W Solecznikach trudno znaleźć kawiarnię. Trudno o restaurację. Miasto, stolica okręgu, przypomina nasze polskie miasteczka z lat 90. Może dlatego tak się dobrze tu czujemy. Wracamy do przeszłości.
Miało być lepiej
– Jaką macie pensję? – pytam młodego chłopaka, który pcha wózek przed biurowcem merostwa. Przed laty był to dom partii. Plac jest szeroki, wokół wyremontowane budynki, na środku pomnik z młodym Adamem Mickiewiczem. Wieszcz przyjeżdżał do Solecznik na cmentarz obserwować obrzęd dziadów. Tak przynajmniej mówi legenda. Jeździł też do niedalekich Tuhanowicz, do swojej wielkiej niespełnionej miłości. Maryla Wereszczakówna powiedziała przyszłemu wieszczowi „nie” i wybrała Wawrzyńca hrabiego Puttkamera. Dziś Tuhanowicze to Korczowa na Białorusi, a o krótkim „nie” niezwykłej urody piosenkę napisał przed wojną Marian Hemar.
– Pensję? – pyta chłopak. – Ja za młody na pensję. Pewnie pytacie o wypłatę.
Pensja oznacza u nich emeryturę. Właściwie mówi się „pensjia”. Tak wymawiają to słowo.
– To jaką macie wypłatę?
– Taką jak wy, w Polsce, tylko u nas wszystko droższe po wejściu euro. Miało być lepiej, a jest gorzej. I bezrobocie już 9 procent.
Polacy z Wileńszczyzny wyjeżdżają do pracy na Zachód. Litwini też wyjeżdżają. Państwo się kurczy w zatrważającym tempie. Z trzech milionów obywateli został milion. Jadą do Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Polska nie jest atrakcyjna zarobkowo. Do Polski można przyjechać zwiedzić Warszawę, Poznań, Kraków, Gdańsk i odwiedzić bliskich, których przed 1989 r. nie można było zobaczyć. Dobra praca czeka na bogatym Zachodzie.
Kurczy się Litwa, ale i polska społeczność na Litwie topnieje. Kolejne pokolenia Polaków wybierają litewskie szkoły. Tam łatwiej zdać maturę, jest więcej zajęć pozalekcyjnych. A w polskiej szkole rzucają kłody pod nogi. Matura i po polsku, i po litewsku. W podstawówce w Mościszkach słyszę, że dzieci inaczej niż po polsku nie mówią, więc nauka litewskiego to dodatkowy problem, nowy język. Łatwiej z rosyjskim. Rosyjskie nadajniki telewizyjne skierowano na Litwę. Można oglądać bajki po rosyjsku, filmy wojenne po rosyjsku i rosyjskie programy informacyjne. Telewizja Polska otworzyła swój kanał TVP Wilno, ale czy przebije się przez rosyjską propagandę?
W sklepie ceny wyższe niż u nas, chociaż u nas też rosną. Wszędzie rządzi jedna sieć marketów. Idzie się nie do sklepu, ale do Maximy. W przeliczeniu na złotówki chleb w Maximie po 3 zł 50 groszy, bułka 1 zł 30 groszy, masło prawie 7 zł.
– Jak były lity, dało się wyżyć – mówi kucharka w szkole z Mościszkach. – Jak weszło euro, to dużo gorzej. Na co nam Unia, jak ciężko się ubrać, wyżywić. My stare jakoś poradzimy, a młode? Wy macie 500 plus, a u nas 30 euro plus. Mogli dać więcej.
Zapomnieliście o nas, a my się za was modlimy
Stołówka w szkole w Mościszkach jak w ZSRR. W zupie śmietana, jak przed wojną. Za obiad dzieci płacą. Socjalizm dawno się skończył. Widać ubóstwo niektórych uczniów. Serce się ściska. Ludzie mieszkają w drewnianych, nieocieplanych domach opalanych piecykami na węgiel. Każdej zimy pali się jedna chata, ale Polak Polakowi pomaga, a jak już nikt nie może pomóc, to pomoże Tadeusz Romanowski ze Wspólnoty Miłosierdzia Bożego.
Tadeusz każe się nam modlić, czyta nam Ewangelię i karmi. Konkretnie karmi jego żona Łucja. Przemiła i przepiękna Polka, która ma dosyć gości Tadeusza. Wolałby, żeby przede wszystkim pomógł jej, a później reszcie świata. Znosi naszą obecność. Takich jak my, z darami z Wielkopolski, przyjeżdża tu wielu. Śmiejemy się, że koszty naszej obsługi przekraczają wartość darów, które przewozimy. Jedno auto wynajęli Pilscy Patrioci, drugie przysłało Radio Poznań, trzecim jedzie salezjanin ks. Jarosław Wąsowicz, pomysłodawca i koordynator akcji pomocowy dla Solecznik. Czasami jadą jeszcze ludzie dobrej woli. Jechali z nami ostatnio właściciele sklepu z Wrześni. Usłyszeli w radiu o akcji i pojechali z nami swoim dostawczakiem.
Śpimy w internacie przy polskiej szkole w Solecznikach. Standard europejski. Wybudowała Unia. Wybudowała też drogi, które są bardzo równe. Lepsze niż w dużej Polsce. Jadąc przez Litwę, nie natrafiliśmy na autostradę. Ruch jest mały, więc dwupasmówki zbędne. Boczne drogi z pasem asfaltu szerokim na trzy metry. Gdy ktoś jedzie z przeciwka, trzeba zjechać na kamienne pobocze.
– Wy, w dużej Polsce, zapomnieliście o nas, a my się za was modlimy – mówi Tadeusz przy kolacji, ale nie mówi tego z pretensją. Jakby stwierdzał fakt. – Nasza ziemia kapłańska, stąd ks. Sopoćko, spowiednik Faustyny. Kiedy wy odejdziecie do Boga, my będziemy przy nim trwać. Dla nas, dla naszych ojców, dla was.
Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko był wikarym w Taboryszkach, gdzie na drugi dzień rano zabrał nas Tadeusz. Kościół św. Michała Archanioła otwiera starsza pani. Nie ma ministrantów, nie ma kościelnego. Na Mszy będą się modlić same kobiety. Zabytek klasy zero. XVII wiek nietknięty współczesnością. Posadzka lekko się zapada. Figury – czysty barok. Jakby nigdy nie zaglądał tu konserwator zabytków. Jakby Sopoćko miał zaraz wyjść na ambonę.
Wrócę tu z kolegami latem. Wejdziemy do kościoła w krótkich spodenkach. Pewnie, że nie wypada wchodzić, ale nie wypada też nie wchodzić do takiego miejsca. Jedna z pań, po Mszy, poprosi nas do procesji. Dostaniemy ciężkie chorągwie, komże i będziemy się w nich fotografować ku uciesze całego Facebooka.
Nie wszyscy mówią językiem Mickiewicza
Czas rozładować dary. Jedziemy do firmy Tadeusza. Jest z nami dowcipny lekarz z Piły, który pomógł ks. Jarkowi w organizacji wyjazdu. Żartuje sobie z Tadeusza, że jest litewskim milionerem. Tadeusz sprzedał dużą część firmy i rozdaje teraz pieniądze. Potrzebuje jednak i naszej pomocy, żeby nie zbankrutować. Nie jest w stanie kupić wszystkiego, co potrzeba setce rodzin, którymi opiekuje się Wspólnota Miłosierdzia Bożego. Przywieźliśmy żywność z długim terminem ważności, chemię gospodarczą i przybory szkolne zbierane w Pile, okolicznych miasteczkach i w poznańskich liceach. Książek już im nie potrzeba. Gdy zbieraliśmy dary w Radiu Poznań, dostawaliśmy głównie stare, zniszczone książki. Co z nimi zrobić?
Pracownik Tadeusza widzi, że mamy dobre rzeczy. Patrzą na siebie porozumiewawczo. Nasze paczki idą na palety, a palety do wydzielonej części magazynu. Udało się zebrać naprawdę dużo. Zabawki nosimy do biura. Magazyn nie robi na nas dobrego wrażenia. I ta rampa wyładunkowa. Ale mamy pewność, że pomoc trafi do ludzi, którzy jej potrzebują. Ks. Wąsowicz współpracuje z Tadeuszem od wielu lat.
Po obiedzie odwiedzimy trzy rodziny.
Rodzina numer 1. Chata bez prądu, trójka dzieci, brak łazienki. Ona wychowuje, on dorabia gdzie się da. Długo szukamy odpowiedniej paczki. Dzieci dostają przybory szkolne i obietnice od Tadeusza, że latem znów pojadą na kolonie do Piły. Organizują je Pilscy Patrioci i ks. Wąsowicz. Pomagają samorządowcy, prywatne firmy i zwykli ludzie. Dzieci poznają historię Wielkopolski, kolebki państwa polskiego, i grają w piłkę.
– Nam bardziej potrzeba pomocy przy organizowaniu ferii i kolonii niż darów materialnych – mówi Tadeusz Romanowski. – Chcemy wyrwać dzieci nawet do Solecznik. Wycieczka do Wilna jest dla nich wielkim przeżyciem. Uczymy ich myć się, czesać, dbać o siebie. Czekają na wyjazd do Polski cały rok.
Rodzina numer 2. Telewizor wyje na całą chatę. Ciepło. Ona wychowuje, on wojskowy. Nie jest źle, tylko dzieci dużo i do szkoły daleko.
– Dlaczego nie pójdziecie do miasta? – pytam żołnierza.
– Tu jest duży dom, a w Wilnie wynajmiemy pokój z kuchnią. Jak mamy żyć? Tu żyli rodzice i dziadkowie. Zostawić to? Sprzedać? Widzicie, że to koniec świata. Nikt nie kupi.
Mijamy porzucone drewniane chatki.
– Gdyby tak każdy Polak z waszej dużej Polski kupił tu hektar, dwa, dałoby się uratować małą Polskę – marzy Tadeusz.
Rodzina numer 3. Rezygnujemy z robienia zdjęć. Chowamy kamerę. Nie będziemy żerować na cudzym nieszczęściu. Wnosimy kartony z żywnością i zabawkami. Dzieci kryją się za matką.
– Pani Polka? – pytam starszą kobietę, babcię dzieci, i kątem oka widzę butelki po alkoholu.
– Polska? Białorusinka, ale dziadek Polak – mówi niepewnie. W Małej Polsce nie wszyscy Polacy mówią językiem Mickiewicza. Nie zawsze pomoc jest sympatyczna. Alkoholizm to plaga. Ale jak nie pomóc dzieciom?
Prawa mniejszości? Nie na Litwie
Nie zawsze warto w Małej Polsce odzywać się po polsku. W przydrożnym barze zamówiłem herbatę. Typ siedzący z boku sali wstał i krzyknął, że jestem na Litwie i trzeba mówić po litewsku. Interweniowała barmanka.
Innym razem w pizzerii w Wilnie rozmawialiśmy z kelnerką po angielsku. Pięknie nas obsługiwała, póki kolega zamroczony piwem nie powiedział po polsku, że pizza tak samo dobra jak w Poznaniu. Zniknął uśmiech i zapał kelnerki. Litwini przy barze szeptali, gapiąc się na nas. Kolega dostał ode mnie lekkiego kopniaka w kostkę.
– Często nas ludzie pytają, dlaczego nie wyjedziemy do Polski, skoro jesteśmy Polakami – mówi mer Solecznik Zdzisław Palewicz. – Pięknie, ładnie, ale my jesteśmy u siebie. Tu żyli nasi rodzice i dziadkowie. My nie chcemy, żeby tu była Polska, bo tu jest Polska. My chcemy równych praw dla wszystkich. Prawa mniejszości, których wymaga od każdego państwa członkowskiego Bruksela, nie są realizowane na Litwie.
W kościele w Ejszyszkach pierwszy piątek miesiąca. Przed konfesjonałami kolejka, że ludzi nie zliczysz. Przyjechali księża z polski do pomocy. Proboszcz sam by nie dał rady. Mówi, że kościoły na Wileńszczyźnie pękają w szwach. Do Mateczki, jak mówią tu na Matkę Boską Ostrobramską, przychodziły wszystkie pokolenia Polaków. Mówi się, że to Mateczka uchroniła tę ziemię przed rozlewem krwi.
W Wilnie wszystkie języki świata. W pubie każdy rozmawia z każdym. Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Polacy, studenci z Francji i Niemiec, Anglicy. Nikomu nic nie przeszkadza. Nikt nie zna historii, a i polityką się mało kto interesuje. Na wszelki wypadek, po incydencie z kelnerką z pizzerii, mówimy po angielsku. Im ludzie starsi, tym bardziej podejrzliwi. W „sajuzie” nie rozmawiało się o wszystkim i nie z każdym. 30 lat niepodległości nie zamaże starych przyzwyczajeń. Gdy w internacie w Solecznikach zgubiliśmy klucze do drzwi pokoju, portier rozłożył bezradnie ręce. Nie chciał pomóc. Ale gdy weszliśmy do Polaków w Ejszyszkach, na stół wjechało wszystko, co było w lodówce i „pięćdziesiąt gram”, jak mówią tu na alkohol. Miesza się polska i sowiecka natura.
Żeby rabota była
Nie ma wyjazdu na Litwę bez zapalenia zniczy w Koniuchach. Jedziemy do wioski późnym wieczorem. Dobrze, że już bez paczek, bo wertepy straszne. Można uszkodzić podwozie. Drewniane chaty, jak w 1944 r., gdy sowieccy, litewscy i żydowscy partyzanci rozstrzelali 38 Polaków, w tym dwuletnie dziecko. W miejscu kaźni stoi krzyż. Jest mały cmentarz, na którym chowają i dzisiaj. Modlimy się z kibicami Lecha i Pilskimi Patriotami. Kilka metrów od nas kobieta grabi ziemię. Próbuję z nią porozmawiać, ale zanosi się płaczem. Niedawno straciła męża.
– I tak w tych starych chatach mieszkacie? – pytam chłopca, który widząc nasze samochody przyjechał rowerem.
– Mieszkamy. One tak staro wyglądają. Ja mam laptopa od wujka z Wilna. Tata na rabotu pojechał.
– A co dla ciebie jest najważniejsze? – dopytuję małego.
– Żeby rabota była. Tylko to najważniejsze.
Wieczorem pożegnalna impreza w niewielkim drewnianym domu Tadeusza przy granicy z Białorusią. Tuż obok działki wyrasta wieża straży granicznej. Widzę, jak kamera obraca się powoli i wpatruje się w nas z czułością. Wyrąbany las, druty kolczaste i słupy graniczne. Kolega urządził sobie daleki spacer, w głąb Białorusi. Tadeusz rzuca się za nim. Nie, nie będą do nas strzelać, ale mogą zatrzymać. Tadeusz chwyta kolegę i ciągnie na litewską stronę. Tak tu w Małej Polsce jest, że swój o swojego się troszczy. Ludzie przyjmują się w domach i karmią nawzajem. Jak w Polsce, w latach 90.
Gdy już kończymy biesiadę, przyjeżdża znany na Wileńszczyźnie ks. Józef Aszkiełowicz. Żywa legenda. Służył w sowieckim lotnictwie. Był radiomechanikiem. Pewno dnia, gdy lądował samolot, poczuł w sercu ogromną miłość Bożą. Padł na kolana, odmówił „Ojcze nasz” i wiedział, że zostanie księdzem.
– Musisz wszystko Jemu oddać – mówi ks. Aszkiełowicz. – Jeśli wszystko oddasz Stwórcy, on wszystko odda tobie.
Wrócimy tu na Boże Narodzenie
Odwiedzimy księdza Józefa w czasie salezjańskiej pielgrzymki Suwałki–Wilno organizowanej m.in. przez ks. Tomasza Pełszyka i ks. Jarosława Wąsowicza. Przed kościołem w Butrymańcach spotkamy ludzi z całej Polski idących do Mateńki, a pod sklepem dwóch pijanych miejscowych. Kobiety się modlą, a mężczyźni piją. Nie można tych obrazów z Małej Polski wymazać.
Trzeba wracać do Poznania. Tadeusz biegnie do nas z reklamówkami pełnymi żywności z Maximy. Cudowna litewska kiełbasa i biały ser. Będziemy odkrawać po kawałku przez cały miesiąc. Obowiązkowa modlitwa przed podróżą. Zerkam na Łucję Romanowską. Nie musimy sobie nic mówić.
Wrócimy do Małej Polski na Boże Narodzenie.
***
Dwa razy w roku Pilscy Patrioci, kibice Lecha Poznań i słuchacze Radia Poznań zbierają żywność z długim terminem ważności, chemię gospodarczą, nową odzież, artykuły plastyczne i szkolne, i zawożą je Wspólnocie Miłosierdzia Bożego w Solecznikach. Pomysłodawcą i koordynatorem akcji jest ks. Jarosław Wąsowicz SDB.