Papież emeryt opublikował esej na temat pedofilii w Kościele. Nie szóstym przykazaniem chcę się tutaj jednak zająć, ale raczej pierwszym. To, co może bowiem czytelnika tego tekstu zainteresować to zaskakująca, ale jakże trafna diagnoza przyczyn tego problemu. Zdaniem Benedykta XVI powodem, dla którego ten grzech osiągnął takie rozmiary, jest ostatecznie osłabienie wiary w Boga. „Także my, chrześcijanie i księża – pisze autor – wolimy nie mówić o Bogu, ponieważ taka mowa nie wydaje się praktyczna”. Zarzut mocny. Ale nabiera on szczególnego zabarwienia, jeśli przytoczyć dalsze słowa papieża emeryta. W tym samym eseju Benedykt XVI pisze, że „należy się nad tym zastanowić w odniesieniu do centralnego punktu wiary chrześcijan, jakim jest sprawowanie Najświętszej Eucharystii”. Dlaczego właśnie w tym kontekście? „Musimy zrobić wszystko – odpowiada papież emeryt – aby chronić dar Najświętszej Eucharystii przed nadużyciami”. „Nasze podejście do Eucharystii – dodaje, uzasadniając swoje stanowcze stanowisko – może bowiem jedynie budzić niepokój”.
Banalizacja Eucharystii
Tak radykalna ocena, wyraźnie sugerująca osłabienie wiary w Eucharystię, ma niestety swoje podstawy. A wspomniane nadużycia liturgiczne nie tylko i nie przede wszystkim dotyczą jakiś niewłaściwych zachowań w czasie Mszy św., ale raczej wewnętrznej postawy odprawiających i pozostałych jej uczestników. Osłabienie wiary dotyczy dwóch fundamentalnych aspektów liturgii eucharystycznej: wiary w realną obecność Jezusa pod postaciami chleba i wina oraz wiary w uobecnienie w czasie Mszy św. ofiary Jezusa na krzyżu. Nie możemy się oczywiście dziwić i to nawet tym najbardziej pobożnym, że pełne zrozumienie Mszy św. jest po prostu trudne. Jest ono trudne dla wszystkich. Tym bardziej jednak trzeba się zgodzić z Benedyktem XVI, który uważa, że Msza św. nie tyle nie jest dzisiaj w pełni rozumiana, ale że współcześnie została ona przez wielu katolików zdewaluowana do zwykłego ceremonialnego gestu. Kiedy Eucharystię bierze się za oczywistość – twierdzi papież – kiedy zamawia się kolejne Msze rodzinne, a nawet przyjmuje Komunię tylko dlatego, że grzeczność tego wymaga, trudno nie widzieć w tym osłabienia wiary. Mamy więc do czynienia z wyraźnym spadkiem temperatury miłości do Eucharystii. I rzeczywiście ten spadek można potraktować także jako wyznacznik temperatury miłości do Boga. Pokazuje bowiem, że coś nie działa na poziomie samego serca wiary Kościoła katolickiego. Że ważniejszy od Boga, staje się bezmyślny udział w ceremonii liturgicznej przy okazji rodzinnych uroczystości, ślubów czy pogrzebów. I że bardzo wielu katolikom przestała się ona kojarzyć z ofiarą Jezusa na krzyżu i Jego realną obecnością.
Zaliczanie
Całkiem niedawno miałam okazję być w pobliżu umierającego, który właśnie przyjmował Komunię. Ktoś z rodziny powiedział: o jak dobrze, jest już zaopatrzony. Nie wiem, co ten komentarz miał oznaczać. Podejrzewam – również z całej atmosfery wokół umierającego – że nie było to wyznanie wiary w wiatyk: że umierający właśnie otrzymał duchowy pokarm na drogę do wieczności. Można było odnieść raczej wrażenie, że dla rodziny było to po prostu zaliczenie pewnego ceremoniału.
„Zaliczyć” – to jest tutaj słowo klucz. Właśnie tak można praktykować swoją religijność. Można całe życie po prostu zaliczać wymagane obrzędy. W trzeciej klasie szkoły podstawowej na początku roku dziecko otrzymuje listę modlitw i prawd, które ma w poszczególnych miesiącach zaliczyć. Klasa siódma, rozpoczęcie przygotowań do bierzmowania, starsze już dziecko otrzymuje listę, ile i które nabożeństwa ma zaliczyć. Narzeczeństwo to kolejna lista nauk do zaliczenia. Ktoś staje w obliczu śmierci, rodzina z przyzwyczajenia prosi księdza o namaszczenie.
Poważny problem dotyka także Pierwszej Komunii Świętej. Koncentracja na całej otoczce tego wyjątkowego dnia sprawia, że to, co najważniejsze staje się dodatkiem. Pewnie zachowujemy się tak nie tylko ze złej woli, ale z powodu owej mentalności „zaliczania”, która zaczęła dominować w naszym myśleniu. A mało przemyślane i czysto zewnętrzne zachowywanie obyczajów sprawia, że i dzieci przestają zastanawiać się nad tym, w czym rzeczywiście uczestniczą. Zupełnie naturalną tego konsekwencją będzie przyszła postawa dziecka, które nie będzie rozumiało potrzeby przyjmowania Komunii, nie będzie chciało chodzić w niedziele do Kościoła.
Con unum
W tym roku nie mogłam uczestniczyć w próbie przed Komunią moich uczniów. W sprawę zaangażowali się rodzice. Jedna z mam zadzwoniła, żeby mnie uspokoić: „Nie wiem, czy wszystko nam się uda, ale to nieważne. Najważniejsze, że dzieci przyjmą Pana Jezusa”. Serce rośnie, słysząc takie słowa. Ci rodzice wiedzą, Kto jest najważniejszy w tym wydarzeniu – pomyślałam. Zaraz skojarzyło mi się spotkanie Jezusa z Nikodemem. Do duchowego mistrza przychodzi pobożny i wykształcony Żyd. Zna praktyki religijne, które go obowiązują. Prawdopodobnie ich skrupulatnie przestrzega. Mimo to zadaje Jezusowi pytanie: co zrobić, żeby być zbawionym? Jezus nie mówi mu, że ma się więcej modlić, więcej pościć, częściej przychodzić na nabożeństwa synagogalne. Nie mówi o „zaliczeniach”. Pada natomiast jedno kluczowe zdanie: musisz się narodzić na nowo. Inaczej mówiąc: musisz wejść w relację, zbudować więź z Bogiem. Praktyki religijne są właśnie po to. Myślę, że ta mama to rozumiała.
W jakiś sposób wyraża to samo pojęcie „Komunia”. Tłumacząc z łaciny, communio to nic innego jak właśnie owa więź, bardzo głęboka, polegająca na zjednoczeniu człowieka z Bogiem: con+unum=z+jedno, z+Bogiem+jedno. Tu na ziemi nie można być bardziej zjednoczonym z Bogiem niż w chwili przyjmowania Ciała Chrystusa. Pewnie dlatego pierwsi chrześcijanie Mszę św. nazywali właśnie Eucharystią, co z greckiego znaczy „dziękczynienie”. Bo przyjmowanie Komunii, a więc budowanie więzi z Bogiem, nie ma początku w nas, ale jest darem Boga. Za ten dar chrześcijanie chcieli więc przede wszystkim dziękować, chcieli wyrażać też wiarę, że Bóg rzeczywiście do nich przychodzi i daje im swoje Ciało.
Tutaj dopiero wybrzmiewa radykalna różnica, jaka jest między „pobożnym” przyzwyczajeniem czy kolejnym „zaliczaniem”, a wielkością daru. Tu dopiero dotykamy istoty kryzysu wiary, którego korzenie z całą wyrazistością chciał nam na nowo pokazać Benedykt XVI. I kolejny raz powtórzę: naprawdę trudno się z papieżem emerytem nie zgodzić.
Droga uprzywilejowana
Jak wiarę w Eucharystię odbudować? Drogą duchowej odnowy może stać się powrót do praktyki katechumenatu. Kiedy osoba dorosła przygotowuje się do sakramentu chrztu i Eucharystii, najpierw uczestniczy w tzw. katechezach mistagogicznych. To one tworzą drogę tzw. katechumenatu. Tak było w starożytnym Kościele, bo wówczas chrzczono głównie dorosłych. Tak jest dzisiaj, kiedy o chrzest również proszą dorośli. Otóż cechą charakterystyczną tych katechez jest właśnie owa mistagogia, czyli stopniowe wprowadzanie katechumena w tajemnice wiary. Nie przez uczenie się ich na pamięć, ale przez ich wyjaśnianie i praktyczne zastosowanie w codziennym życiu. Dlatego katechumen jest wystarczająco dobrze przygotowany, aby umysłem i sercem przyjąć chrzest, a potem Ciało Chrystusa. On wie, co robi, on już jakoś zmienił swoje życie, nawet jeśli nie wszystko rozumie.
Myślę, że Benedyktowi XVI chodzi właśnie o takie odnowienie wiary. Odnowienie jej przez świadome przeżywanie, a może dla wielu wręcz ponowne jej odkrycie. W słowach papieża wyczuwam pragnienie, byśmy wreszcie zrozumieli to, co chcieli nam powiedzieć przed przeszło pięćdziesięciu laty uczestnicy II Soboru Watykańskiego, którzy zapisali, że „Eucharystia jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego”.
W tym określeniu zawarta została cała istota Mszy św., ale także najgłębsze źródło wiary. Jezus powiedział, że „ten, kto będzie spożywał Jego Ciało i pił Jego Krew, będzie miał życie w sobie”. Dlatego zadaniem Kościoła jest położenie silnego akcentu na kształtowanie postaw świadomego przyjmowania Komunii. Temu służy przede wszystkim bardzo gorliwe odprawianie Mszy św., dobra katecheza, ale także adoracja i częsta spowiedź święta. To wszystko wydaje się takie proste, zupełnie zwyczajne. Ale czy nie o to właśnie chodzi? Czy nie powinno nam zależeć, żeby odkryć właśnie bardzo zwyczajnie to, co jest największym darem życia chrześcijańskiego? Czy to nie jest jedna z uprzywilejowanych dróg odnowy wiary w rzeczywistą obecność Boga w życiu człowieka? Zdaniem Benedykta XVI tak właśnie jest. I trudno z papieżem emerytem się nie zgodzić.
…
Pewnego roku dane było mi przeżyć wyjątkowe doświadczenie obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Było to w wigilię Zmartwychwstania. Kiedy po udzieleniu Komunii pozostałe Hostie umieszczono w tabernakulum i rozbłysło światło czerwonej lampki ogarnęła mnie radość. Taka radość, która sprawia, że oczy błyszczą ze wzruszenia. Pomyślałam: On tu znowu jest!, jak dobrze. Jak smutno byłoby bez tej bliskości Jezusa.