Większość z nas przychylnym i zaciekawionym okiem spojrzy na ruiny sprzed wieków, oby tylko były zagospodarowane. Otoczone płotem, zabezpieczone przez fachowców, umieszczone w przewodniku turystycznym. To przecież ruiny historyczne. Opuszczone i zarośnięte dziką roślinnością budynki zazwyczaj tylko szpecą krajobraz. Z pewnością w wielu przypadkach tak jest rzeczywiście, ale czy przy okazji nie kryją jakiejś historii? Nawet jeśli to historia zwykła, banalna i z pozoru zupełnie nieciekawa? A jednak przecież coś się tu działo. Na opuszczone miejsca można spojrzeć także okiem fotografa: unoszący się w powietrzu kurz, rośliny wyrastające ze szczelin, wybite okna, porzucone przedmioty, zatarty kolor ścian. Okazuje się, że da się odszukać w takich miejscach piękno. I właśnie tego piękna poszukują miłośnicy urbeksu. Nazwa w ostatnich latach modna, jest skrótem od angielskiego hasła „urban exploration”, która oznacza wyszukiwanie i eksplorowanie miejsc zakrytych przed oczami zwykłych mieszkańców miasta. Ale nie tylko o miejską tkankę tu chodzi, ale w ogóle o budynki nieużywane, opuszczone i popadające w ruinę. Domy mieszkalne, zakłady przemysłowe, szpitale, złomowiska samochodowe, parki rozrywki, czasem całe dzielnice miast.
Opuszczenie
Fotografia, którą wszyscy znają: mieszkanie w bloku po katastrofie czarnobylskiej. Opuszczone w pośpiechu. Lalka, telewizor, meble. Organizowane po latach wycieczki do Czarnobyla oferują eksplorację tych bloków, zarośnięte roślinnością osiedle pobudza wyobraźnię. Zamiast ludzi mieszkają tam zwierzęta. Ten proces jest ciekawy, obszar wydarty naturze przez człowieka teraz przechodzi z powrotem we władzę natury, której człowiek nie przeszkadza. Takich miejsc jest sporo, chociaż pewnie czarnobylski dramat dodaje smaczku. Ludzie lubią tragedie i czarne legendy, niektórzy więc specjalizują się w odszukiwaniu miejsc, z którymi związane są właśnie takie historie. Najważniejsze jednak jest to, żeby miejsce było opuszczone przez dawnych (chciałoby się rzec: ludzkich) mieszkańców. Co takiego atrakcyjnego jest w opuszczeniu? Kojarzy się przecież ze smutkiem, nostalgią, samotnością, rozdarciem, melancholią, odrzuceniem. Z drugiej strony opuszczone miejsce może być początkiem czegoś nowego, lepszego, jakiejś zmiany, która przynosi coś dobrego. Każdy eksplorator szuka w urbeksie czegoś innego: przygody, adrenaliny, piękna, samotności, tajemnicy. Wszyscy interesują się lokalną historią, lubią znać miejsca, do których trafiają, wiedzieć, co działo się w danym budynku, jakie były jego losy. No i są świetnymi fotografami wyczulonymi na magię chwili, barwy światła, piękno detali. Przypuszczam, że interesują ich ludzkie dramaty zaklęte w porzuconych przedmiotach, a nawet w kolorze farby, jaką pomalowali sypialnię. Fotel, na którym ktoś kiedyś siedział, o czymś myślał, marzył, płakał, śmiał się. Stół, przy którym jadł. Łóżko, w którym umarł.
Widzimy więc, że opuszczone domy to czysta literatura. Dla „urbiksa” im większa ruina, im bardziej opanowana przez naturę, im skuteczniej ukryta przed światem – tym lepiej.
Bez zmian
„Take only pictures, leave only footsteps” – to filozofia odkrywców ruin. Zrób zdjęcia i pozostaw za sobą tylko ślady stóp. Niczego nie zmieniaj. Nie demoluj, ale i nie porządkuj. Zostaw budynek w takim stanie, w jakim go zastałeś. Łączy się z tym niechęć do dzielenia się z innymi odkrytą lokalizacją. Na stronach internetowych osób zajmujących się tego typu turystyką znajdziemy setki zdjęć, ale ani jednego adresu. Twierdzą, że to nie z zazdrości, ale z troski oto, aby odnalezione przez nich miejsce trwało jak najdłużej w stanie naturalnego rozkładu. Żeby nie zostało zdewastowane, rozkradzione, zawładnięte. Eksplorator wyrusza na wyprawę poszukiwawczą i przywozi z niej fotografie – oto jego zdobycz. Nigdy nie dowiemy się, gdzie te zdjęcia zrobił, przez jakie chaszcze się przedzierał. Czasem na blogu opisze enigmatycznie swoje przygody. Że musiał uważać na potłuczone szkło, że potrzebna była drabina, aby dostać się do wnętrza, że musiał pamiętać o grubych rękawicach ochronnych i kasku, że spłoszył kilka nietoperzy. Albo że wróci w pewne miejsce polować na lepsze światło. Musi lubić dreszcz emocji, bo przecież to hobby na granicy prawa. Trzeba się włamać do miejsc często zabezpieczonych (bo nawet ruina może mieć swojego właściciela) i grożących zawaleniem. W budynkach poprzemysłowych mogą wciąż znajdować się toksyczne substancje lub dzicy lokatorzy. Tego rodzaju niespodziewane przygody są nieodłączną częścią eksploratorskiej pasji, wszak odkrywcy zawsze czymś ryzykowali. Na facebookowej stronie Addic7ed Empire (ponad 27 tysięcy „polubień”) czytam komentarz do jednego z ostatnich albumów fotograficznych chyba najaktywniejszego polskiego „urbiksa”: „Pomijam zbędne grzeczności w postaci «dzień dobry» – po prostu wchodzę. Jestem pewny siebie, czasem aż za bardzo. Skutecznie zakłócam mir domowy, wskakując do środka przez okno, a raczej dziurę, w którym powinno się ono znajdować. Trochę taki ze mnie intruz. Niemniej kocham te miejsca bezgranicznie, a nawet trochę z nimi «filtruję». Okazuję im należyty szacunek i zainteresowanie, z wielką dbałością uwieczniam na fotografii. Jest cicho, jest pusto, a w powietrzu czuć zapach stęchlizny. Ot, naturalna kolej rzeczy. Z ogromną namiętnością wdycham nostalgię. Niekiedy zdarza się, że nawet za bardzo ulegnę zadumie i zapominam o bożym świecie, a zdjęcie przecież same się nie zrobią, prawda?”. Mówi o sobie: „Tomasz – eksplorator z wyboru”, opisuje w jaki sposób „łapie chwilę”, cienie na ścianie, kolor odchodzącej od ściany tapety, zieleń wdzierającej się do wnętrza roślinności, pajęczynę pokrywającą pluszowego misia i dziecięce łóżeczko. Choć niektórych tabliczka „Zakaz wstępu” zachęca, zaprasza i inspiruje, to niepisany kodeks urbexu mówi o tym, że jeżeli obiekt jest zamknięty i ma właściciela, to powinno się to uszanować.
W kadrze
Nikogo nie zachęcam do łamania prawa czy niebezpiecznych przygód, ale do oglądania fotografii owszem. W internecie istnieją tysiące stron poświęconych tej działalności, bo pasja związana z urbexem opanowała cały świat, stając się kolejną modą i powoli przechodząc z subkultury w popkulturę. Zanim jednak to się stanie, proponuję przyjrzeć się fanpage’om lokalnych eksploratorów, dzięki którym możemy poznać historię okolic, o jakiej nie przeczytamy w przysłowiowych podręcznikach. To może być historia pojedynczych osób czy rodzin, o których mówią pozostawione przedmioty codziennego użytku. Ale może to też być historia całych społeczności wpisująca się w szerszy kontekst, jak w przypadku szpitala psychiatrycznego w Owińskach. To ulubiony opuszczony obiekt w okolicach Poznania, a losy jego pacjentów związane są z dramatem wszystkich chorych psychicznie w czasie II wojny światowej. Niektórzy odkrywcy mają swoje specjalizacje, wolą obiekty poprzemysłowe od domów mieszkalnych, opuszczone tereny wojskowe, sanatoria, forty, wesołe miasteczka. Mówią, że trzeba się spieszyć, bo zaraz zostaną zburzone, kupione przez deweloperów i ucywilizowane. Stracą swój klimat miejsc zagubionych w czasie, a historie z nimi związane zostaną zapomniane.