„Proszę was Polskiego Konsulatu nie odmawiać mojej prośbie. … ja Piwowarczyk Katarzyna zaopatrzyłam się poprzez swoją pracę fizyczną dla pożywienia w zboże 6 pudów 20 funtów, (…) Fastowiecka rada wiejska Bachmackiego rejonu na Czerniechowszczyźnie 12 XII 32 roku zabrała to zboże. I ja… zostałam bez kawałka chleba w dodatku w okresie zimowym (…) zostałam głodna i bez odzieży”.
To autentyczne podanie mieszkającej na wschodniej Ukrainie Polki, datowane na 23 stycznia 1933 r., zachowało się w dokumentach konsulatu II RP w Charkowie (cytuję za książką Roberta Kuśnierza Pomór w „Raju bolszewickim”). Nie wiadomo co się stało z jego autorką. Bardzo prawdopodobne, że podzieliła los milionów ofiar głodu, który w końcu 1932 r. wybuchł na Ukrainie, wcześniej często nazywanej spichlerzem Europy.
Prawo pięciu kłosów
Powszechnie uważa się, że praprzyczyną Wielkiego Głodu był masowy sprzeciw ukraińskich chłopów wobec przymusowej kolektywizacji. W odwecie władze bolszewickie postanowiły „ostatecznie rozwiązać ” kwestię niechcących przystępować do kołchozów rolników.
Prowadzone w ostatnich latach badania ujawniły jednak, że Stalin wcale nie był pierwszy. „Prawa autorskie” najprawdopodobniej należą się Leninowi i Trockiemu, którzy wkrótce po zajęciu Ukrainy przez Armię Czerwoną w 1920 r. zastanawiali się, jak osłabić zamieszkujących te tereny – stosunkowo zamożnych, bo gospodarujących na żyznych czarnoziemach – chłopów, będących w dodatku obcym narodowościowo, bo ukraińskim elementem. Ostatecznie panująca wówczas w Związku Sowieckim bieda zmusiła władze do chwilowych ustępstw na rzecz wolnego rynku. Wprowadzono Nową Politykę Gospodarczą (słynny NEP) i plany kolektywizacji odłożono.
W 1930 r. ówczesny pierwszy sekretarz WKP(b) Józef Stalin wrócił do dawnych idei. Wiosną przyjęto ustawę o skupie zbóż, zarządzającą, żeby kołchozy oddawały państwu około jednej trzeciej zebranych plonów, przy czym mocno wyśrubowane normy sprawiały, że gospodarstwa rolne de facto musiały dostarczać zdecydowanie więcej. Zboże było potrzebne, by sprzedawać je za granicę, gdyż pozbawione zachodnich kredytów młode państwo sowieckie dotkliwie cierpiało na brak dewiz.
Bolszewickie władze spodziewały się, że przymusowa kolektywizacja zwiększy produkcję rolną. Tymczasem było na odwrót – chłopi wstrzymywali się od prac polowych, komunistyczni aktywiści niszczyli dobytek opornych, na wsi zapanował chaos. W rezultacie załamały się nakazane dostawy zboża. Co więcej, gwałtowne ubożenie zaowocowało chłopskimi buntami. Według danych Zjednoczonego Państwowego Zarządu Politycznego (OGPU), tylko w pierwszych miesiącach 1930 r. na Ukrainie doszło do 15 powstań przeciwko władzy sowieckiej.
Moskwa obwiniła o to wszystko „kułaków”, którzy mieli ukrywać plony i agitować przeciwko kolektywizacji. Ostatecznie w sierpniu 1932 r. Stalin nakazał jak najszybsze przekształcenie Ukrainy w „prawdziwą sowiecką republikę”. Opornym chłopom zaczęto zabierać zbiory, nie zostawiając nic na ich własne potrzeby. Czyszczenia stodół i spiżarni ściśle pilnowały lokalne kolektywy. Komunistycznych aktywistów wsparło restrykcyjne prawo.
7 sierpnia na rozkaz Stalina został wprowadzony dekret „o ochronie mienia przedsiębiorstw państwowych, kołchozów, spółdzielni oraz wzmocnieniu własności społecznej”, zwany inaczej prawem pięciu kłosów, gdyż za zerwanie takiej ich liczby groziła kara śmierci. Pól pilnowali wyłapujący zdeterminowanych ludzi konni czekiści. W ciągu pół roku za kradzież zboża ukarano śmiercią 125 tys. osób.
Wszechobecny głód
Dużo więcej pochłonął jednak głód. Badacze do dzisiaj spierają się o liczbę jego ofiar. Najprawdopodobniej w latach 1932–1933 na Ukrainie zmarło około 4 mln osób (21 tys. z nich stanowili Polacy). Działo się to, mimo że – jak wspominają ówczesne pamiętniki – lata 1932–1933 były bardzo urodzajne.
Wyludniały się całe wsie. Chłopi uciekali do miasta, by i tak skonać na ulicy. „W mieście było dużo przyjezdnych, szukających ratunku. (…) Widziałam mnóstwo konających. Widziałam dzieci (…) porzucone przez rodziców już nieżywe i nieco starsze, żebrzące, proszące o okruszynę chleba. A dawać nie było komu. (…) Zwłoki ludzkie leżały wszędzie. Jeździł duży, drabiniasty wóz, na który ludzie wyglądający jak trupy, wrzucali zmarłych. Na wozie zwłoki zastygłe w różnych pozach wyglądały jak ścięte konary, których nie udało się równo ułożyć. Nikogo już nie przerażała śmierć. Wszyscy jakby nagle zastygli w obojętności, pozbawieni ludzkich odruchów i odczuć. Jedynie głód był wszechobecny i żywy” – wspomina tamte czasy Polka z Ukrainy, Zofia Pawłowska (Wspomnienia zza Buga 1921–1945).
Mimo surowych kar częste były przypadki kanibalizmu, o czym także wspomina w swoich pamiętnikach pani Zofia: „U sąsiadów gęsto rosły konopie. Idąc zauważyłam, że ze środka unosi się dym. Bardzo zdziwiona i ciekawa szybko znalazłam się tuż przy ognisku. To, co ujrzałam było tak makabryczne (…) że nie potrafię opisać, co poczułam (…). Na samym środku grządki leżała rozścielona płachta, a na niej zwłoki małego dziecka, któremu matka bardzo nieudolnie i chyba bardzo tępym nożem obcinała chudą żółtą nóżkę. Trochę dziecięcego ciałka już gotowało się w garnuszku. Starsza córeczka mieszała łyżką zawartość garnuszka. Wyraźnie widziałam wynurzającą się rączkę”. Sąsiadka, niegdyś zamożna gospodyni, gotowała zwłoki zmarłej z głodu młodszej córeczki, by nakarmić siebie i starszą córkę. Ponieważ sprawa się wydała, została rozstrzelana.
W swojej książce Czerwony głód Anne Applebaum cytuje starą Ukrainkę, która opowiadała autorce, jak na wsiach, gdy dwóm sąsiadkom zmarły z głodu dzieci, wymieniały się one zwłokami, by nie zjadać własnego potomstwa.
Kwitnący ogród, czyli pożyteczni idioci
Sowieckie władze robiły wszystko, by informacje o tym koszmarze nie przedostały się nie tylko za granicę, ale nawet do sąsiednich republik. Świadkowie wspominają, że ówczesna granica pomiędzy Ukraińską a Białoruską SRR była strzeżona równie pilnie jak granica państwa. Żyjący na Białorusi we względnym dobrobycie ludzie nie mieli pojęcia, co się dzieje u ich ukraińskich sąsiadów.
Szczególną „opieką” otaczano mieszkających w Moskwie zagranicznych korespondentów. Ich depesze były ściśle kontrolowane, mocno ograniczano podróże po Kraju Rad. Nieliczni zachodni goście byli obwożeni po specjalnie przygotowanych „potiomkinowskich wioskach”.
Kilku z tych gości zasługuje na specjalne wzmianki. Zacząć można od George’a Bernarda Shawa, który postanowił w Związku Sowieckim spędzić swoje 75. urodziny. Sowieckie władze z radością przystały na przyjazd znanego dramaturga w towarzystwie przyjaciół, czyli członka brytyjskiego parlamentu lady Astor z mężem. Shaw zwiedził w Moskwie wzorcowe więzienie i fabrykę, a dziękując gospodarzom za zaproszenie, dał odpór antysowieckiej propagandzie, mówiąc o przyjaciołach, którzy – przekonani, że w Rosji panuje głód – obdarowali go na drogę konserwami. Te jednak, jak zapewnił Shaw, „zostały wyrzucone przez okno w Polsce”.
W zakłamywaniu Wielkiego Głodu szczególne zasługi ma jednak kto inny. Pierwszym z nich jest były francuski premier Édouard Herriot, który w 1933 r. został obwieziony po Ukrainie. Pokazano mu świetnie zaopatrzone sklepy, zasobnych chłopów i wzorcowy kołchoz. Po powrocie do kraju dzielił się swymi wrażeniami z widzianych w ZSRR „kwitnących ogrodów”.
Jeszcze większą wdzięczność sowieckie władze winny wyrazić znanemu amerykańskiemu dziennikarzowi, moskiewskiemu korespondentowi „New York Timesa”. Walter Duranty za swoje reportaże ze „znakomicie rozwijającego się komunistycznego kraju” nagrodzony został w 1932 r. Pulitzerem. Duranty robił wszystko, co w jego mocy, by podważyć relacje innego dziennikarza, Walijczyka Garetha Jonesa, któremu jako jednemu z nielicznych cudzoziemców udało się wiosną 1933 r. zobaczyć prawdziwą Ukrainę.
Jedyny sprawiedliwy
Garetha Jonesa należałoby uznać za wzór rzetelnego dziennikarstwa, chociaż do Związku Sowieckiego dostał się podstępem. Do Moskwy wyjechał jako prywatny sekretarz byłego premiera Lloyda George’a, natomiast do Charkowa udał się na zaproszenie tamtejszego niemieckiego konsula. Oficjalnie miał zwiedzić fabrykę traktorów, jednak 60 km przed miastem wysiadł z pociągu i z plecakiem wypełnionym jedzeniem wędrował wzdłuż torów przez wymierające wsie. Rozmowy z ludźmi ułatwiała mu dobra znajomość rosyjskiego. Niezauważony dotarł do Charkowa, a po wyjeździe z ZSRR opublikował kilkanaście artykułów w prasie brytyjskiej.
Niewiele brakowało, by świat mu uwierzył. Na przeszkodzie stanęły ambicje i strach amerykańskiego kolegi. Duranty w obawie przed kompromitacją wszystkiemu zaprzeczył. W dzień po konferencji prasowej Jonesa, opublikował w „New York Timesie”, artykuł przekonujący, że „Rosjanie co prawda są głodni, ale nie głodują”. Amerykanin uchodził za autorytet w sprawach sowieckich, był dwukrotnie przyjęty przez prezydenta Roosevelta, i to jemu uwierzył świat. Jones dwa lata później zginął zamordowany (najprawdopodobniej przez NKWD) w Mandżukuo podczas zbierania materiałów na temat japońsko-rosyjskich stosunków.
Niestety nie lepiej zachowali się zachodni dyplomaci, w tym polscy. Pracownicy przywołanego na początku konsulatu w Charkowie alarmowali MSZ o sytuacji na Ukrainie, ale Warszawa w 1932 r. zawarła z ZSRR pakt o nieagresji i nie chciano psuć stosunków. Podobnie zachowały się rządy innych państw. Zresztą oczy całego świata zwrócone były w 1933 r. na dochodzącego do władzy Hitlera.
Szersze informacje na temat Wielkiego Głodu zaczęły pojawiać się dopiero w latach 80. XX w., gdy otwarto sowieckie archiwa. Później o swoją tragedię upomniała się Ukraina. W 2003 r. Rada Najwyższa oficjalnie uznała „Hołodomor” za ludobójstwo. W ślady Kijowa poszło 26 państw, w tym Polska.
Takiej interpretacji w 2008 r. stanowczo sprzeciwiła się rosyjska Duma Państwowa. Najdalej poszedł jednak prokremlowski portal informacyjny Sputnik News, który w sierpniu 2015 r. nazwał klęskę Wielkiego Głodu „jednym z najsłynniejszych mitów XX w. i przykładów zjadliwej antyradzieckiej propagandy”.
4 mln ludzi
zmarło w wyniku Wielkiego Głodu na samej Ukrainie. W całym Związku Radzieckim ofiar było od 6 do 10 mln