Trudności są różnego rodzaju, choć na szczęście – nie największego kalibru. Zwykłe sprawy, łatwiejsze i trudniejsze, które w pewnym momencie osiągają masę krytyczną. To te wszystkie rzeczy, które składają się na codzienność każdego z nas. Jestem pewna, że każdemu zdarza się czasem obudzić i z przerażeniem odkryć, że nastąpił oto dzień, należy więc stanąć w pełnym rynsztunku do boju, zmierzyć się z … (tu można wpisać dowolnie, oddzielając przecinkami: chorym dzieckiem, zdrowym dzieckiem, chorą matką, kolejką u lekarza, niezadowolonym szefem, trudną prelekcją, zepsutym samochodem, debetem na karcie płatniczej, trudną decyzją, koleżanką z pracy, własnym poczuciem winy, brakiem czasu itd.). Niby nic takiego, normalka, można powiedzieć; na tym polega życie – też tak można powiedzieć i będzie to oczywiście prawda. Ale pewnego ranka nachodzi myśl, żeby się poddać. I co wtedy? Psycholog pewnie dałby tu wykład o sposobach radzenia sobie ze stresem, bo to właśnie on, stres. Przytłacza często właśnie w grudniu, może też dlatego, że noc zaczyna się o godzinie szesnastej?
Ale może to i dobrze, że masa krytyczna przypada na Adwent właśnie? Może dobrze jest właśnie w tym czasie uzmysłowić sobie, że własnymi siłami to jestem jedynie zdolna do lęku przed nadchodzącym dniem? A tu przecież trzeba wstać, otrzepać ręce, podnieść głowę do góry i do przodu! Zmierzyć się ze wszystkim i to z uśmiechem na ustach. A jak się nie da, to co? Czytam dzienniki Sylvii Plath wznowione właśnie przez Marginesy. Po pierwsze, jest w nich dużo literatury, choć Plath taka młoda, ale i dbałości o język, jaka wspaniała obserwacja świata! Ale też ile zmagań z codziennością. Jak wiemy, Plath w pewnym momencie nie dała rady, depresja ją oszukała, pokazując, że wyjście jest tylko jedno.
I nagle jedno zdanie ks. Bonieckiego: „Całe życie człowieka wierzącego jest, a w każdym razie powinno być oczekiwaniem, adwentem. Jest (powinno być) przeciwieństwem nostalgicznego spoglądania w przeszłość”. No pewnie, tyle że przyszłość budzi we mnie zgrozę, trzeba przecież stanąć do codziennego boju. Tyle że o co? O siebie? O własny wizerunek? Akceptację? Żeby dobrze wypaść? Zadowolić innych?
A tu chodzi tylko o to, żeby zmienić perspektywę: nie patrzeć nostalgicznie w przeszłość i nie patrzeć z lękiem w przyszłość. Żyć dzisiaj w oczekiwaniu.