Logo Przewdonik Katolicki

Zapomniany wrzesień

Paweł Stachowiak
fot. AP Photo East News

Data 1 września 1939 r. to jeden z fundamentów polskiej tożsamości narodowej. Jednak zagranicą skojarzenie wybuchu wojny z salwą pancernika Schleswig-Holstein nie jest już tak oczywiste i bezdyskusyjne.

Jest taka scena w niemieckim serialu Nasze matki, nasi ojcowie, który przed kilku laty wzbudził w Polsce wiele kontrowersji. Jeden z bohaterów, młody oficer Wehrmachtu, mówi o sobie: „Służyłem w Polsce i Francji, teraz ruszam na wojnę, do Rosji”.

Niezbyt zorientowany widz nie pojmie zapewne, jaki charakter miała owa służba w Polsce i Francji, skoro wojna zaczyna się dopiero teraz, w czerwcu 1941 r., w chwili ataku III Rzeszy na swego dotychczasowego sojusznika – stalinowski ZSRR. Świadomość o tym, co stało się we wrześniu 1939 r. nie jest dziś powszechna. W Rosji, Niemczech, innych państwach Zachodu, agresja niemiecka i sowiecka na Polskę praktycznie nie istnieje w zbiorowej pamięci. Jeśli już, to ogranicza się do ogólnikowego skojarzenia naszego kraju z figurą ofiary nazistowskiej – ale już nie stalinowskiej – agresji.

Zapewne wielu Czytelników pamięta niezły skądinąd epizod z filmu Woody’ego Allena Morderstwo na Manhattanie. Allen, reżyser i aktor grający głównego bohatera, wychodzi ze swą partnerką z budynku Metropolitan Opera w Nowym Jorku po obejrzeniu jednej z oper Wagnera, komentując: „Aż się chce napaść na Polskę”. Mniej więcej tyle pozostało z polskiego września w wyobraźni naszych niegdysiejszych sojuszników i wrogów.
 
Nasi reprezentanci
Właśnie ukazała się w języku polskim książka wybitnego brytyjskiego historyka Rogera Moorhouse’a Polska 1939. Pierwsi przeciwko Hitlerowi, która – wypada żywić nadzieję – stwarza szansę na przywrócenie polskiego września do świadomości historycznej społeczeństw Zachodu.
Moorhouse nie jest postacią przypadkową. Jego zainteresowanie Polską trwa od początku kariery naukowej, w czym niebagatelną rolę odegrał Norman Davies, mistrz i przyjaciel, któremu zadedykowana jest Polska 1939... Davies – autor Bożego igrzyska, Powstania 44 i Europy, to człowiek niezwykle zasłużony dla propagowania wiedzy o przeszłości naszego kraju i obrony dobrego imienia Polski, za co spotykały go nie tylko pochwały. Teraz pałeczkę przejmują powoli jego uczniowie, potrafiący tak pisać o historii Polski, aby było to zrozumiałe dla zachodniego czytelnika.
Sądzę jednak, że lektura książki Moorehouse’a może być interesująca i pożyteczna także dla Polaków, również i tych, którym nieobca jest wiedza o wielu opisywanych w niej epizodach. Aby zrozumieć dlaczego, należy spróbować dociec, w jaki sposób obecny jest tamten tragiczny wrzesień w naszej pamięci i w pamięci innych narodów zaangażowanych w ówczesny dramat.
Data 1 września 1939 r. i wszystkie związane z nią skojarzenia to jeden z fundamentów polskiej tożsamości narodowej. Nie mamy wątpliwości, że to był decydujący moment w dziejach świata. Staramy się tę świadomość poszerzać i umacniać, m.in. poprzez takie inicjatywy, jak zbudowanie Muzeum II Wojny Światowej właśnie w miejscu jej początku, w Gdańsku. Powinniśmy jednak pamiętać, że skojarzenie wybuchu wojny z salwą pancernika Schleswig-Holstein nie jest bynajmniej tak oczywiste i bezdyskusyjne.
 
Rosyjska polityka
W Rosji do dziś pokutuje przekonanie, że prawdziwym jej początkiem była agresja III Rzeszy na ZSRR, 22 czerwca 1941 r., i że jest ona tożsama z „wielką wojną ojczyźnianą”, świętym i niepodważalnym mitem „zwycięstwa nad faszyzmem”, który do dziś jest fundamentem rosyjskiej tożsamości narodowej i państwowej. Okres 1939–1941, kiedy ZSRR współpracował z III Rzeszą, jest niemal nieobecny w rosyjskich podręcznikach historii. Uczeń tamtejszych szkół ma niewielkie szanse, aby dowiedzieć się o takich faktach, jak: tajny protokół do paktu Ribbentrop–Mołotow, „wojna zimowa” przeciw Finlandii czy agresja na Polskę 17 września 1939 r.
Oficjalna polityka historyczna władz Rosji jest jednoznacznie nastawiona na propagowanie mitu zwycięstwa i wyzwolenia, a każda inna interpretacja może zainteresować prokuraturę, gdyż w maju 2014 r. rosyjska Duma Państwowa przyjęła ustawę przewidującą odpowiedzialność karną za rehabilitowanie działań nazistowskich. W jej zakres wchodzi m.in. „popularyzacja w mediach fałszywych informacji o działaniach Związku Radzieckiego podczas II wojny światowej”. „Prawdziwą” i oficjalnie głoszoną doktryną dotyczącą działań sowieckich we wrześniu 1939 r. jest zaś teza szerzona od dziesiątków lat, a przed paroma dniami powtórzona w tekście upowszechnianym przez rosyjski MSZ: „Związek Radziecki jest często oskarżany o inwazję na Polskę. To nie jest prawda. Naziści zaatakowali Polskę 1 września. A Armia Czerwona, dopiero po ucieczce rządu z kraju i po rozbiciu sił zbrojnych, wkroczyła na «polskie terytoria» – Białoruś i Ukrainę, okupowane przez Polskę od 1920 r.”. Przeciętny Rosjanin pozbawiony jakichkolwiek źródeł wiedzy poza oficjalnymi nie będzie zatem miał szans, aby choćby poznać poglądy mniej ortodoksyjne. Tam książka angielskiego historyka nie będzie miała szans zaistnieć i czegokolwiek zmienić.
 
Niemieckie milczenie
Inaczej może być w Niemczech, choćby dlatego, że są one krajem demokratycznym, gdzie co kilka lat toczą się ważne debaty o kluczowych momentach niemieckiej przeszłości. Niemcy po 1945 r. przeżyli dość głęboki proces reedukacji historycznej, podjęli próbę, jak się tam mówi, „przezwyciężenia przeszłości”. Niestety wojna z Polską we wrześniu 1939, jak dotąd nie stała się elementem tego procesu.
Historyk Jochen Böhler, autor książek o ataku Niemiec na Polskę, m.in: Preludium wojny ludobójczej. Wehrmacht w Polsce 1939, pisze: „W Niemczech nie istnieje prawie w ogóle coś takiego, jak zbiorowa pamięć o kampanii wrześniowej. […] Zaryzykowałbym tezę, że o tym, co rzeczywiście działo się we wrześniu 1939 r. na polskiej ziemi, «niemiecki Kowalski» nie ma bladego pojęcia. […] Ani przed rokiem 1945, ani później ani jeden niemiecki żołnierz czy policjant nie został pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnie z roku 1939. […] Kampania wrześniowa ciągle jest terenem niemal nieznanym zarówno dla niemieckich historyków, jak i dla całego niemieckiego społeczeństwa. A co wiadomo o udziale strony sowieckiej? Zaryzykowałbym tezę, że w ogóle nic”.
Cytat z Naszych matek… przytoczony na początku jest zatem wyrazem powszechnego przeświadczenia obecnego w Niemczech, że prawdziwa wojna – ludobójcza, totalna, skojarzona z Holokaustem, obozami i dywanowymi bombardowaniami miast, zaczęła się dopiero w 1941 r. Świadomość, że było inaczej, że przed Dreznem był Wieluń, a przed masowymi egzekucjami Żydów były Palmiry, Las Piaśnicki i fordońska Dolina Śmierci, bardzo powoli i z oporem przebija się do niemieckiej świadomości. Niełatwe jest również rozstanie z mitem „dobrego” Wehrmachtu i „złej” SS, na której ciąży jakoby jednostronna odpowiedzialność za zbrodnie. Wszak dobry żołnierz Wehrmachtu jedynie „służył w Polsce”. Jednak to właśnie w Niemczech, kraju nieskrępowanej wolności słowa i publicznej debaty, książki takie jak ta Moorhouse’a mają szansę na uzupełnienie i skorygowanie zniekształconej pamięci historycznej.
 
Zachodnia ignorancja
Jeszcze inne znaczenia mają one w krajach Zachodu, które były niegdyś sojusznikami Polski. Tam postrzega się historię II wojny w wymiarze bardzo ograniczonym. Tak pisze o tym Moorhouse: „Należałoby się spodziewać, że mężnie toczona, krótka wojna Polski w 1939 r. będzie tematem powszechnie znanym. Jest jednak inaczej. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że poza Polską właściwie się o niej nie pamięta. Pomimo że mamy zbiorową obsesję na punkcie wszystkich aspektów II wojny światowej, kampanię wrześniową jakoś zawsze się pomija lub zbywa kilkoma zdaniami. W anglojęzycznej historiografii pozostaje ona mało znana i niezrozumiana”.
To właśnie tutaj, w sferze języka angielskiego docierającego do najszerszego grona odbiorców, dokonania Daviesa, a teraz Moorhouse’a wydają się mieć największe znaczenie. To Europa pierwszego z nich uświadomiła czytelnikom na Zachodzie, że dzieje naszego kontynentu nie kończą się na Łabie ani na Odrze, że pomijanie faktów, osób i zjawisk związanych z przeszłością Polski, Węgier, Czech, Ukrainy etc. zubaża, pozbawia obraz historii i kultury europejskiej wielu barw i odcieni. Polska 1939… jasno mówi o polityce Zachodu, jako „niekompetentnej i nieprzemyślanej”, uświadamia jej braki i słabości. To nie jest ocena łatwa do zaakceptowania przez czytelnika angielskiego lub francuskiego, nieraz zadufanego w sobie oraz impregnowanego na to, co przychodzi z zewnątrz.
 
Polskie odświeżenie
Wreszcie pro domo sua. Czy książka Moorhouse’a ma wartość także dla nas w Polsce? Sądzę, że ma, tak jak było i jest z dziełami Daviesa czy Timothy’ego Snydera, które, choć pisane dla czytelnika zachodniego, są równie, a może nawet bardziej popularne w Polsce. Ich wartość polega na umiejętnym połączeniu kilku cech: bezstronności i życzliwego dystansu wobec naszego kraju, atrakcyjności formy i treści, umiejętności snucia ciekawej opowieści, ożywianej odniesieniami do konkretnych postaci, zdarzeń i anegdot. Wszyscy są przedstawicielami tego nurtu popularnej historiografii, u nas rzadkiego i niedocenianego, który trafia do szerokiego grona odbiorców zainteresowanych przeszłością. Nam w Polsce lektura takich książek daje satysfakcję z zainteresowania, jakie budzi nasza historia, ale ponad wszystko jest jak ożywczy powiew obiektywizmu.
Można niekiedy odnieść wrażenie, że twórczość polskich autorów literatury historycznej, szczególnie tej o charakterze popularyzatorskim, jest rozpięta pomiędzy dwoma biegunami. Z jednej strony nurt eksponowania tego, co szczytne i chwalebne, z czego winniśmy czerpać dumę, z drugiej nurt rewizjonistyczny, skupiony na ukazywaniu tego, co wstydliwe, z dawna ukrywane. Miłośnicy jednego nurtu nie czytają tekstów drugiego i oczywiście vice versa.
Książki Daviesa, Moorhouse’a, Snydera i kilku innych autorów są inne. Raczej nie czuje się w nich ducha tego, co Tacyt nazwał „ira et studio”, czyli „gniewu i upodobania”, przedkładają nad to dążenie do obiektywizmu. Wymienię tylko jeden przykład z Polski 1939…, który to pokazuje. Autor ostro ocenia politykę Zachodu we wrześniu 1939, ale przestrzega przed, częstym w Polsce, tonem jednostronnego potępienia. „Ci, którzy w polityce aliantów wobec Polski dopatrują się prymitywnego makiawelizmu, bardzo się mylą – nie była wyrazem nikczemności, lecz wielkiej naiwności. Ponieważ jednak w ostatecznym rozrachunku łudziła Polaków nadzieją, wpływała na ich strategię i budziła wśród nich oczekiwania, należy ją uznać za zdradę sojusznika” – pisze. Słowa zawierają jasną ocenę, ale pozbawione są jakże nam dobrze znanego tonu zajadłego resentymentu, w którym słychać echa obecnych politycznych sporów.
Roger Moorhouse nie pisał swej książki po to, aby z kimś się rozprawić, komuś coś udowodnić. Nie zmierza ku budowie mitów, ani ku ich brutalnemu rozbijaniu. Przyjął założenie skromniejsze, ale bardziej godne historyka i wyłożył je w słowach kończących Polskę 1939…: „Jest to historia, z której zbyt wykluczano głosy jej głównych ofiar, czyli samych Polaków. Należy mieć nadzieję, że niniejsza książka pomoże im zaistnieć w opowieści, która właśnie ich dotyczy”.
 

"Pomimo że mamy zbiorową obsesję na punkcie wszystkich aspektów II wojny światowej, kampanię wrześniową jakoś zawsze się pomija lub zbywa kilkoma zdaniami. W anglojęzycznej historiografii pozostaje ona mało znana i niezrozumiana"
Roger Moorhouse, angielski historyk, autor książki Polska 1939. Pierwsi przeciwko Hitlerowi

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki