Nie dziwi mnie, że spod pióra papieża Franciszka wychodzi dokument o świętości. Przypomina mi się abp Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, który mówi o stylu Franciszka: „to jest czysta Ewangelia”.
Duchowy artysta
Słowa abp. Krajewskiego nie są bynajmniej zapowiedzią przyszłej kanonizacji Franciszka. Są raczej wskazaniem na determinację człowieka, który pomimo swoich słabości – do których zresztą się przyznaje – dąży do bezkompromisowego życia Ewangelią w życiu osobistym i życiu Kościoła. Wiarygodność tego dążenia jest tym większa, im silniejsze są ataki na niego. Adhortacja o świętości paradoksalnie publikowana jest w czasie, gdy niektórzy hierarchowie Kościoła ogłaszają swoją antypapieską deklarację, jakoby Franciszek popadał w herezję i umniejszał w ludziach zapał dążenia do świętości – przynajmniej w kontekście małżeństwa i rodziny. Zarzuca mu się, że jest nie tyle miłosierny, co pobłażliwy i zbyt liberalnie traktuje wymagania Ewangelii dotyczące wierności małżeńskiej. Publikacja Gadete et exultate pokazuje jednak dobitnie, że tematyka świętości jest absolutnie w centrum tego pontyfikatu, nawet jeśli wcześniej papież mówił głównie o miłosierdziu. To właśnie świętość jest nieodłącznym elementem całej składanki, tworzącej prawdziwy obraz nauczania Franciszka. To obraz, który maluje duchowy artysta i pewnie dlatego, że sztuka ta jest zbyt wysokich lotów, nie trafia w gusta kościelnych rzemieślników.
Źródło radości Boga
Skąd zatem u papieża taka zmiana tematu? Pomijam oczywisty fakt, że papież nie może wciąż mówić tylko o jednym. Paradoks polega jednak na tym, że Franciszek tak naprawdę kolejny raz powraca do miłosierdzia. Mówi o Bogu, który tak bardzo kocha człowieka, tak bardzo kocha ludzi w ich konkretnych historiach życia, że postanawia oddać im wszystko. W końcu oddaje również siebie. Bóg chrześcijan – podkreśla Franciszek – jest Bogiem, który nic nie zatrzymuje dla siebie, ale z miłości wszystko daje. Na tym polega szczęście Boga, który jest miłością. Źródłem radości Boga nie jest władza panowania nad całym stworzeniem. Jest nią wyjście z siebie, służba, oddanie, pokora i miłość. Paradoksalnie to właśnie krzyż, o którym wielcy pisarze chrześcijańscy pisali, że zakrywa oblicze wszechmocy Boga, najbardziej odsłania wszechmoc Bożego przebaczenia, odsłania Jego istotę.
Dobrze wiemy, że to oddanie się Boga nie wynika z zasługi człowieka: nie dlatego Ojciec posłał do nas Syna, że byliśmy tego godni. Wręcz przeciwnie: „On ukochał nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami” – pisze papież, przypominając słowa św. Pawła. To właśnie ukochanie nas, grzeszników – nie w abstrakcji, ale w konkretnych okolicznościach życia – jest de facto Bożym miłosierdziem, Jego nieustannym oddawaniem się nam, którzy jesteśmy grzeszni. I ta miłość, choć bolesna, czyni Boga szczęśliwym.
Świętość to miłość
Bóg proponuje człowiekowi szczęście – czyli dokładnie to samo, co wypełnia Jego boską istotę, oddanie siebie z miłości. Stąd na samym początku swojej adhortacji Gaudete et exultate papież pisze: „Pan chce od nas wszystkiego, a to, co oferuje, to życie prawdziwe, szczęście, dla którego zostaliśmy stworzeni”. Bóg nie chce jedynie części nas, jakiegoś wyznaczonego sobie stopnia oddania, dołączenia do tzw. normalnego życia określonej ilości praktyk religijnych, które mają dać wstęp do nieba. Nie, On chce nas! Chce naszego oddania siebie, czyli wszystkiego. Jego pragnieniem jest, żebyśmy odkryli, że na tym polega szczęście: że Bóg oddaje się nam, a my oddajemy się Bogu. „Świętość chrześcijańska to nic innego, jak życie pełnią miłości” – kontynuuje Franciszek. I już! Ot, cały wykład o świętości w jednym prozaicznym zdaniu. I choć proste, świetnie wyraża ono niezgłębione bogactwo życia, które wtedy dopiero staje się barwne, i szczęśliwe, kiedy wypełnia się miłością.
Warto tu przypomnieć sobie wydany wcześniej przez papieża dokument o przyczynach rozpoczynania procesów kanonizacji. Dotychczas były one dwie: męczeństwo lub heroiczność cnót. Franciszek dołączył trzecią: „przypadki, w których potwierdzono ofiarowanie swego życia dla innych, trwające aż do śmierci”. Widać tu jak na dłoni, że „oddanie życia” staje dla Franciszka uzasadnioną zasadą nie tylko ludzkiego szczęścia, ale też świętości. Dar z siebie, nie tylko w momentach męczeńskiej śmierci czy w postawie heroicznego wypracowania niektórych cnót, ale także w postawie oddania siebie innym, które rozkłada się na całe życie, jest zdaniem Franciszka drogą, którą Kościół powinien proponować ludziom w dążeniu do świętości.
Klasa średnia świętości
W owym trzecim zaproszeniu do świętości jest duszpasterski zamysł, aby nie zniechęcać ludzi do naśladowania Chrystusa nawet wtedy, gdy nie widzą oni w sobie heroicznych postaw – by nie przestawali wierzyć, że ich zwyczajne życie może być święte. „Często mamy pokusę, aby sądzić, że świętość jest zarezerwowana tylko dla tych – pisze Franciszek – którzy mają możliwość oddalenia się od zwykłych zajęć, aby poświęcać wiele czasu modlitwie”. Dlatego, zdaniem papieża, wiarę w możliwą świętość muszą podtrzymywać inni: muszą w jakiś sposób pokazywać, że w nas wierzą. To oni „nas wspierają – dodaje papież – abyśmy nie zatrzymywali się w drodze”.
„Lubię dostrzegać świętość w cierpliwym ludzie Bożym – pisze dalej Bergoglio – w rodzicach, którzy z wielką miłością pomagają dorastać swoim dzieciom, w mężczyznach i kobietach pracujących, by zarobić na chleb, w osobach chorych, w starszych zakonnicach, które nadal się uśmiechają. W tej wytrwałości, aby iść naprzód, dzień po dniu, widzę świętość Kościoła walczącego. Jest to często świętość z sąsiedztwa, świętość osób, które żyją blisko nas i są odblaskiem obecności Boga, albo, by użyć innego wyrażenia, są klasą średnią świętości”. Bo „decydujące wydarzenia w dziejach świata – podkreśla Franciszek – były zasadniczo spowodowane przez dusze, o których książki historyczne nic nie mówią”.
Skutek niebycia świętym
Świętymi byli i są ci, którzy czasem nic nie mówią – albo o nich niewiele się mówi. Zawsze jednak są to osoby, które uwierzyły, że miłość polegająca na oddaniu siebie Bogu ma sens, nawet jeśli nie jest widoczna. To ona ostatecznie zwycięży, tak jak zwyciężył miłosierny Chrystus na krzyżu. W chrześcijaństwie nie ma czegoś takiego jak powołanie do określonych stopni oddania, czyli świętości. Nie ma powołań doskonalszych i mniej świętych z zasady. Niewłaściwe jest wyjaśnianie niektórych fragmentów biblijnych, jakoby Jezus proponował „oddanie wszystkiego” tylko niektórym: tym bardziej, jeśli ktoś ową linię podziału wyznacza między świeckimi i konsekrowanymi. „Aby być świętymi, nie trzeba być biskupami, kapłanami, zakonnikami ani zakonnicami” – pisze papież. Oddanie siebie jest możliwe zawsze i wszędzie. W życiu każdego człowieka miłość może być ostatecznym sensem i celem istnienia; perspektywą pełni jego szczęścia. Dlatego, zdaniem papieża, „chrześcijanin nie może myśleć o swojej misji na ziemi, nie pojmując jej jako drogi świętości”. Bo „istnieje tylko jeden smutek, nie być świętym” – dodaje Franciszek za Leonem Bloyem.
Piekło niekochania
Nie ma chrześcijaństwa, jeśli nie ma w nim takiego myślenia o miłości. Jeśli ktoś z góry stawia granice swojej miłości, tak naprawdę nie chce kochać. Jeśli zaś nie chce kochać, tworzy sobie i innym piekło. Wcale nie chodzi o to, że każdy powinien kochać tak jak Matka Teresa z Kalkuty. W świętości rozumianej jako naśladowanie oddającego się Chrystusa chodzi o to, żeby nie zamykać własnego serca, mówiąc sobie: koniec, tyle wystarczy. Zupełnie inną rzeczą jest z pokorą przyznać: nie mam siły, na ten czas tyle, ale gdy tylko powstanę, pójdę dalej i się nie zatrzymam. Droga do świętości jest drogą krok po kroku. „Aby rozpoznać, jak brzmi to słowo, które Pan pragnie wypowiedzieć poprzez danego świętego – wyjaśnia Franciszek – nie należy rozwodzić się nad szczegółami, ponieważ również w nich mogą występować błędy i upadki. Nie wszystko, co święty mówi, jest w pełni wierne Ewangelii, nie wszystko, co czyni, jest autentyczne i doskonałe. Tym, co należy podziwiać, jest całe jego życie, cała jego droga uświęcenia, ta jego postać, która odzwierciedla coś z Jezusa Chrystusa”. Piekło więc to nie tyle ludzka słabość, która domaga się miłosierdzia, ale świadoma zatwardziałość, zamknięcie serca, ograniczenie ukrytych w nim pragnień. Piekło to brak wielkoduszności, którą diabeł zamienia w naszej wyobraźni na obietnicę iluzorycznego „szczęścia”, które ma rzekomo przyjść, gdy będziemy dbać tylko o siebie i szukać przede wszystkim zaspokojenia własnych potrzeb.
Franciszek podaje prosty przykład: „Niektórzy katolicy twierdzą, że temat migrantów jest drugorzędny w porównaniu z «poważnymi» zagadnieniami bioetyki [dotyczącymi głównie obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci]. Można rozumieć, że osoba mówiąca takie rzeczy, to polityk troszczący się o swoje sukcesy, ale nie chrześcijanin, któremu wyłącznie przystoi postawić się w roli tego brata, który ryzykuje swe życie, aby zapewnić przyszłość swoim dzieciom”. Bo świętość to miłość, która kocha, także ryzykując siebie.
Bogactwa, które nie znikną
Świętość nigdy nie może oznaczać jedynie oddania się Bogu, ale zawsze i jednocześnie jest oddaniem się drugiemu człowiekowi. „W gęstej dżungli przykazań i przepisów – pisze papież – Jezus tworzy wyłom, który pozwala rozróżnić dwa oblicza: ojca i brata. Nie przekazuje nam ani dwóch dodatkowych formuł, ani dwóch przykazań. Przekazuje nam dwa oblicza, a raczej jedno, oblicze Boga, które odzwierciedla się w wielu innych”. Franciszek przestrzega przed świętością rozumianą zbyt spirytualnie, pozornie otwartą na Boga, a zamkniętą na drugiego człowieka. Dotyczy to osób, które uważają, że ich droga do Boga polega na modlitwie, a tak naprawdę ukrywają egoistyczną decyzję o wycofaniu się z konieczności życia dla innych, z własnego oddania. Nie jest to negacja zakonów klauzurowych: właśnie w nich modlitwa oznacza przede wszystkim oddanie, a nawet głęboką ofiarę dla innych, nie dla siebie. Zakony zamknięte, czasami bardziej niż inne, pokazują, że modlitwa to oddanie. Może być jednak i tak, że ktoś tłumaczy się modlitwą, żeby nie pomagać innym. Dlatego Franciszek zadaje mu, i pośrednio także nam, decydujące o naszym zbawieniu pytanie: „Co pozostaje, co jest wartością w życiu, jakie bogactwa nie zanikną?”. I odpowiada: „Z pewnością dwa: Pan i bliźni. Te dwa bogactwa nie zanikną!”.
Gdzie Boga nie ma?
Świętość rozumiana jako oddanie się w miłości może w przedziwny sposób przenikać także życie tych, którzy nie mieli okazji poznać Boga miłości albo życie nie pozwoliło im doświadczyć łaski Jego przebaczenia. To ludzie, którzy nie mieli szans na zbudowanie relacji z Bogiem we wspólnocie Kościoła. Franciszek przestrzega, aby „nie próbować określać, gdzie nie ma Boga, ponieważ jest On tajemniczo obecny w życiu każdej osoby, jest obecny w życiu każdego w taki sposób, w jaki tego chce, i nie możemy temu zaprzeczyć naszymi rzekomymi pewnikami”. „Nawet jeśli czyjeś życie było katastrofą – wyjaśnia dalej Franciszek – nawet gdy widzimy, że został zniszczony przez wady lub uzależnienia, Bóg jest obecny w jego życiu”. I dodaje, że „jeśli pozwalamy się prowadzić bardziej Duchowi niż naszym rozumowaniom”, będziemy w stanie „szukać Pana w każdym ludzkim życiu”.
To zaproszenie do wiary w świętość każdego człowieka: do budowania w sobie przekonania, że nie ma takiego życia, które nie mogłoby stać się święte. Ale to też oznacza, że w jakiś sposób świętości dotykają także ludzie, którzy nie poznali Boga w chrześcijaństwie, a jedynie rozpoznali sens własnego życia w oddanej i ofiarnej miłości. I pomimo obiektywnej trudności – jaką jest brak poczucia bycia kochanym przez Boga, który dał się ukrzyżować – dążą oni z całych sił do obdarowania dobrem najpierw innych, a dopiero potem siebie. Tak wielu z nich, których stawiamy poza Kościołem, może być na tej drodze dalej od nas: bo ich niebem stała się miłość, w której jeszcze nie wyznają, ale jedynie przeczuwają, że to Bóg jest jej ostatecznym i pierwszym źródłem.
Świętość to szczęście. I zapewne dlatego papież Franciszek tak często się uśmiecha, a jego adwersarze robią wciąż surowe miny w rzekomej obronie świętości Kościoła.