Lubił, gdy porównywano go z czarnoksiężnikiem Twardowskim. Według legendy polski Faust ratuje zaprzedaną duszę dzięki poezji, śpiewając kantyczkę, której nauczyła go w dzieciństwie matka. W życiu Jana Twardowskiego poezja zajmowała szczególne miejsce, choć on sam wzbraniał się przed tym, żeby nazywać go poetą – zamiast tego mówił o sobie, że jest po prostu księdzem, który pisze wiersze. A jednak muza towarzyszy mu już od wczesnej młodości. Jako uczeń Gimnazjum Czackiego wysyła swoje pierwsze próby do czasopisma „Kuźnia Młodych”, kilka lat później z indeksem studenta polonistyki wydaje debiutancki tomik Powrót Andersena. Ks. Jan Twardowski zostawił po sobie 1123 wiersze, opowiadania dla dzieci i zbiory anegdot. Tomiki jego poezji rozchodziły się w rekordowych nakładach – to nie wielcy nobliści, Szymborska czy Miłosz, ale właśnie skromny ksiądz Twardowski jest najchętniej czytanym i cytowanym polskim poetą. Za co kochamy twórczość Jana od Biedronki?
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno
odepchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy nauczyć się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz.
(Kiedy mówisz)
W piekle też jest dobro
Przez jego utwory przebija franciszkańska pogoda ducha i poczucie humoru. Bóg w jego wierszach jest „po stokroć święty mocny i uśmiechnięty”. Świat wypełniają cuda, piękno i dobro – trzeba tylko nauczyć się je dostrzegać. A przecież jego życie nie jest usłane różami. Przychodzi na świat 1 czerwca 1915 r., niemal w samym środku Wielkiej Wojny. Kolejna, równie okrutna wojna towarzyszy jego wkraczaniu w dorosłość. Giną jego przyjaciele ze szkolnej ławy, Wanda, którą nazywał swoją „sympatią” zostaje wraz z rodziną rozstrzelana przez gestapowców. On sam cudem unika śmierci – gdy w czasie powstania warszawskiego Niemcy zatrzymują oddział, do którego należał, ratuje go obrazek Matki Boskiej schowany w legitymacji studenckiej. Na jego widok żołnierz pozwala mu odejść. Po wojnie na spotkaniu autorskim wyzna, że nie chce pamiętać czasu okupacji. Wojnę nazwie piekłem – miejscem, w którym ludzie przestali kochać. Zaraz potem doda jednak: „To jest może ryzykowne, co powiem, ale w czasie wojny jest też bardzo dużo bohaterstwa, piękna poświęcania się. Widziałem niesłychane rzeczy; ileż w czasie wojny było piękna dobroci ludzkiej. Tego się na ogół nie widzi, ale i w tym piekle jest trochę dobra”.
Popatrz na psa uwiązanego pod sklepem
o swym panu myśli
i rwie się do niego
na dwóch łapach czeka
pan dla niego podwórzem łąką lasem domem
oczami za nim biegnie
i tęskni ogonem
pocałuj go w łapę
bo uczy jak na Boga czekać
(Czekanie)
Rzeczy po imieniu
„Dzieciństwo swojego kapłaństwa” spędza w wiejskiej parafii w Żbikowie pod Warszawą. Jednym z jego obowiązków jest praca nauczyciela katechezy w szkole dla dzieci specjalnej troski w Pruszkowie. To od nich uczy się prostoty, która staje się cechą charakterystyczną jego wierszy. Podopiecznymi księdza Jana są dzieci alkoholików, upośledzone umysłowo, często niekochane i zaniedbane. Oddaje im całe swoje serce. Katechezę zaczyna od zachwytu nad światem. Opowiada dzieciom o żuczkach i gwiazdach, Jonaszu w brzuchu wieloryba i Marii Magdalenie obgadanej przez „wstrętne skarżypyty”. „Wiele tym dzieciom zawdzięczam i jako człowiek, i jako poeta, bo nauczyły mnie prostoty i jasności słów – wspominał po latach. – Nauczyłem się dostrzegać szczegóły, nazywać rzeczy po imieniu”. Po przeprowadzce do Warszawy, w której zostaje już do śmierci, długo tęskni jeszcze za Żbikowem z jego brzydkim kościółkiem i wiejskimi wróblami. Kocha naturę, a życie w mieście wydaje mu się karą. Na szczęście w czasie wakacji ma możliwość uciec poza stolicę, do Loretto lub Lasek.
Nie proszę o tę samotność najprostszą
pierwszą z brzega
kiedy zostaję sam jeden jak palec
kiedy nie mam do kogo ust otworzyć […]
nie proszę Cię o tę trudniejszą
kiedy przeciskam się przez tłum
i znowu jestem pojedynczy
pośród wszystkich najdalszych bliskich
proszę Ciebie o tę prawdziwą
kiedy Ty mówisz przeze mnie
a mnie nie ma
(Samotność)
Po prostu człowiek
Magdalena Grzybałtowska, autorka jego głośnej biografii, nazywa go księdzem paradoksem – z jednej strony skromny kapłan, z drugiej – artysta przeczulony na punkcie swojej poezji, który wpada w złość, gdy redaktor przekręca jego wiersz. Przede wszystkim jest poetą bardzo „ludzkim” – i chyba to właśnie stoi za jego sukcesem. Nieobce są mu słabości, lęki i pragnienia zwykłego człowieka. On sam zmaga przez całe życie zmaga się z kompleksami dotyczącymi swojego wyglądu, nieśmiałością oraz strachem przed samotnością. Gdy tylko zaczyna łysieć, sprawia sobie tupecik, z którym rozstaje się dopiero po swoich 90. urodzinach. W czasach przedsoborowych nie lubi odprawiać Mszy św. plecami do wiernych: „Myślałem: «Patrzą na mnie, widzą długą tyczkę na chwiejących się nogach. Zaraz zemdleję! I mdlałem»”. Jest bardzo skryty – nigdy nie zwierza się przyjaciołom ze swoich problemów. Umawia ich każdego w inny dzień tygodnia, tak aby zawsze ktoś przy nim był. Wśród nich są również znani literaci i naukowcy, tacy jak Anna Świderkówna, Władysław Tatarkiewicz czy poetka Anna Kamieńska, której dedykuje słynny wiersz zaczynający się od słów: „Śpieszmy się kochać ludzi”. Tęskni za rodziną. Stąd wszystkie przyjaciółki, przyszywane „wnuczki”, które prosi, aby nazywały go Dziadkiem. Zadziwiają go tłumy, który przychodzą na jego wieczory autorskie. Z pisarką kokieterią tłumaczy, że popularność jego książek jest zasługą Anioła Stróża, który nad nimi czuwa.
Umiera 12 lat temu, 18 stycznia 2006 r., w wieku 91 lat. W kościele Sióstr Wizytek w Warszawie, którego był rektorem przez prawie 50 lat, stoi niezwykły pomnik – kamienny klęcznik z ostatnim wierszem księdza Jana. Trzeba podejść bliżej, żeby dostrzec pewien zaskakujący detal tego pomnika. Obok wyrytych liter znajduje się mała, czerwona biedronka – cichutka i zwyczajna jak uśmiech kapłana, który pisał wiersze.