Logo Przewdonik Katolicki

Kolonialny zaciąg

Małgorzata Jańczak

Nawet w Poznaniu mało kto wie, że w Powstaniu Wielkopolskim walczyło około 300 cudzoziemców. Wśród nich byli Chińczyk Czen De-Fu i Afrykańczyk Sam Sandi.

Czen De-Fu przyszedł na świat w 1892 r. w północnych Chinach. Miał zaledwie siedem lat gdy stracił rodziców. Gdy kapitan stacjonujących tam wojsk carskich Kazimierz Skorotkiewicz złożył mu propozycję, by pojechał razem z jego oddziałem, chłopiec zgodził się bez wahania. Na froncie wojny rosyjsko-japońskiej Czen De-Fu pełnił funkcję gońca i tłumacza pułkowego. Później został ordynansem kapitana. Po przegranej wojnie Skorotkiewicz trafił do japońskiej niewoli, a swojego dziesięcioletniego ordynansa wysłał do Warszawy.
Tam zajęła się nim siostra polskiego oficera. Kobieta wysłała młodzieńca na naukę rzeźbiarstwa – fach ten w fabryce mebli Chojnackiego, gdzie praktykował, był bardzo ceniony. Niedługo potem właściciel fabryki przeniósł go do Barcina, gdzie rodzina Chojnackiego również miała fabrykę mebli i to w niej Czen znalazł zatrudnienie. W Barcinie spolszczył się do tego stopnia, że zaczął działać w „Sokole”. Polskość postanowił przypieczętować w 1907 r. Przyjął chrzest i Komunię. Od tego momentu nazywał się Józef Zdzisław Czendefu.
 
Towarzyski i miły
Wybuch I wojny światowej postawił Chińczyka w bardzo trudnej sytuacji. Nie chcąc przyjąć obywatelstwa niemieckiego i iść do pruskiej armii, musiał się ukrywać. Robił to do pierwszych dni stycznia 1919 r. Gdy wybuchło Powstanie Wielkopolskie razem ze swoimi Sokołami chwycił za broń. Brał udział w starciach pod Łabiszynem, Inowrocławiem i pod Rynarzewem. Potem zgłosił się jako ochotnik do wojsk gen. Józefa Hallera. Czen walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Chińczyk doskonale władał językiem polskim, był bardzo towarzyski i miły. Jeszcze w czasie powstania poznał Weronikę Pilechowską, z którą niebawem się ożenił.
W 1924 r. zaczął starać się o polskie obywatelstwo, uzyskał je jednak dopiero w 1933 r. Jeszcze trzy lata później mieszkał z żoną w Barcinie, gdzie był kierownikiem stolarni. Przenosiny do Torunia państwo Czendefu zawdzięczają namiętnej pasji pana Józefa do kart. Dom w Toruniu przy ulicy Świętego Ducha był częścią spłaty karcianej wygranej. Okupację Czendefu przetrwał w Toruniu w miarę spokojnie, jako byłego powstańca wzywano go kilkakrotnie na przesłuchanie, ale obecność Chińczyka w tym miejscu musiała być dużym zaskoczeniem nawet dla panów w czarnych mundurach.
Po zakończeniu II wojny światowej Czendefu przypomniał sobie o kursie rzeźbiarskim, jaki zafundowała mu w Warszawie siostra jego wybawcy, kapitana Skorotkiewicza. Pamiętał również o latach pracy w fabryce mebli Chojnackiego i zgłosił się do Spółdzielni Artystów Plastyków „Rzut”. Ponoć układało mu się w spółdzielni nieźle. Czendefu był autorem kilku pracowniczych usprawnień, za co otrzymał z Urzędu Patentowego Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej stosowne zaświadczenia. Zmarł w połowie lat 50. Nie doczekał się potomstwa.
 
Kierowca i zapaśnik
Koniec I wojny światowej przyniósł nam nie tylko upragnione odrodzenie, ale również pozostawił na terenie Wielkopolski wiele obozów jenieckich, które po wybuchu rewolucji w Niemczech, już jesienią 1918 r., zostały opuszczone przez niemieckich strażników. Gdy rozpoczęło się Powstanie Wielkopolskie, wielu jeńców zasiliło powstańcze szeregi. Byli wśród nich: Francuzi, Włosi, Belgowie, Holendrzy, Rosjanie, Serbowie. Był i Sam Sandi, czarnoskóry żołnierz, który zamiast wracać do domu, wolał przyłączyć się do powstania.
Czarnoskóry powstaniec urodził się w Kamerunie. W czasie I wojny światowej był żołnierzem armii francuskiej, potem pruskim jeńcem, powstańcem wielkopolskim, a na koniec wojskowej kariery żołnierzem w wojsku polskim. Szybko się okazało się, że doskonale potrafi prowadzić samochód, co w tamtych latach nie było wcale częstą umiejętnością i właśnie jako kierowcę przydzielono go do 12. eskadry wywiadowczej (jak twierdzą jedni), albo do 3. Eskadry Wielkopolskiej na poznańskiej Ławicy (jak mówią inni). Gdy Polska definitywnie odzyskała niepodległość, Sandi miał fach w ręku, był kierowcą z dużą praktyką. W 1920 r. z Wielkopolski, ciągle jeszcze królestwa dorożek, przeniósł się do Warszawy, gdzie łatwiej było wykonywać zawód taksówkarza.
Wiele mogło być powodów, dla których Sandi zrezygnował z prowadzenia taksówki i z fachu kierowcy. Dziennikarz sportowy, również tropiący losy Sama Sandiego, Przemysław Gajzler twierdzi, że Sandi po przyjeździe do Warszawy poszedł prosto do Cyrku Braci Staniewskich. W owych czasach wiele polskich miast miało drewniane stacjonarne areny cyrkowe. To tam odbywały się nie tylko popisy cyrkowców, ale również walki zapaśników. Warszawski Cyrk Braci Staniewskich cieszył się zasłużoną sławą w całej Europie.
Czarnoskóry zapaśnik mógł być dla właścicieli cyrku sensacją na wiele wieczorów. Kameruńczyk został włączony do zespołu zapaśników, którzy co wieczór ze sobą walczyli. W programach cyrku można wyczytać, że na arenie braci Staniewskich w owych czasach walczyli: Szwajcar Iwarri, Japończyk Sarakhi Taro, Serb Stojkić, Bawarczyk Michelsen oraz katowiczanin Zaremba. Sandiego początkowo przed walką przedstawiano, zgodnie z wyglądem, „żylasty Murzyn”, z czasem jego postura się zmieniła. Ciężka praca, treningi i, co wtedy było rzadkie, dość higieniczny tryb życia sprawiły, że Sandi zbudował piękną sylwetkę atlety.
 
Mezalians
Sam Sandi z cyrkiem objeździł wiele polskich miast. Zapaśnicy dla każdego miasta byli sporą atrakcją. Każdorazowe zawody rozpoczynano z wielką pompą, zawodnicy biorący udział w walce przedstawiani byli tak, jakby właśnie przybyli ze wszystkich stron świata. Sandi, w zależności od miejsc, gdzie pojawiał się z cyrkiem, przedstawiany był jako reprezentant Afryki Wschodniej, Afryki Południowej , a czasami tylko jako Kameruńczyk.
Ówczesnych zapaśników nie obowiązywały właściwie żadne przepisy. Zawodnicy drapali, kopali i gryźli. Po walce z Japończykiem Taro, na ciele Kameruńczyka znaleziono liczne ślady zębów. Kolejną walkę pozbawioną zasad czarnoskóry zapaśnik stoczył ze Stojkiciem. Serb, mimo napomnień sędziów, wielokrotnie kopał Sandiego w brzuch, aż ten zemdlał. Często właśnie na arenie okazywało się, że to nie czarnoskóry zapaśnik jest afrykańskim potworem bez zasad, lecz jego europejscy rywale. Sandi zyskał sławę zapaśnika walczącego jak prawdziwy dżentelmen. Dziennikarze na każdym kroku podkreślali jego piękny styl walki. Pisali, że nie łamał zasad i zawsze walczył fair.
Na początku lat 30. w Warszawie Sandi poznał mieszkankę Wielkopolski, pannę Łucję Woźniak. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochani nie widzieli problemów, jednak dla rodziny młodej Wielkopolanki był to szokujący związek. Wielkopolska szlachcianka i Murzyn – to było nie do przyjęcia. Panna Łucja została wydziedziczona i młodzi mogli liczyć tylko na siebie. Para przeniosła się do Gniewkowa leżącego nieopodal Inowrocławia. Sandi przyjął chrzest i wybrał sobie imię Józef, które funkcjonowało także we francuskim zapisie: Joseph. Miał już też polski paszport, a w nim polską wersję imienia. Jak twierdzi Łucja Woźniak, polszczyzna Sama była nienaganna. Poza tym mówił również po francusku i angielsku. Był bardzo rodzinnym człowiekiem i dobrym ojcem dla ich dwóch córek. Jak na Wielkopolanina przystało bardzo cenił porządek i czystość. Na życie wciąż zarabiał jako zapaśnik, ale teraz można go było oglądać w Gnieźnie i w Toruniu. W kwietniu 1937 r. Sam Sandi przewrócił się na jednej z poznańskich ulic i zmarł na wylew.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki