Logo Przewdonik Katolicki

Film, który mógłby połączyć Polaków

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Książek

Bite pięć dni chłonąłem atmosferę festiwalu filmów fabularnych w Gdyni. Dla kogoś, kto kocha kino, wrażenie jest niezapomniane, nawet jeśli to mój nie pierwszy raz. Tym niemniej werdykt jury festiwalowego okazał się rozczarowującą puentą tych przeżyć. Film Agnieszki Holland Obywatel Jones, który dostał Złote Lwy, jest filmem bardzo dobrym i bardzo ważnym. Film Macieja Pieprzycy Ikar. Legenda Mietka Kosza, laureat Lwów Srebrnych, jest filmem zaspokajającym naturalną potrzebę wzruszenia i empatii. Ale to Jan Komasa nakręcił coś absolutnie niepowtarzalnego. Nagroda za najlepszą reżyserię to za mało. Boże Ciało zostało namaszczone do Oscara, a równocześnie nieuznane za pierwszy czy nawet drugi film tej imprezy.

Szczególnie ważnym jest dla mnie pisanie o tym filmie właśnie tu – w „Przewodniku Katolickim”, bo to kolejny film o Kościele i religii, będący dla katolików wyzwaniem. Czytając o nim zawczasu, obawiałem się go, bo w świecie filmowców ta tematyka często bywa spłycana, staje się przedmiotem antyklerykalnych obsesji i niemądrych pouczeń. Tymczasem opowiastka o chłopcu z poprawczaka, który niczym kapitan z Koepenick przebrał się za księdza i nagle został zmuszony do wykonywania jego obowiązków, nie jest ani antyklerykalna, ani trywialna. Owszem, można kręcić nosem na wywodzącą się bardziej z protestantyzmu niż z katolicyzmu wiarę w prymat religijności spontanicznej, opartej na osobistym, charyzmatycznym przywództwie, nad rytuałami i instytucjonalną stabilnością. Ale jest to absolutnie nienachalne, delikatne. I powiem więcej, nad aplikacją odrobiny takiego ducha do świata pełnego rutyny bym się zastanowił.
Ale najważniejsze jest co innego. To opowieść o tym, że ktoś nie całkiem dobry może innym ludziom przynieść dobro. Że to dobro może zakiełkować, pozostać, przełamać rutynę, także uprzedzenia, a nawet nienawiść. Zaskakujące jest podejście Komasy do sportretowanej społeczności – tak inne niż u wielu filmowców, którzy szukają w takich miejscach okazji do łatwej satyry, do umacniania się w wyższości. Tu każdy ma swoje racje, a na pewno swoją godność. I to jest, nie zawaham się sięgnąć po duże słowa, piękne. Poza wszystkim wzruszył mnie ten film. Jak mało co przez ostatnie lata.

Cieszy mnie, że są księża gotowi rozmawiać o nim jako o punkcie wyjścia do ważnej refleksji. O instytucji Kościoła, ale także o nas samych. Mnie z Komasą czy z autorem scenariusza Mateuszem Pacewiczem, dzieli pewnie ideowo prawie wszystko. A jednak zdążyłem powiedzieć reżyserowi w kuluarach: „Zrobił pan film, który mógłby połączyć Polaków”.

Końcowy werdykt kłócił się z oczekiwaniami ludzi. Film wygrał przecież i u festiwalowych dziennikarzy, i u nieprofesjonalnej publiki. Był to dysonans. Filmowcy znaleźli na to radę, jednocząc się przeciw wspólnemu wrogowi: obecnej władzy. Ta władza robi nieraz rzeczy głupie i aroganckie. Czymś takim była niepotrzebna wojna rządowej TVP z Jackiem Bromskim, reżyserem filmu Solid Gold. Ale końcowe opowieści Agnieszki Holland o szalejącej w Polsce cenzurze były grubo na wyrost. Właśnie w tym momencie jej film, wsparty wcześniej przez publiczny Polski Instytut Sztuki Filmowej, triumfował. Żadne przykłady realnej cenzury za to nie padły. Ktoś, kto nazywa „cenzurowaniem” każdy spór między środowiskiem artystycznym i publicznymi instytucjami, w gruncie rzeczy trywializuje to naprawdę groźne pojęcie.

Możliwe, że z powodu wielkich emocji film Komasy nie połączy Polaków. Ale zachęcam każdego do jego obejrzenia. Szczególnie gorliwych katolików.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki