Po pierwsze, przy tej próbie inkulturacji może zabraknąć pewności, jaką miał Chrystus, że bijący się w piersi odejdzie usprawiedliwiony, a po drugie, czy o takie wyostrzenie tematu w tej opowieści naprawdę chodzi. Chrystus przerysowuje, by ściągnąć uwagę słuchających. Oczywiście zasadniczy problem to nie fakt, że ci ludzie są sobie obcy, ba nawet wrodzy, a na dodatek jeden uważa się za bardziej prawego, a drugi faktycznie ma coś za uszami. Tak naprawdę problem pierwszego leży w tym, że całą swoją modlitwę opiera na porównywaniu się z innymi. Drugi bije się – co ważne – we własne piersi. Całą nadzieję pokłada w Bogu, a nie w fakcie, jaki to on fajny i jak dobrze wypada na tle nędzy innych ludzi. Jemu Bóg jest niezbędnie do życia potrzebny, bo bez Niego po prostu zginie. Pierwszego ma obronić jego słuszne, wzorowe postępowanie. Bóg ma tylko złożyć ręce do oklasków i rozpocząć pełną podziwu adorację.
W zasadzie mowa tu o dwóch przeciwstawnych postawach, jakie możemy zajmować w jednej świątyni swego serca. Istnieje takie niebezpieczeństwo, że na modlitwie postawimy swoje ego w miejsce należne Bogu, a Ten, zdetronizowany i zepchnięty na pozycję obserwatora, ma pełen podziwu wszystkim pogubionym wskazywać niedościgły wzór swego następcy. Groźba ta dotyczy każdego, niezależnie od wieku, pozycji w hierarchii społecznej czy kościelnej, przynależności partyjnej, zamożności, narodowości czy koloru skóry.
Jak rozpoznać tego typu zagrożenie? Pulsujące światła ostrzegawcze powinny się włączyć, jeśli tylko zaczynamy się porównywać z innymi.
Chwila refleksji
Na czym polega niebezpieczeństwo porównywania się z innymi ludźmi?