można porozmawiać, jak z prawdziwą osobą. Z niektórymi nawet w sposób skomplikowany, o czym świadczy wywiad Piotra Baryckiego, który już rok temu ukazał się na stronie spidersweb.pl. „Alexa, napisz za mnie ten tekst. Nie potrafisz? OK. To opowiedz wszystkim, kim jesteś, a ja to spokojnie zapiszę” – tak rozpoczyna się wywiad nieróżniący się wiele od wywiadu z prawdziwym człowiekiem.
Choć poziom rozmów z botami nadal pozostawia wiele do życzenia, w internecie łatwo jest nawiązywać relacje z użytkownikami, których nigdy się nie spotka „na żywo”. Szybka kwerenda po internecie wykazała, że już kilkuset dziennikarzy i blogerów napisało artykuły ukazujące przewagę przyjaciół wirtualnych nad rzeczywistymi. Podstawową zaletą okazuje się łatwość, przyjemność i powierzchowność kontaktu. Kogoś z internetu możesz nawet wspierać, o ile masz ochotę, ale jeśli pisze w niewygodnym dla ciebie momencie, spokojnie możesz go zignorować. Jeśli chcesz z kimś pogadać, na pewno znajdziesz chętnych na jakimś forum zgodnym z twoimi zainteresowaniami. Jedna z blogerek z dumą opisała zakończenie związku z chłopakiem, który był zazdrosny o to, że po nocy pisze ze znajomymi z internetu, zamiast spać. „Nie potrafił zrozumieć, że dają mi coś, czego on nigdy nie będzie potrafił, to ludzie, z którymi mam wspólne zainteresowania, z którymi mogę się pośmiać zawsze, nawet jeśli obudzę się o trzeciej w nocy”. Autorka uważa, że rozpad tego związku był najlepszym, co ją spotkało. Gdy chłopak próbował jej wytłumaczyć, że niepokoi się ilością czasu poświęcaną na płytkie konwersacje z wirtualnymi znajomymi, dostał etykietkę toksycznego zazdrośnika.
Relacje nawiązywane przez internet są płytkie, za to atrakcyjne i łatwe. Jeśli ktoś się znudzi, na jego miejsce szybko wejdą dziesiątki innych osób. To daje pozór życia towarzyskiego, pozór przyjaźni.
Błędne koło zaburzeń psychicznych
Warto wiedzieć, że przynajmniej w części przypadków cocooning jest przejawem zaburzenia psychicznego o nazwie agorafobia. Charakteryzuje się ona silnym niepokojem lub nawet napadami paniki, gdy chory staje wobec perspektywy wyjścia z domu, na przykład do sklepu, podróżowania, znalezienia się na otwartej przestrzeni. Agorafobię leczy się desensytyzacją, czyli stopniowym przyzwyczajaniem do coraz większej ekspozycji na bodźce budzące lęk – np. otwartą przestrzeń. Cocooning daje dobrą wymówkę osobie zaburzonej. Może udawać, nawet przed sobą, że prawdziwą przyczyną stałego przebywania w domu nie jest lęk, a wolny wybór. Problem może powstać też w inny sposób. Człowiek zamyka się w domu i z czasem zaczyna odczuwać niepokój za każdym razem, gdy wystawiony jest na kontakt z żywym człowiekiem. W rezultacie może się okazać, że osoba niemająca z początku żadnych objawów agorafobii z czasem ją nabywa, w lżejszej lub bardziej nasilonej formie.
Bot zamiast przyjaciela
Czy rzeczywistość wirtualna stanie się bardziej atrakcyjna niż prawdziwe relacje? Czy przyszłe pokolenia zamkną się w czterech ścianach i wymrą? Być może. Z Alexą porozmawiać można na razie tylko po angielsku, jednak już teraz zaniepokojeni rodzice mówią o dzieciach, dla których bot staje się najbliższym przyjacielem. Fran Walfish, terapeutka rodzinna, autorka książki Świadom siebie rodzic (Self aware parent) ostrzega przed zaprzyjaźnianiem się z botami. Podstawowe zagrożenie widzi w przyzwyczajeniu dziecka do tego, że rozmówca natychmiast udzieli spokojnej, pogodnej i wyczerpującej odpowiedzi. W porównaniu z botem prawdziwi przyjaciele czy członkowie rodziny są mniej przyjaźni, nie zawsze zdolni do natychmiastowej pozytywnej reakcji, gorzej – czasem bywają w złym humorze i oczekują, że damy im spokój lub wręcz ich pocieszymy! Prawdziwy człowiek przegrywa z botem. Co prawda język polski jest jak na razie zbyt skomplikowany, by dziecko mogło prowadzić z botem równie satysfakcjonującą rozmowę jak po angielsku, jednak to pewnie kwestia czasu. Grozi nam, że będziemy świadkami dorastania pokolenia, dla którego prawdziwy człowiek jest gorszą alternatywą wirtualnego przyjaciela.
Najlepsza inwestycja: więzi z ludźmi
Być może popadnę w banał, jednak wszelkie „drogi na skróty” zwykle prowadzą nas w przepaść. Owszem. Łatwiej jest toczyć życie towarzyskie w internecie, niż mieć prawdziwego przyjaciela. Żywy człowiek bywa trudny. Miewa złe humory, gorsze chwile, czasem potrzebuje pomocy. Jednak działa to też w drugą stronę. Gdy stajemy się dobrymi przyjaciółmi, w trudnych chwilach mamy szansę na uzyskanie prawdziwej pomocy.
Dlatego warto jednak inwestować w rzeczywiste więzi z ludźmi, budować miłość i przyjaźń. Dla osób mających z tym problem dużą pomocą może być seria poradników Gary’ego Chapmana o pięciu językach miłości (do wykorzystania nie tylko w rodzinie, ale także w relacjach przyjacielskich). Dzięki temu zwiększamy prawdopodobieństwo, że będziemy się starzeć otoczeni gronem godnych zaufania ludzi, nie przelotnych i płytkich kontaktów internetowych, pogrzebani za życia w czterech ścianach komfortowej trumny.