Strzały w podłogę. Przerażeni rodzice i dwoje dzieci kulą się, oczekując najgorszego. Piętro niżej pijany sowiecki żołnierz strzela do tego, co „giermanskie”. Chwilę później wchodzi wyżej. Zastrzeli, zgwałci? Nikt nie może przewidzieć. Zataczając się, zaczyna wyciągać zza pazuchy męskie kołnierzyki, przypinane niegdyś do koszul. Pewnie chwilę wcześniej był w jakimś opuszczonym warsztacie krawieckim i wziął wszystko, co mu wpadło w rękę. Gdy już opróżnił kieszenie, znalazł cukierek, wyjął go i dał przerażonej dziewczynce. Później z równym mozołem powpychał kołnierzyki pod mundur i poszedł.
To wspomnienie mojej mamy, tej dziewczynki właśnie. Niemcy wyrzucili jej rodziców, moich dziadków, z mieszkania, umieścili w jednym pokoju, bez kuchni i łazienki. Nowa niemiecka lokatorka rzuciła tylko mojej babci poduszkę. Z nią, całym wyposażeniem dla dwojga małych dzieci, rodzina weszła w nową okupacyjną rzeczywistość. Styczeń 1945 r., wejście oddziałów Armii Czerwonej, oznaczał dla moich dziadków możliwość powrotu do swojego mieszkania, mebli, książek, szansę odzyskania choćby części dawnego statusu. Chyba nie mieli wątpliwości, że ta nowa rzeczywistość jest czymś innym niż czas okupacji niemieckiej, że przestało im grozić niebezpieczeństwo fizycznej eksterminacji, że rodzi się Polska. Ograniczona wprawdzie w swej suwerenności, poddana sowietyzacji, nieraz pełna przemocy, ale przecież dająca minimum szans na normalne życie.
Każdy Polak, szczególnie ten mieszkający na ziemiach w czasie wojny wcielonych do Rzeszy, odczuł jakościową zmianę. Pod okupacją był obywatelem drugiej kategorii, podlegającym szczególnemu ustawodawstwu, język polski był zakazany we wszelkich okolicznościach publicznych, Polaków masowo wysiedlano, odbierano i germanizowano dzieci, zlikwidowano wszelkie formy szkolnictwa dla polskiej młodzieży, zakazywano opuszczania miejsca zamieszkania bez specjalnych zezwoleń, eksterminowano polskie elity: księży, nauczycieli, prawników, przedsiębiorców. Okupacja niemiecka była zagrożeniem dla biologicznej egzystencji narodu polskiego. Nawet bez głębokich studiów każdy jest w stanie dostrzec, dlaczego wielu Polaków mogło postrzegać klęskę Niemiec jako wyzwolenie. Ułomne, obciążone perspektywą nowej niewoli, ale jednak wyzwolenie. Z tej ludzkiej, jednostkowej perspektywy sprawa zdaje się być jasna, czy jednak tak jest rzeczywiście?
Historia jako pałka na przeciwnika
Spór o to, jak nazwać opanowanie terytorium Polski przez Armię Sowiecką w 1944 i 1945 r., nie jest nowy i zawiera w sobie treść nie tylko semantyczną. Dziś przeżywamy kolejną jego odsłonę po telewizyjnej wypowiedzi Włodzimierza Czarzastego. „Na terenie Polski zginęło, łącznie z obozami, 700 tys. żołnierzy radzieckich (...) Tereny odzyskane były wyzwalane przez dwie armie: jedna armia to była armia Wojska Polskiego, m.in. był w niej gen. Wojciech Jaruzelski, a druga armia to była armia, w której byli żołnierze rosyjscy bądź radzieccy” – powiedział szef SLD. Te słowa wzbudziły wielkie emocje, włącznie z oskarżeniem lidera lewicy o propagowanie totalitaryzmu.
Cała sprawa stała się przedmiotem dyskusji nie tyle historycznej, ile politycznej, w której przeszłość i jej interpretacje służą jako instrument wzmacniania tożsamości własnego obozu i pałka na przeciwnika. Nihil novi, taka wynaturzona polityka historyczna jest u nas uprawiana przez różne strony politycznego sporu. Przypominam sobie najostrzejszą fazę dyskusji wokół zbrodni w Jedwabnem. Wyłoniły się wówczas, w pewnym uproszczeniu, dwie strony. Jedna twierdziła, że wszelkie pogłębione badanie tamtych wydarzeń, poszukiwanie przyczyn, analiza kontekstów, same w sobie są już próbą relatywizacji – trzeba posypać głowę popiołem i koniec, kropka. Druga strona wychodziła z założenia, że „Polacy nie mogli tego zrobić” i kompulsywnie poszukiwała wszelkich okoliczności, które zwalniałyby polskich mieszkańców Jedwabnego z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Można było odnieść wrażenie, iż jedni i drudzy nie tyle pragnęli zbliżyć się do prawdy, ile poszukiwali potwierdzenia swych poglądów. Pierwsi dążyli do rewizji polskiego spojrzenia na przeszłość i rozbudzenia w nas poczucia winy, drudzy pragnęli podtrzymać tradycyjną wizję narodu-bohatera, który był jedynie ofiarą, nigdy sprawcą. Dziś w sporze o „wyzwolenie” ówcześni protagoniści zamienili się rolami, ale ich spór nadal jest raczej polityczny niż historyczny.
Zło większe i mniejsze
Spróbujmy przyjrzeć się tytułowemu pytaniu bez politycznych emocji i bez doraźnego kontekstu. Zapytajmy, czy taka alternatywa – wyzwolenie czy okupacja – ma w ogóle jakiekolwiek zastosowanie do powojennej rzeczywistości, skomplikowanej i nie zawsze jednoznacznej? Czy uczciwym jest jej zamykanie w manichejskiej wizji dobra i zła, prawdy i kłamstwa, bohaterstwa i zdrady?
Jeśli przyjmiemy słownikową definicję pojęcia „wyzwolenie”, to nie powinniśmy mieć wątpliwości, Armia Sowiecka nie przyniosła Polsce wyzwolenia. Słownik Języka Polskiego PWN mówi jasno, wyzwolenie to: „odzyskanie niepodległości, przywrócenie wolności, niezależności”. Nasz kraj nie wyszedł z II wojny światowej jako niepodległy. Czy jednak taka prosta konstatacja może być wystarczająca dla historyka? Moim zdaniem nie, i nie poczuwam się tutaj do żadnej relatywizacji, zacierania granic dobra i zła. „Zło” okupacji niemieckiej było, jak już powyżej pisałem, nieporównywalnie groźniejsze. W latach 1939–1945 zginęło około 5 mln polskich obywateli, w następnych pięciu latach władzy komunistycznej blisko 50 tysięcy. Po 1945 r. państwo polskie istniało w sensie formalnoprawnym, miało uznawane międzynarodowo władze, funkcjonowały polskie instytucje, oświata, nauka i kultura, choć oczywiście ograniczane w swej niezależności. Zdjęcie przez Gomułkę Dziadów ze sceny Teatru Narodowego w 1968 r. było czymś innym niż niemieckie sankcje za granie Chopina.
Nawet bardziej umiarkowane środowiska podziemia antykomunistycznego miały świadomość, że zależność od Sowietów różni się od wszechwładzy Niemców. „Szósty rok wojennej zawieruchy przyniósł nam wprawdzie uwolnienie [podkreślenie autora] z nienawistnego niemieckiego jarzma i wprowadził wielkie zmiany w międzynarodowym położeniu Polski i w jej stanie wewnętrznym, ale wytworzone przez nią warunki życia obywatela polskiego dalekie są od tego obrazu, który mieli przed oczyma ginący żołnierze Polski Podziemnej” – głosił manifest Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN).
Tocząc spór o „wyzwolenie” i „okupację”, nie możemy zapomnieć o jeszcze jednej kwestii. Otóż wśród mieszkańców terenów, na które w 1944 i 1945 r. wkraczała Armia Sowiecka, byli nieliczni już obywatele polscy pochodzenia żydowskiego, uratowani z Zagłady. Spójrzmy na koniec okupacji niemieckiej ich oczyma. Wejście Sowietów było dla nich ratunkiem, końcem reżimu, który systemowo skazywał ich na śmierć. Oni mieli pełne prawo czuć się prawdziwie wyzwolonymi. Jeśli dla Polaków nowa władza była przede wszystkim przejawem zniewolenia i zawiedzionych nadziei, dla polskich Żydów była ratunkiem i szansą. Może to choć częściowo tłumaczy ich akces do komunistycznych struktur.
Słowa są ważne
Nie mam ochoty wdawać się w dyskusje, które toczą wokół kwestii historycznych politycy, nie jestem w stanie uwierzyć, że idzie im o prawdę w całej jej złożoności. Oni wolą proste formułki i jednoznaczne oceny. Nie opłaca się im pozostawiać przestrzeni do refleksji, dialogu, empatii. Dlatego ostatnia awantura wokół pojęć „wyzwolenie” i „okupacja”, w której szermuje się argumentami pełnymi uproszczeń i ewidentnie złej woli, nic nie wnosi do naszej wiedzy o przeszłości.
Słowa są jednak ważne, dlatego powinniśmy pracować nad takimi formułami, które są możliwie kompromisowe i niosą treść możliwie najmniej uproszczoną. Słowo „uwolnienie” z Deklaracji WiN zdaje się taką propozycją. „Uwalniamy się” od czegoś, co nas niewoliło w przeszłości, ale przecież „uwolnienie” nie musi oznaczać „wyzwolenia”, które ze swej natury wychylone jest ku przyszłości. Uwolnienie od straszliwej groźby zagłady szykowanej przez Niemców nie musiało oznaczać wyzwolenia do pełnej wolności i suwerenności.
Być może słowo „uwolnienie” może nas pogodzić. Najpierw jednak powinniśmy uwolnić się od czynienia z historii sługi bieżącej polityki.