Dochodzą do nas wiadomości o restrykcyjnym systemie poprawności politycznej, który uderza w katolików kanadyjskiego Quebecu. Czy katolicyzm jest tam prześladowany?
– Powiedziałbym, że raczej marginalizowany. Ale to długa historia. Kiedy w połowie XVIII w. Quebec, zwany wtedy Nową Francją, został podbity przez Anglików, praktycznie wszyscy przedstawiciele świeckich elit kolonii powrócili do „starego kraju”. Na miejscu został tylko prosty lud i proboszczowie. I oczywiście Anglicy, protestanci – jako klasa panująca. Kto chciał pozostać przy języku i kulturze francuskiej, siłą rzeczy pozostawał w Kościele. Przez 200 lat Kościół posiadał w Quebecu ogromny wpływ na rząd dusz. Popierał liczne rodziny. Dzięki temu przetrwała francuska odrębność. Na początku Anglicy robili wszystko, żeby ją asymilować. Dopiero w niepodległej Kanadzie ustalił się na dobre układ, w którym Quebec stanowi odtąd francuskojęzyczną prowincję w państwie o anglojęzycznej większości.
Kiedy w takim razie nastąpiła marginalizacja?
– W latach 60. ubiegłego stulecia, podobnie zresztą jak w katolickich krajach zachodniej Europy. I tu, i tam przyczyna była podobna: szerzące się idee liberalne doprowadziły do rewolucji obyczajowej. Paradoksalnie w krajach o mocnej, tradycyjnej strukturze miejscowego katolicyzmu przebiegało to bardziej intensywnie niż gdzie indziej. Tak właśnie się stało w Quebecu. W ciągu jednego, najwyżej dwóch pokoleń prowincja ta przeobraziła się z kraju katolickiego w akatolicki, a nawet antykatolicki. Bo obecnie dominującą postawą jest tam odrzucenie Kościoła.
Czym zawinił Kościół Quebekańczykom?
– Młodsze pokolenia zbuntowały się przeciw katolickiej nauce o moralności seksualnej. Szczególny sprzeciw budzi nacisk, jaki Kościół kładzie na wagę wielodzietności. Poza tym spór idzie, jak i gdzie indziej, o cały zestaw wartości, związany z moralną oceną aborcji, związków homoseksualnych, zmiany płci, jak również z całą ideologią „transgender”.
A jak wygląda sytuacja katolików w innych prowincjach Kanady?
– Zdecydowanie lepiej.
Dlaczego? Czyżby współczesny obywatel Quebecu, pochodzący z katolickiej rodziny, lecz odrzucający Kościół, był bardziej radykalny od przeciętnego Kanadyjczyka?
– Jest dokładnie tak, jak pan powiedział. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: w Kanadzie anglojęzycznej jest rzeczą dopuszczalną i normalną, aby polityk odwoływał się do swoich przekonań religijnych. Tymczasem w Quebecu absolutnie się tego nie toleruje. Dalej: w innych prowincjach Kanady działa partia konserwatywna, która jako jedyna z czterech wiodących stronnictw naszej federacji opowiada się za ochroną życia nienarodzonych. W Quebecu jest ona nieobecna. W anglojęzycznej Kanadzie działają średnie szkoły katolickie – w Quebecu ich brak.
Skąd ta różnica?
– Wydaje mi się że mieszkańcy prowincji anglojęzycznych, którzy wyrośli na duchowej glebie anglikanizmu, przyzwyczajeni są do większej tolerancji. To przecież wynalazkiem anglikanizmu był podział na „Kościół Wysoki” i „Kościół Niski” (High Church, Low Church). W pierwszym większą uwagę zwracano na tradycję, w drugim na sprawy społeczne. Oba nurty mieściły się w ramach jednej organizacji kościelnej, a przez to anglikanizm nauczył się skupiać, bez większych zgrzytów, wiernych o różnych temperamentach. I ta mentalność pozostała, nawet gdy później nastąpiło masowe odejście od wiary. W bardziej scentralizowanym katolicyzmie tego nie było, stąd teraz mamy efekt zjawiska „przestawienia zwrotnicy”.
Podobnie jak u nas, w Polsce. W Kanadzie symbolem tych tendencji jest chyba osoba premiera? Justin Trudeau, lider partii liberalnej, jest przecież Quebekańczykiem.
– Kurs kolizyjny z Kościołem rozpoczął jego ojciec, Pierre Trudeau, który również był premierem i również szefem liberałów. To za jego kadencji zniesiono kryminalizację czynnego homoseksualizmu – dziś to jest rzecz oczywista, ale wtedy była ona mentalnym przewrotem. To stary Trudeau stał za zniesieniem zakazu rozwodów oraz legalizacją aborcji, która jest dozwolona włącznie do dziewiątego miesiąca ciąży. Prawa ustanowione za rządów jego ekipy 50 lat temu obowiązują nadal bez większych zmian. Jedyną istotną zmianą było wprowadzenie instytucji małżeństw jednopłciowych, co nastąpiło w latach 2005–2006. Zdecydowanie zmieniła się natomiast potoczna mentalność, więcej w niej uprzedzeń i agresji.
Domyślam się że chodzi chociażby o tzw. masowe groby indiańskich dzieci w internatach prowadzonych przez katolickie zakony. Cała sprawa dwa lata temu wzbudzała w Kanadzie żywe i złe emocje, pisaliśmy o nich w „Przewodniku”. Teraz, gdy okazało się, że afera oparta była o fałszywe oskarżenia, nikt z oszczerców jakoś nikogo nie przeprosił. Słyszałem również, że prowincjonalny rząd Quebecu podczas pandemii zabronił… klękania w kościołach.
– Coś jest na rzeczy, ale zupełnie inaczej.
Jak w polskim przysłowiu: wiem, że dzwonią, ale nie wiem, w którym kościele. Jak jest naprawdę?
– Po pierwsze nie podczas pandemii, ale 20 lat temu. Po drugie nie w Quebecu, ale właśnie w katolickich diecezjach poza tą prowincją. Po trzecie nie rząd, ale sami biskupi, którzy wydali wtedy okólnik zalecający przyjmowanie Komunii w postawie stojącej. Chodziło o to, że skoro osobom starszym trudno jest klękać, to wszyscy inni też nie powinni. Ale kilka lat temu wycofali się z tego. A w czasie pandemii obowiązywał całkowity zakaz zgromadzeń, także w kościele.
Z tego co słyszę, wnioskuję, że nie ma wyraźnych sygnałów oporu ze strony społeczeństwa wobec nieprzyjaznej katolikom linii władz?
– Tu leży istota sprawy. Rząd deklaruje bowiem, że promuje prawo zgodne z oczekiwaniami większości. I to jest niestety prawda. W katolickim do niedawna
Quebecu zaledwie pięć procent obywateli uczęszcza regularnie na Msze niedzielne. Nie mamy ani katolickiej gazety codziennej, ani też tym bardziej katolickiej stacji telewizyjnej. Jest jedna stacja radiowa, o dużym zasięgu; w Quebecu, pięciokrotnie większym od Polski, potencjalnie trzy czwarte mieszkańców może mieć do niej dostęp. Ale mało kto jej słucha. Dzieci w kościołach nie widać zupełnie, no może w pojedynczych przypadkach. Jeszcze niedawno mieliśmy katolickie szkoły, lecz w momencie gdy klasy zaczęły pustoszeć z braku chętnych, Kościół przekazał je w zarząd instytucjom świeckim.
Bez sprzeciwu?
– A kto miałby go wnosić? Głos Kościoła jest dziś w Quebecu niesłyszalny. Biskupi, owszem, w listach pasterskich zwracają czasem uwagę na momenty krytyczne, ale w sumie nikt nie zwraca uwagi na to, co mówią biskupi. Mamy na to nawet określenie: la revolucion tranquille. Taka właśnie „spokojna rewolucja” dokonała się w Quebecu.
A wieś, tradycyjna prowincja? Chyba czymś się różni od mentalności wielkich miast?
– Otóż nie bardzo. Tam również, podobnie jak w miastach, zamykane są kościoły. Proszę pamiętać, że zimy w Kanadzie są mroźne, budynki kościelne muszą być ogrzewane od października do kwietnia, a duże koszty opału, przy małej frekwencji, najczęściej kończą się załamaniem budżetu. Chociaż jest pewna różnica na plus: w małych miasteczkach ludzie są bardziej przywiązani do symboli, więc chcą przynajmniej zachować budynek – na bibliotekę czy „salę spotkań”. Skoro nie pełni już funkcji kultowych, niech choć przypomina o dawnych czasach.
A procesje Bożego Ciała?
– Były do połowy lat 60. Jest parę miejsc, gdzie ta tradycja się odradza. Ostatnio w jednej z parafii Montrealu natknąłem się na procesję z różańcem wokół kościoła. Okazało się potem, że zainicjował ją misjonarz… z Polski, pallotyn Zdzisław Prusaczyk.
To wszystko wygląda niewesoło.
– Zdaję sobie sprawę, że zarysowałem obraz rozpaczliwy, ale są też znaki nadziei. To miejsca głębokiej modlitwy, adoracji, małe, lecz prężne środowiska, także pojedyncze osoby. Od 2015 r. mamy w Quebecu magazyn „Le Verbe” („Słowo”). Wychodzi 16 razy w roku, rozprowadzany jest bezpłatnie. Na wysokim poziomie merytorycznym, świetna grafika. Co ciekawe, czytają go także niepraktykujący. Środowisko skupione wokół redakcji to prawie bez wyjątku ludzie młodzi, lecz zdecydowanie przeciwni dominującej ideologii. Coś w rodzaju ruchu oporu. Mamy też Mary Wagner, która broni życia nienarodzonych i znana jest także w Polsce, ale ona nie jest Qubekanką, pochodzi z Kolumbii Brytyjskiej. Mogę na koniec wymienić własną wspólnotę. Jest mała, ale żywa, czego dowodem chociażby fakt, że prowadzi placówkę także w Polsce. Ja sam dzięki niej się nawróciłem, bo jako młody człowiek odszedłem od wiary. Cóż, jestem przecież typowym Quebekańczykiem…
Jaką naukę może dać przykład Quebecu polskim katolikom?
– Model tak zwanego chrześcijaństwa kulturowego nie ma przed sobą przyszłości. Jeżeli ograniczymy się do praktyk zwyczajowych, nie przekażemy młodym żywej wiary. Polecam antidotum w postaci osobistej relacji modlitwy. To jedyna droga uzdrowienia relacji w Kościele.