Ks. Henryk Seweryniak: Kiedy byłem na studiach w Rzymie, Jan Paweł II zapraszał nas czasem na Watykan. Pierwsze takie spotkanie przeżyłem w 1980 r. – Msza św., potem audiencja, stoję na końcu szeregu, papież krótko rozmawia z każdym z nas, mówię mu, że przyjechałem z KUL-u, że będę pisał doktorat o Ricoeurze. I tak się skończyło. Rok później, w grudniu 1981 r., takie samo spotkanie. Papież płakał podczas Mszy św., my nie wiedzieliśmy, on już wiedział, że będzie stan wojenny. I znów audiencja, ja znów w szeregu, on podchodzi do mnie i mówi: „A ty to piszesz o Ricoeurze!”. Przez ten rok przyjął dziesiątki prezydentów i premierów, udzielał audiencji setkom biskupów, a zapamiętał niepozornego, polskiego księdza! To nie była tylko genialna pamięć. Każdy dla niego był ważny. Dla mnie to właśnie jest jakiś obraz, symbol tego, jaki jest Bóg…
M.B.: Jak u Andre Frossarda – że Pan Bóg umie liczyć tylko do jednego? Dla Niego nie ma tłumów, masy, mas, każdy człowiek jest osobno. Jest osobą.
H.S.: To właśnie wniosła Biblia do kultury świata. Barbarzyńcy tego nie mieli, komuniści nie mieli, muzułmanie nie mają! Tylko w świetle naszej wiary każdy jest chciany przez Boga.
Moja siostra karmelitanka, która przez 15 lat żyła w Ziemi Świętej, pisała mi kiedyś o swoim zadziwieniu nad miłością Boga Ojca. Pamiętasz przypowieść o zagubionej owcy i o pasterzu, który idzie jej szukać i włączyć do stada? Siostra, która zna tamtejsze warunki uświadomiła mi, że żydowski pasterz nigdy tak nie robi! Owszem, szuka tej owcy, bo żal mu zmarnowanej skóry i mięsa. Ale jak ją znajdzie, to zabija. Ważniejsze jest dla niego stado: owca, która raz odważyła się uciec, nabiera swoistego syndromu uciekinierki. Nie tylko sama będzie uciekać, ale też pociągnie za sobą następne. Jezus mówi: nasz Bóg jest zupełnie inny. Podobnie jest z przypowieścią o drachmie: to był wtedy niewielki pieniądz, może nasza złotówka. Żadna żydowska kobieta nie będzie urządzała przyjęcia, żeby świętować jej znalezienie!
M.B.: Ciśnie mi się na usta historia prawdziwa. Na rejsie gdzieś w Chorwacji znajomy przez przypadek przedarł na pół banknot pięciokunowy. To nawet nie jest 3 złote. Zamiast machnąć na to ręką, przeszedł całą wyspę, żeby znaleźć sklep, wydać 3 kuny na taśmę klejącą i uratować ten banknot. Tyle zachodu, żeby ocalić „fortunę” wartą polską złotówkę. Przyznaję, mieliśmy go za wariata! Teraz widzę, że to też mogła być przypowieść o Panu Bogu.
H.S.: Pasterz też kalkulował, co mu się opłaci: zabić owcę czy całego stada szukać po górach. A Bóg idzie, szuka, bierze na ramiona i z radością przynosi z powrotem. Nie piękne jest Jego miłosierdzie?
M.B.: Przynosi, ale i włącza do wspólnoty! Nie boi się! Mam wrażenie, że mamy czasem w Kościele mentalność takiego żydowskiego pasterza. W trosce o wspólnotę pozbywamy się tych, którzy nabroją, zrywamy kontakty, ograniczmy relację, żeby nam broń Boże coś nie zaszkodziło. Żeby nie ryzykować. A Jezus pokazuje, że miłość niesie ze sobą ryzyko! I ta jedna owca jest dla Niego zbyt cenna, żeby z niej zrezygnować – nawet jeśli komuś wydaje się, że może rozwalić całą wspólnotę. Nie boi się kochać, nie boi się, że ktoś Go zrani, nie boi się, że owca-uciekinierka rozwali Mu Kościół! Takie jest też chyba myślenie papieża Franciszka. Wydaje się, że przygarniając wszystkich, ryzykuje jednością Kościoła. Ale jeśli Pan Bóg jest miłością, to żadne przygarnięcie kogokolwiek nie jest w stanie rozbić Jego Kościoła.
H.S.: Głęboko wierzę w to wszystko, co jest w 15. rozdziale Łukasza, w prawdę przypowieści o owcy, o drachmie, o synu marnotrawnym. To jest prawdziwa, do końca „dobra nowina”. Ale teraz jeszcze ważne jest, żeby to przełożyć na konkretną sytuację konkretnego człowieka. To jest dla mnie najgłębsze przeżycie teologii: kiedy spotykam drugiego w konfesjonale. Nie wolno mi wtedy czegoś klepać, nie wolno udawać, że poznałem jego duszę, bo on mi sześć grzechów powiedział. Ale muszę powiedzieć pięć zdać, które trafią do jego duszy. Niczego wtedy nie zaokrąglisz. Niczego nie zasłonisz mądrymi, łacińskimi słowami. To konkret: trafiasz albo nie. To dopiero jest teologia – i to cała teologia, jakiej naprawdę chcę.
M.B.: Nie wejdę w tajemnicę konfesjonału. Ale ludzie pytają księży o to, jaki jest Bóg? Szukają takiego Boga od owcy i drachmy? Potrzebują Go jeszcze w kulturze samowystarczalności?
H.S.: A ty nie szukasz takiego Boga, w którego oczach masz największą wartość? Jestem gotów uwierzyć, że są ludzie, którzy nigdy nie poczuli się wyjątkowi w czyichś oczach, ale chyba jest ich niewielu. Zawsze coś zostaje w człowieku: oczy matki, przytulenie ojca, jakiś wyjątkowy dziadek albo to, że ktoś się w tym człowieku – w nim, w niej – zakochał. To przecież są bardzo ludzkie sytuacje – być ważnym dla kogoś, znaczyć, zachwycić.
M.B.: Ludzkie, a więc skażone. Bo matka porzuciła, bo ojciec przytulił i zniknął, bo ktoś, kto patrzył zachwycony, szybko ze mnie zrezygnował i poszedł do swojego życia, jakby nie było o co walczyć. O takie sytuacje pytam. O ludzi, którzy nie wierzą, że mogą być kochani. Że nie zasługują. Nawet ich wzruszy historia o pasterzu i owcy, ale nie wiem, czy w owcy zobaczą siebie. Jak mają tę owczą mordkę zobaczyć w lustrze?
H.S.: Tak, za niewiarą w to, że jest się kochanym, może stać straszne zranienie, ale przecież i ze zranieniami powinniśmy sobie radzić. A jest jeszcze parę innych rzeczy. Nie jest na przykład dobrze, gdy człowiek jest całkowicie „zawieszony” na innym: gdy swoją wartość uzależnia od czyjejś miłości, opinii czy akceptacji. To przypomina życie w cieniu drzewa – może być przyjemne, ale sprawia, że człowiek karłowacieje, zanim się spostrzeże. W tej perspektywie wiara w takiego Boga, o jakim mówimy, opisanego u św. Łukasza, może być terapią, naprowadzaniem na prawdę o sobie. I wcale nie chodzi o to, że ktoś mnie zranił, zaczynam być zniesmaczony swoim pyskiem, więc biegnę do kościoła albo biorę do ręki różanie. Bo wtedy Bóg może stać się dla człowieka jakimś bożkiem pocieszenia, duchowym PZU czy jakkolwiek to nazwać. A przecież całą Biblię przenika troska o to, żebyśmy się nie kłaniali bożkom i cielcom, ulepionym na miarę naszych potrzeb czy pragnień. Ale pamięć o tym, że Ktoś z całym przekonaniem i prostotą przekazał nam informację o Bogu, który liczy się z moją godnością, który mnie kocha mimo moich głupot, że Ktoś za tę informacje umarł i że ta informacja ukształtowała całą naszą cywilizację, może być uzdrawiająca. Warto zaryzykować, zaufać, wejść w ten sposób widzenia. I spróbować rozeznać, jakie jest moje powołanie, moje miejsce w życiu: z tym moim zranieniem, porażką czy grzechem. Może wtedy pojawi się w tym lustrze owcza mordka – tej owieczki, która jest zawsze jedna i jedyna?
M.B.: Aż by się chciało powiedzieć: „Meee!!!”.
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego