Joshuę Blahyi’ego każdy w Liberii zna pod innym imieniem – „Generał Butt Nagi”, bowiem do walki rzeczywiście rozbierał się do naga. Podobnie jak jego wojownicy, których jedynym ubraniem były naoliwione pistolety maszynowe. Nadzy jak drapieżne zwierzęta dżungli, mieli być w ten sposób chronieni przed kulami wrogów. Nagość ułatwiała im też masowe gwałty w zdobytych wioskach.
Jednak dla pewności, że każdy pocisk ominie ciało wojownika, trzeba jeszcze było przed bojem złożyć ofiarę z człowieka. Najlepiej z dziecka, i to takiego, które się jeszcze nie narodziło. Ludzie „Generała Czachy” (bo tak, od uderzenia „z czachy”, czyli głową w twarz lub pierś, przetłumaczyć można jego przydomek) wyszukiwali więc wśród ofiar ciężarne kobiety, rozpruwali im brzuchy, ćwiartowali żywe jeszcze płody i pożerali na surowo ich ciała.
Robił tak również Joshua Blahyi. Już jako jedenastolatek namaszczony został na kapłana i odtąd co miesiąc brał udział w plemiennych ceremoniach, wieńczonych składaniem ludzkich ofiar. Okrucieństwo wojny domowej było dlań prostą kontynuacją tego rytuału. Dziś opowiada, że wówczas wielokrotnie rozmawiał z diabłem i to właśnie on obiecał mu pomyślność i siłę do walki. Zły duch dotrzymał słowa: z licznych akcji bojowych „Generał Butt” wyszedł niedraśnięty kulą.
Według jego własnych słów on i jego ludzie zamordowali w ten sposób co najmniej 20 tysięcy osób.
28 frontów
Wojna domowa w Liberii trwała, z niewielkimi przerwami, od 1989 do 2003 r. Pochłonęła ćwierć miliona ofiar śmiertelnych. Znacznie więcej, bo prawie dwa miliony – to połowa ludności kraju – straciło swoje domy. Wielu z nich nie powróciło do spalonych wiosek, zaludniając slumsy stołecznej Monrovii.
Nazwa kraju nie przypadkiem kojarzy się z pojęciem wolności. Liberię założyli wyzwoleni niewolnicy, których w połowie XIX w. przywieziono tutaj z USA. Ale jej historia jest klasycznym przykładem przewrotnych treści dumnych nazw. Nowi panowie zaprowadzili nowe porządki, podbijając miejscowe plemiona i na wzór tego, czego sami doznali w Ameryce, obracając ich w niewolników. I taki układ pozostał przez półtora wieku. Niewolnictwo co prawda formalnie zniesiono, ale nadal praktykowano je w ukryciu.
Ostatniego prezydenta wywodzącego się spośród potomków amerykańskich wyzwoleńców w 1980 r. poćwiartowali maczetami rebelianci Samuela Doe, który ruszył do walki pod hasłem wyzwolenia rdzennej ludności Liberii. Ale owa rdzenna ludność nie była monolitem, lecz mozaiką plemion, często tradycyjnie ze sobą skłóconych. Pokoju nie dało się na długo utrzymać. Obalony prezydent Samuel Doe podzielił los poprzednika, żywcem krojony nożem podczas przesłuchania mającego wydobyć odeń numer szwajcarskiego konta.
Rządy kolejnego prezydenta Charlesa „Pappy” Taylora to jedno wielkie staczanie się Liberii w otchłań nędzy i beznadziei. Rządowa armia bez końca walczyła z mnożącymi się jak grzyby po deszczu „frontami narodowo-patriotycznego wyzwolenia”. Ktoś naliczył ich 28 i dziwnym trafem tyle właśnie grup etnicznych zamieszkuje kraj. Przewodzili im watażkowie o wymownych pseudonimach: Rambo, Bin Laden, Szatan. Masowe mordy, gwałty, rytualny kanibalizm i wszechobecny rabunek stały się codziennością życia Liberyjczyków, odbijanych tam i nazad jak piłeczki na stole bilardowym. A największym okrucieństwem wsławiły się bojówki partii znanej jako Liberyjczycy Zjednoczeni dla Pojednania i Demokracji.
Przegnaj diabła do piekła!
Mimo roszady prezydentów, interwencji państw ościennych oraz licznych prób zawarcia pokoju przez zwaśnione frakcje, chaos trwał aż do momentu, w którym sprawę wzięły w swoje ręce kobiety.
W 2002 r. mieszkanka Monrovii Roberta Leymah Gbowee wyprowadziła tysiące zdeterminowanych pań na plac przed prezydenckim pałacem. Żądanie kobiet było proste: aby ich mężowie i synowie zaprzestali się wreszcie mordować. Ich hasłem było „Przegnaj modlitwą diabła z powrotem do piekła!”. Klarowny cel protestu zjednoczył chrześcijanki, muzułmanki oraz wyznawczynie tradycyjnych kultów, ale nie to zadecydowało o ostatecznym sukcesie akcji. Kobiety bowiem postawiły swoim mężczyznom ultimatum: albo wojna, albo małżeński seks. Poskutkowało. Ostatni oporni zmiękli pod groźbą klątwy, którą na upartych wojowników rzucić miały specjalistki od magii.
W 2003 r. Taylor zrzekł się władzy i udał na emigrację. W 2012 r. trybunał w Hadze skazał go na 50 lat więzienia za ludobójstwo, praktykowanie niewolnictwa i przymusowe wcielanie do wojska dzieci. A Gbowee, razem z inną Liberyjką, Ellen Johnson-Sirleaf, odebrała w 2011 r. Pokojową Nagrodę Nobla. Były to pierwsze Afrykanki uhonorowane tym odznaczeniem. Johnson-Sirleaf w latach 2006–2018 pełniła nadto urząd prezydenta kraju, który z trudem odbudowuje się ze zniszczeń 14-letniej wojny domowej.
Taka jest Afryka
A co się stało z „Generałem Czachą”? Nawrócił się i odtąd, w nieskazitelnie białym garniturze, jako pastor jednego z liberyjskich Kościołów protestanckich jeździ po kraju, wzywając ludzi, by skierowali się ku Bogu. Jego natchnionych kazań – można je obejrzeć na YouTube – słuchają w całej Liberii, także tam, gdzie wcześniej mordował i pożerał dzieci. Tylko jeden raz ktoś próbował go tam staranować samochodem, ale Blahyi jedynie się potłukł, upadając na pobocze.
Nie wypiera się odpowiedzialności za to, co czynił. Twierdzi, że w każdej chwili gotów jest jechać do Hagi i stanąć tam przed sądem. Ale jak dotąd nikt go tam nie wezwał. W ubiegłym roku inny z byłych watażków, zwany „Jungle Jabbah”, skazany został w USA na 30 lat więzienia. Ale tamten od dawna mieszka w Stanach, zaś Blahyi nie opuszcza Liberii.
Czy wierzyć w to nawrócenie? Autor tego tekstu nie potrafi odpowiedzieć ani prostym „tak”, ani „nie”. Na to pytanie niech odpowie sobie sam czytelnik. Jedno można rzec na pewno: żaden z podanych wyżej opisów nie jest przesadzony. Taka jest Afryka.