Kiedy Malala Yousafzai na początku lipca br. znalazła się w kanadyjskiej prowincji Quebec, tamtejszy minister edukacji i szkolnictwa wyższego zrobił sobie z nią zdjęcie, które rychło trafiło do portalu społecznościowego. To zrozumiałe. Malala Yousafzai jest laureatką Pokojowej Nagrody Nobla. Otrzymała ją przede wszystkim za swoją działalność na rzecz prawa dziewcząt do nauki. W swoim rodzinnym Pakistanie przypłaciła tę aktywność postrzałem w głowę i szyję. Postrzelili ją talibowie, którzy są zwolennikami zakazu edukacji dziewcząt. Malala na swoim blogu opisywała, w jaki sposób dążą do wyegzekwowania tego przepisu, wykluczającego z prawa do nauki konkretną grupę ludzi. Wykluczającego ze względu na płeć. Licząca dziś 22 lata Pakistanka otrzymała Nagrodę Nobla (i wiele innych wyróżnień) za przeciwstawianie się wykluczeniu, opartemu na religijnie podbudowanej ideologii.
W chuście nie może uczyć
Opublikowane w internecie zdjęcie Malali z ministrem z Quebecu wywołało dużo komentarzy i zrodziło pytania. Pakistanka widnieje na nim w chuście na głowie. Ten szczegół jej ubioru nie jest bez znaczenia. Wskazuje na religię, którą młoda noblistka wyznaje. Jest muzułmanką
i – jak wynika z jej wielokrotnych wypowiedzi – to dla niej sprawa ważna. Na niemal wszystkich jej zdjęciach, które można znaleźć w globalnej sieci, występuje w chuście. Na czym polega problem z fotografią razem z ministrem z prowincji Quebec? Na tym, że dwadzieścia dni przed jego zrobieniem tamtejszy parlament przyjął prawo, w myśl którego Malala musiałaby zdejmować chustę, gdyby chciała być w tej kanadyjskiej prowincji nauczycielką. Przyjęty 16 czerwca br. przepis wylicza zawody, których nie wolno wykonywać, mając na sobie kojarzone religijnie elementy stroju. Jednym z nich jest nauczycielstwo. Tamtejszy premier, włączając się w dyskusję, stwierdził wprost, że w chuście na głowie Malala nie mogłaby uczyć w żadnej ze szkół podległych tamtejszemu ministerstwu edukacji. A minister przypomniał, że w świetle nowego (długo zresztą wcześniej dyskutowanego) prawa, w Quebecu „jak w innych otwartych i tolerancyjnych krajach” (sic!) nauczyciele nie mogą nosić elementów religijnych podczas wykonywania swych obowiązków.
Doszło do paradoksu. Jak zauważył ks. Andrzej Draguła, bojowniczka o prawa ograniczane przez religię stanęła wobec ograniczeń stawianych przez władzę w imię laickości lub areligijności. „Trudno to zaiste nazwać tolerancją czy też społeczeństwem otwartym” – zauważył znany teolog i publicysta w komentarzu dla internetowego serwisu „Więzi”.
Strefa wolna od...
W Polsce w połowie lipca br. jeden z tygodników zapowiedział dołączenie do kolejnego numeru pisma nalepki z przekreśloną sześciobarwną tęczą i napisem „Strefa wolna od LGBT”. Wokół pomysłu zrobiło się głośno. Inicjatywę szybko podchwycili i poparli m.in. niektórzy księża. Skrytykowała ją natomiast ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher, zaznaczając, że jest rozczarowana i zaniepokojona tym, że pewne grupy wykorzystują naklejki do promocji nienawiści i nietolerancji. „Musimy wspólnie stać po stronie różnorodności i tolerancji” – wyjaśniła. Pojawiły się zgłoszenia do prokuratury, a akcentujący swoją przynależność do Kościoła katolickiego popularny publicysta Tomasz Terlikowski przestrzegł w internetowym wpisie przed możliwymi daleko idącymi konsekwencjami wykluczającego sposobu myślenia, jaki stoi za pomysłem redakcji czasopisma. „Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby jakieś liberalne medium wypuściło naklejki dla usługodawców z napisem: «Strefa wolna od katolików/katolicyzmu». Jaki byłby szum, jakie protesty, jakbyśmy byli oburzeni niedopuszczalną dyskryminacją. Słusznie byśmy byli” – napisał.
Terlikowskiego nie przekonuje argument, że chodzi o strefę wolną od ideologii, „bo tak się składa, że ona nie przemieszcza się po mieście, nie wchodzi do lokali”. Zaapelował, aby walczyć z ideologią (jak zaznaczył – groźną i niebezpieczną), jednak szanować ludzi i głosić miłość Jezusa Chrystusa. Jego zdaniem naklejki nie służą żadnemu z tych celów.
Ważne czy nie?
Co łączy wszystkie trzy opisane wyżej historie? Wszystkie mówią o wykluczeniu jakiejś konkretnej grupy ludzi z pełnego udziału w życiu społecznym. Powody wykluczenia są różne. W pierwszym jest nim płeć, w drugim wyznawana publicznie religia, w trzecim orientacja seksualna. Za każdym z tych wykluczeń stoi jakaś ideologia. Czasami podbudowana religijnie, czasami wręcz przeciwnie. W praktyce, z punktu widzenia pokrzywdzonych, niejednokrotnie okazuje się to nieistotne. Dla wykluczonych w ostatecznym rozrachunku często nie ma znaczenia, w jaki sposób uzasadniono wyeliminowanie ich z jakiejś części życia społecznego. Cierpią, bo zostali zepchnięci na margines bez własnej winy, z powodu jakiejś charakterystycznej dla nich cechy. Cierpią, bo stawiani są przed koniecznością dokonywania nieuzasadnionych niczym, poza ideologią, wyborów. Np. w przypadku Quebecu jest to wybór bardzo drastyczny – wiara albo praca.
Czy dla wykluczających i wzywających do wykluczania sprawa wygląda inaczej? To bardzo trudne pytanie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że tak. Że sprawa, w imię której chcą usunąć ze swego otoczenia, ze społeczności, w której żyją, konkretnych ludzi, ma dla nich ogromne znaczenie. Tak wielkie, że są w stanie w jej imię eliminować tych, którzy w jakiś sposób nie spełniają kryteriów przyjmowanej przez nich ideologii. Widzą w nich zagrożenie dla swojego systemu wartości, a czasami nawet dla swojego bezpieczeństwa oraz dla bezpieczeństwa ich bliskich. Ochroną tego poczucia bezpieczeństwa wielokrotnie motywują decyzje i działania skutkujące wykluczeniem, marginalizowaniem, praktycznym przekreśleniem czasami bardzo dużych grup ludzi.
Słowo Boże nie jest ideologią
Historia ludzkości dowodzi jednak, że u źródeł wykluczania jednych ludzi przez drugich leży przede wszystkim lęk przed innością, niedowartościowanie własnej tożsamości, płytkie jej przeżywanie. Wszystko to łatwo przeradza się w poczucie zagrożenia, wrogość, a ostatecznie nienawiść, chęć pozbycia się kogoś ze swego otoczenia, terytorium, społeczeństwa. Okazuje się, że ideologia, w imię której się to czyni, ma znaczenie drugorzędne. Wystarczy, aby była w miarę nośna, odwołująca się do uczuć i prosta w upowszechnianiu. Sprawni przywódcy przy jej pomocy są w stanie bardzo szybko zagospodarować pokłady rozczarowania, zawodu, negatywnych emocji itp.
Taką ideologię dość łatwo jest stworzyć, odwołując się w jakiś sposób do religii, najczęściej do jakichś pojedynczych wyjętych z niej elementów. Niestety, da się w ten sposób wykorzystać praktycznie każdą religię, ruch religijny, wiarę religijną. Także chrześcijaństwo. Na to niebezpieczeństwo wielokrotnie zwracał uwagę papież Franciszek. Stwierdził m.in., że jeśli chrześcijanin staje się zwolennikiem ideologii, to stracił wiarę. „Nie jest już uczniem Chrystusa, lecz zwolennikiem tego myślenia” – tłumaczył. Przyznał też, że od początku Kościoła istnieje tendencja do rozumienia jego nauczania w sensie ideologicznym i sprowadzania go do zbioru abstrakcyjnych i skrystalizowanych teorii. Tymczasem „jedynym celem tego nauczania jest służba życiu ludu Bożego”. W styczniu br. przypomniał bardzo mocno, że „Słowo Boże, łaska Ducha Świętego nie jest ideologią: to życie, które daje wzrost, zawsze, podążanie naprzód oraz otwarcie serca na sygnały Ducha, znaki czasu”. Trzy lata temu podkreślał, że chrześcijańska miłość nie może być ideologią, ale zawsze musi być konkretna. „Natomiast ideologie pozbawiające Kościół Ciała Chrystusa niszczą wspólnotę, niszczą Kościół. W ten sposób dojdziemy do Boga bez Chrystusa, Chrystusa bez Kościoła i Kościoła bez ludu. Wszystko to jest konsekwencją tego «odcieleśnienia» Kościoła” – przestrzegał.
Najważniejsze przykazanie chrześcijaństwa to przykazanie miłości. Miłość nikogo nie wyklucza. Warto o tym przypominać za każdym razem, gdy ktoś próbuje wyrwanymi z nauczania Kościoła pojedynczymi zdaniami uzasadniać jakąś wykluczającą kogokolwiek ideologię. Choćby powoływała się na „chrześcijańskie wartości”, z Jezusem Chrystusem i Jego Ewangelią nie ma nic wspólnego. On nikogo nie wyklucza.