Logo Przewdonik Katolicki

Jedyny taki uniwersytet

Ks. prof. Henryk Seweryniak, dr Monika Białkowska
FOT. ROBERT WOŹNIAK, AGNIESZKA ROBAKOWSKA/PK

Monika Białkowska: Coś czuję, że będzie sentymentalnie… Ale skoro KUL w tym roku świętuje 100 lat istnienia, to posłucham. Zwłaszcza że to dla Księdza jest ważne miejsce.

Ks. Henryk Seweryniak: Owszem, mógłbym powiedzieć – stamtąd jestem. Zresztą KUL to przecież kawał wspaniałej historii. Już w przedwojennej Polsce uczelnia była prawdziwym ewenementem. Początkowo nazywała się po prostu Uniwersytetem Lubelskim, dopiero po dziesięciu latach jej istnienia dodano „Katolicki”. A później, w czasach komuny, to był naprawdę jedyny niezależny uniwersytet katolicki od Łaby do Władywostoku.
 
M.B.: A kiedy Ksiądz tam trafił po raz pierwszy?
 
H.S.: Na trzecim roku seminarium, w 1973 r., pojechałem na Tydzień Eklezjologiczny. Nie miałem wtedy pojęcia, że sam za kilka lat będę te Tygodnie organizował. Wszedłem do kościoła akademickiego – i zobaczyłem...  Sobór Watykański II! Tak, Sobór! Rzeźba dłuta Jarnuszkiewicza: Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstający jednocześnie; na ścianach polichromie trochę stylizowane na średniowieczne, ale bardzo współczesne, z wizerunkami Jana XXIII i Pawła VI, z męczennikami ugandyjskimi. Tabernakulum wpisane w cudowne fragmenty Ewangelii. To wszystko było takie świeże!
 
M.B.: To są tylko budynki… A co z ludźmi?
 
H.S.: Na tamten Tydzień Ekumeniczny przyjechała jakaś dysydentka z Czech, przyjechał brat z Taizé. A ja wyjeżdżałem stamtąd pełen energii, zapalony! Potem wracałem na te Tygodnie co roku, aż w końcu wysłali mnie na KUL na studia. I znów pojawiły się wielkie nazwiska, czuło się, że to prawdziwa universitas: uniwersytet w starym dobrym znaczeniu – miejsce spotkania, społeczność nauczycieli i uczniów. Był o. prof. Mieczysław Krąpiec: kiedy zaczynał mówić tym swoim skrzypiącym głosem, przechodząc to na łacinę, to na francuski, z taką filozoficzną świadomością, czemu służy jako rektor, jaka jest odpowiedzialność uczelni, to naprawdę robiło niezwykłe wrażenie. Byli profesorowie: Granat, Kudasiewicz, Bartnik, Nossol, Napiórkowski, Hryniewicz, Styczeń, Kłoczowski, Stanowski, Bender, Woźniakowski, Szostek, naprawdę wielkie postaci. A kiedy sam zacząłem organizować Tygodnie Eklezjologiczne, wśród zaproszonych gości był i ks. Blachnicki, i bp Ignacy Tokarczuk, i Tadeusz Mazowiecki, i Halina Bortnowska. Jako wtedy jeszcze niepodzieleni, służący jednej sprawie. To były rozmaite światy, nosiciele różnych ojczyzn ducha, ale właśnie przez tę świadomość rangi, powagi i odpowiedzialności Uniwersytetu zjednoczeni, bliscy. Nie wiem, czy sobie, ale nam na pewno bliscy.
 
M.B.: Był też Karol Wojtyła…?
 
H.S.: Raczej: bywał... Jako student przez dwa lata opiekowałem się kaplicą w konwikcie księży studentów. Ks. prof. Wojtyła, wtedy już kardynał, przyjeżdżał czasem. Kiedyś ubierałem go do Mszy św., patrzyłem na jego mocno przygarbione plecy i myślałem, że jest bardzo spracowany, może nawet stary – tak mi się wtedy wydawało. Przewodniczył prostej, codziennej Mszy, potem było jakieś sympozjum w auli. Wojtyła siedział w pierwszym rzędzie i przez cały czas coś pisał, przeglądał jakieś pisma. Ale kiedy trzeba było podsumować całość, wychodził i doskonale streszczał wszystkie referaty, wyprowadzał wnioski, otwierał dyskusję. Aula wtedy była jeszcze stara, niewielka, wszystkie klepki skrzypiały w podłodze, ale czuło się tam tę szczególną atmosferę.
 
M.B.: A kiedy Karol Wojtyła został papieżem?
 
H.S.: Też byłem wtedy jeszcze na KUL-u. Przez całą noc biegaliśmy po Lublinie z biało-czerwonymi flagami, krzycząc, że nasz profesor jest papieżem, szaleliśmy ze szczęścia. Lublinianie zresztą też. Tylko biedni milicjanci stali jakoś skonfundowani, z trudem hamując radość.
 
M.B.: A mieliście czas, żeby się uczyć…?
 
H.S.: Mieliśmy piękną bibliotekę, świetnie już wtedy urządzoną, z wielką czytelnią. Tam właśnie czytałem nie tylko Ricoeura, ale i całą Poświatowską. Coś w tym jest, że kultura, ta wolna, prawdziwa, była dla nas wtedy równie ważna, jak sama nauka. Kiedy przyjechała do Lublina „Piwnica pod Baranami”, to szliśmy ją zobaczyć. Teatrowi lubelskiemu dyrektorował wtedy Ignacy Gogolewski, więc szliśmy na jego Ferdydurke. Komuna wtedy była straszna, smutne i brzydkie ulice ówczesnego Lublina, brudny śnieg, władze próbowały ingerować w to, co działo się na uniwersytecie, ale w nas była jakaś lekkość, jakaś wolność, bycie ponad tym całym systemem. Potem, po rzymskich studiach wróciłem jeszcze na KUL jako adiunkt, ale na krótko: musiałem do Lublina dojeżdżać, to jednak było daleko, a nastała już wolna Polska i warszawska Akademia Teologii Katolickiej, dziś Uniwersytet im. Kardynała Wyszyńskiego, stała się inną uczelnią, więc zacząłem tutaj pracować.
 
M.B.: I tam się spotkaliśmy! Tylko co w zasadzie chcemy powiedzieć, poza wspominkami z przeszłości?
 
H.S.: Przede wszystkim chcemy powiedzieć, że KUL to jest legenda, prawdziwy brylant w koronie polskiego katolicyzmu. Jego główną zasługą i wielkością było to, że zbierał wtedy najlepszych z najlepszych: czy to teologów, czy filozofów, czy psychologów. Z jednej strony to byli ludzie, których przeganiano z innych uczelni, bo komuna ich tam nie chciała, KUL stawał się dla nich azylem. Z drugiej strony ówczesne władze uniwersyteckie świetnie odkrywały ludzi mądrych, otwartych, gotowych do myślenia i tworzenia nowych kierunków myślowych.
 
M.B.: To się skończyło?
 
H.S.: Potem powstały lub rozwinęły się kolejne ośrodki, wydziały teologiczne: Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Olsztyn, Szczecin, Białystok, Toruń. I chyba zmieniły się czasy. Kiedyś na czele uniwersytetu stały wielkie osobowości, ludzie wybitni w swojej dziedzinie. Dziś nie dość, że państwo mocno chce w zarządzanie uniwersytetami ingerować, to na czele uczelni i wydziałów stają często raczej sprawni menadżerowie niż wybitni naukowcy. Ci zresztą chyba nie chcą zajmować się zarządzaniem. Myślę oczywiście o uczelniach, wydziałach, kierunkach mi bliskich, na innych się nie znam.
 
M.B.: Do tego dochodzi chyba też i to, że naukę traktuje się użytkowo… Wystarczy spojrzeć, ilu ludzi studiuje dziś teologię. Na wydziałach są pustki. A tu Ksiądz mówi, że w latach 80. były nabite sale, choć te studia były bez tzw. żadnych perspektyw: nikt nie myślał nawet o religii w szkołach!
 
H.S.: Owszem, wtedy studiowanie samo w sobie było jakimś ideałem i czasem ogólnego rozwoju, a nie tylko zdobywania konkretnego zawodu. Jeden z profesorów KUL udowadniał zresztą studentkom, że popełniły błąd, przychodząc na te studia. Płakały, po pięć, siedem razy zdawały u niego egzaminy, ale nie odchodziły i wciąż sale na wydziałach teologicznym czy filozoficznym były pełne. I trzeba przyznać – tamte „niepotrzebne” studia sprzed lat wykształciły całe kadry. Gdzie one teraz są?

M.B.: Jak to gdzie? Sam Ksiądz mówił, że w Warszawie, Poznaniu, Szczecinie, Olsztynie, Toruniu…
 
H.S.: Pewnie masz rację, że tak to właśnie wygląda… Że większość teologii i porządnej filozofii w Polsce to są właśnie dzieci KUL-u. Myślisz, że nie warto było o tym opowiedzieć?
 
 



Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka "Przewodnika Katolickiego"

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki