Siostra Beata Ciszewska, misjonarka Chrystusa Króla ze szkoły podstawowej na Morasku w Poznaniu, wchodzi do klasy z wodą mineralną dla siebie i Pismem Świętym dla uczniów. W torbie jest podręcznik i ćwiczenia, ale to tylko dodatek do tego, co najważniejsze. Najważniejsze są pytania. – Nie tylko pytają, jak będzie w niebie, albo czy piekło istnieje – mówi siostra Beata. – Potrafią zapytać, czy ksiądz wikary to mój mąż, dlaczego nie mam dzieci, czy gotuję sobie obiady, co robię z pieniędzmi, jak wygląda mój pokój, czy śpię w habicie. Pytania są szczere i prawdziwe. Takie, jacy są uczniowie siostry Beaty, z którą zastanawiam się, czy religia powinna być traktowana na równi z matematyką lub polskim. Dochodzimy wspólnie do wniosku, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. – Lekcje religii przeprowadzane w szkole są wygodne – mówi misjonarka. – Trudno byłoby zgromadzić dzieci w salce katechetycznej. Wielu by odpadło. Patrząc z boku, obiektywnie, jest to inny przedmiot – przyznaje siostra zakonna.
Religia w szkole to wcale nie polski pomysł. W większości krajów Europy państwo płaci za naukę religii w szkole. W podstawówkach w Austrii, jeśli w klasie większość uczniów to chrześcijanie, na ścianie wisi krzyż. W Niemczech i Czechach religię można zdawać na maturze. Religia w szkołach realizowana jest we Włoszech, Hiszpanii, Belgii, Irlandii, Słowacji i Chorwacji.
Haczyk
Żeby usłyszeć pytania licealistów, najpierw trzeba pytanie im zadać. Najlepiej w anonimowej ankiecie. Należy je zadać na pierwszej lekcji, nie zostawiając pola na zbędne gadanie o programie nauczania. Uczniowie do perfekcji opanowali umiejętność wyłączania uwagi na słowa: podręcznik, ćwiczenia, wymagania, tematy, zadania. Przykładowe pytanie siostry Marii Bihun z Liceum Salezjańskiego w Pile: „Oceń w skali od 1 do 6 swoją relację z Jezusem”. To pytanie jest haczykiem, który przyciągnie znudzoną młodzież. – Wyniki takiej ankiety z jednej strony otwierają dyskusję – mówi siostra Maria. – Z drugiej strony uczniowie widzą, że traktuję ich poważnie. Są zdziwieni, że nie pytam, czy chodzą do kościoła, czy są praktykujący. Być może nie są, ale to taki wiek. Wiek buntu. Nie można się za to na nich obrazić.
Salezjanka tłumaczy mi, że skończyły się czasy pouczania. Siostra zakonna czy ksiądz nie mogą już powiedzieć: „jak ty siedzisz”, „jak ty się odzywasz”, „dlaczego nie słuchasz”, „bez katechezy nie dostaniesz bierzmowania, a późnej ślubu”. To już nie działa. Dziś niezadowolona z religii młodzież licealna przepisze się na etykę. Nie w szkole salezjanów w Pile, bo to szkoła katolicka, ale w szkołach publicznych wypisywanie się po informacji, że na religii będą kartkówki, to norma.
Religia na końcu planu
Siostra Zofia uczy w podstawówce na poznańskim Marcelinie. Wcześniej prowadziła katechezę w dużym poznańskim liceum. – Gdy zaczęłam robić sprawdziany w szóstej klasie, prawie połowa rodziców wypisała dzieci z religii. Przerażona dyrektorka prosiła, żebym zmniejszyła wymagania. Tłumaczyłam, że przecież religia to przedmiot szkolny, z podstawą programową, podręcznikiem i ocenami. Teraz, od września, będziemy oglądać więcej filmów i dyskutować o problemach życiowych. Nie mogę pozwolić na wypisywanie się dzieciaków z religii. To będzie koniec ich kontaktu z Kościołem.
Statystyki są alarmujące. W Warszawie z religii rezygnuje co drugi uczeń. Z katechezy wypisują się w Łodzi, Poznaniu i Krakowie. Siostra Zofia martwi się, że moda na wypisywanie dzieci z religii dotyka już szkół podstawowych. – Obawiam się, że po pierwszym tygodniu wielu uczniów wypisze się z religii – mówi siostra Natalia Musidlak ze Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej ucząca w Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu. – Nie pasuje im plan, trzeba uczyć się do matury. Czasami przez dwie, trzy katechezy jesteśmy traktowane jak na castingu. Jak mi się spodoba, to będę chodził, jak mi się nie spodoba, nie będę.
Siostra Natalia pamięta dziewczynę, która na początku jednej z lekcji zapytała, czy aborcja jest grzechem. Po usłyszeniu odpowiedzi, wstała i wyszła. – Zdaję sobie sprawę, że jestem na pierwszej linii frontu – mówi siostra z Kalisza. – Czasami czuję się, jak na religioznawstwie, czasami jak na etyce, ale wiem, co jest moim celem. Doprowadzić ich do Jezusa i sakramentów, zaprzyjaźnić z Biblią i dlatego kocham moją pracę.
Religia przez internet
– Messenger to moje miejsce spotkania z młodzieżą – mówi siostra Maria Bihun. – Oni w sieci spędzają dwanaście godzin na dobę. Chodzą po korytarzach w słuchawkach. Oglądają seriale on-line. Rozmawiają ze sobą wyłącznie przez komunikatory. Nie udawajmy, że dotrzemy do nich z wiedzą w kościele czy w klasie. Trzeba używać ich metod komunikacji. Siostra Maria jest do dyspozycji swoich uczniów całą dobę. Ostatnio napisał do niej chłopak, którego rodzice się rozwodzą. Nie wiedział, co zrobić, jak się odnaleźć w nowej sytuacji. Rozmawiali trzy godziny. Innym razem pisała do uczennicy, by porozmawiała o konflikcie z matką. – Jeśli uczeń przysyła mi link do ciekawego filmu religijnego, to nie robi tego przypadkowo. Daje mi sygnał, że chce porozmawiać. Dorośli nie zdają sobie sprawy, z czym przyszło zmierzyć się nowemu pokoleniu – żali się zakonnica. – Rozwody są wielkim problemem. Niszczy też brak czasu. Ja poświęcam im uwagę. Tylko tyle i aż tyle. Dzieciaki nie chcą plastikowego pieniądza tatusia czy zakupów z mamusią. Chcą zainteresowania.
Jednocześnie siostra Maria jest surowa i stawia wymagania. Wałkuje Stary Testament. Podręcznik jest ważny, ale nie najważniejszy. – Po co on ma kupować podręcznik do katechezy, skoro nie wie, jak wygląda okładka Pisma Świętego? – pyta zakonnica. – Czy sięgnie w życiu po podręcznik, czy po Pismo Święte? Ja chcę, żeby nie bali się Pisma Świętego, żeby z pewnością siebie szukali odpowiedzi na pytanie: skąd wiem, że Bóg jest i działa w moim życiu? Siostra Natalia Musidlak z Kalisza zauważyła, że jej uczniowie lubią katechezy biblijne. Żałuje, że w programie jest ich mniej niż przygotowania do życia w małżeństwie czy rozmów o powołaniu, stąd każdą katechezę rozpoczyna od Ewangelii dnia, rozważając z uczniami słowo Pana.
Błędne polecenia
Dla siostry Beaty Ciszewskiej ze szkoły podstawowej na Morasku podręcznik nie jest najważniejszy. Zakonnica śmieje się, mówiąc, że w ćwiczeniach można znaleźć niezrozumiałe polecenia. Trzeba się wcześniej zastanowić, co autor miał na myśli. Siostra Zofia – ta, która prosi o anonimowość – ucząc w liceum, sama przygotowywała prezentacje, chociaż na realizację programu miała niewiele czasu. Przypomina sobie dziewczynę, która pokazała jej po lekcji SMS. Pisała mama – lekarka: „Zapomnij, że będę twoją kasą zapomogową. Mam cię karmić, ubierać, a ty mi przynosisz kartkówkę z oceną dostateczną?”. Uczennica zapytała, czy po takiej wiadomości warto wracać do domu. – Próby samobójcze, depresje, załamania nerwowe, anoreksja – wylicza zakonnica – to dziś normalność. Kiedyś problemem były kradzieże albo bójki na szkolnym boisku. Dziś problemem są rodzice, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich dziecko się samookalecza. Nie miałam czasu na realizowanie normalnego programu nauczania.
Siostra Natalia z Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu wierzy w swoich uczniów, w ich autorefleksję nad relacją do Boga, do bliźniego i samego siebie. Widzi, że myślą, analizują filmy, informacje podawane przez telewizję i kino. – Zanim uczeń pójdzie do kościoła, najpierw konfrontuje się ze mną – mówi zakonnica. – Nie ma mowy o zmiękczaniu nauki Kościoła. Prawo Boże jest niezmienne. Ale trzeba mówić językiem zrozumiałym, a nie archaicznym. Warto podawać przykłady.
Siostra Beata to dla wielu dzieci ostatnia szansa kontaktu z Kościołem. Jest w szoku, gdy siedmiolatek nie potrafi zrobić znaku krzyża, gdy nie zna słów modlitwy Pańskiej. Zakonnica się nie zastanawia, po co niewierzący rodzice przysyłają dzieci na katechezę, chociaż pytanie narzuca się samo. Nie chce nikogo oceniać. Czy mogłaby powiedzieć: „To dziecko nie może przychodzić, bo nie umie się modlić”?
Salezjanka z Piły uczy wiary nie tylko na lekcjach. Organizuje wolontariat w myśl zasady, że trzeba młodym pozwolić wykazać się dobrocią. I nie ma mowy o zbieraniu pieniędzy. Siostra Maria Bihun kwesty nazywa dziadowaniem. Uważa, że lepiej dać młodym konkretne zadanie w wolontariacie medycznym albo pedagogicznym. – Każdy z tych dzieciaków ma tysiąc obowiązków związanych z nauką, z osiągnięciami, z sukcesem – mówi siostra Maria Bihun. – Z badań wynika, że młody człowiek chce widzieć konkretny wynik działania. Nie obrażam się na to, tylko to wykorzystuję i mówię: zobacz, pracując z chorymi, nauczysz się aktywnie słuchać, podejmować dialog w sytuacjach trudnych, zachować tajemnicę. Będziesz wiedział, jakie są etapy żałoby. Będziesz wiedział, co zrobić, jak ktoś cię w życiu porzuci, jak rozpłynie się twoja iluzja, jak zareagujesz na stres. Kiedy zmarła babcia jednego z uczniów, chłopak powiedział siostrze, że zajrzał do zeszytu, by znaleźć notatkę o etapach żałoby. – Powiedział mi: siostro, wiedziałem, co będzie dalej. Kto w takiej sytuacji myśli o zeszycie od religii?