Natrafiłem kiedyś na fragment Summy Teologicznej św. Tomasza, który najpierw mnie rozśmieszył, a potem dał też do myślenia. Otóż św. Tomasz rozważał bardzo poważnie, kto będzie miał w niebie większą aureolę: męczennik czy dziewica? Pytanie na pierwszy rzut oka zabawne, w gruncie rzeczy nie jest bezzasadne. Dotyczy przecież nie tego, kto będzie miał większe świecące kółko nad głową, ale czyja świętość będzie większa. Czy większą zasługę ma ten, kto oddał życie przelewając krew – czy ten, kto z powodu swojego oddania innym nie założył rodziny? Męczennik musiał ogromnie cierpieć. To cierpienie w skali bólu było dużo większe, niż zachowanie czystości, z powodu tego cierpienia umarł. Zakonnikowi ten ból niejako rozkłada się na całe życie. Z drugiej jednak strony, twierdził św. Tomasz, trudniej jest znosić cierpienie długo i z wiarą, niż w jednym akcie przelać krew. Jego zdaniem więc większą aureolę dostaną dziewice niż męczennicy.
Chodzi o miłość
Opowiadanie to – być może nieco zabawne – niesie ważne przesłanie: bycie świętym to przede wszystkim decyzja oddania siebie dla dobra innych, dla ich zbawienia, oraz podtrzymywanie tej decyzji przez całe życie. Nie trzeba przecież wymyślać wyszukanych form pokuty, żeby odczuwać ból wynikający z miłości. Tym bólem może być poświęcanie swojego czasu potrzebującym (niekoniecznie bliskim emocjonalnie), znoszenie odrzucenia czy niezrozumienia ze strony nieprzychylnych ludzi czy poddanie się całkowitej zależności przełożonym. W przypadku dziewictwa zachowanie wstrzemięźliwości seksualnej, a w życiu konsekrowanym dochodzi jeszcze pozbawienie się prawa do własności prywatnej. Czy w czasach, w których stawia się na absolutną wolność jednostki, konsumpcyjny styl życia i profesjonalną samorealizację, życie oddane z miłości dla Boga i innych ludzi, może nawet pewna przegrana w oczach świata, nie brzmi jak prowokacja? Tak, to jest prowokacja. To jest prowokacja, która człowiekiem wstrząsa i prowadzi do odkrycia, że prawdziwa radość nie jest w braniu, ale dawaniu. Życie oddane w miłości jest znakiem proroczym, zapowiadającym ostateczny cel życia każdego człowieka: spotkanie z Bogiem, który jest miłością. Burzy egoistyczne struktury społeczne i myślenie wielu bogatych społeczeństw. Jest dobrocią, która w całkowitej pokorze potrafi dotkliwie oskarżać zło, wzbudzać wyrzuty sumienia tam, gdzie ludzie zajmują się już tylko sobą i – ewentualnie – swoimi najbliższymi.
Coś więcej do powiedzenia
Niedawno Monika Białkowska opublikowała w „Przewodniku Katolickim” artykuł, w którym zastanawiała się nad świętością Karoliny Kózkówny. Zadała w nim pytanie: „Karolina zginęła, ale wygrała – nie została zgwałcona. Ale czy ten fakt zmienia cokolwiek w jej świętości? Gdyby przegrała tę nierówną walkę z żołnierzem, czy jej zasługi dla nieba byłby mniejsze? Dlaczego to ocalenie dziewictwa ma być główną cnotą Karoliny – skoro każda współczesna kobieta, tak samo będzie się bronić przed seksualną przemocą?” I dodała: „Karolina musi mieć do powiedzenia coś więcej niż tylko ocalone przed gwałtem dziewictwo”. Dziewczyna z podtarnowskiej wsi rzeczywiście wiele o więcej powiedziała swoim codziennym oddaniem Bogu i ludziom, niż utratą życia w obronie dziewictwa. Jan Paweł II w homilii podczas jej beatyfikacji w Tarnowie w 1987 r. podkreślił wartości, w których Karolina może być wzorem dla młodzieży: to modlitwa, praca, czystość i ofiara. Zdaniem papieża nie tylko więc męczeńsko zachowana czystość nadała jej życiu walor świętości, ale także ciężka praca i ofiara, które jej codzienność uczyniły „oddaniem w miłości”.
Męczeństwo, heroizm, ofiara
Dotychczasowe kryteria kanonizowanej świętości były jasne. Była nim albo śmierć męczeńska, poniesiona bezpośrednio za wiarę w Jezusa – albo heroiczne praktykowanie cnót, czyli ponadprzeciętny sposób postępowania. To wymaganie dotyczy wszystkich postaw kandydata na ołtarze, choć oczywiście stopień ich doskonałości nie musi być równy. Można być świętym i mieć słabości. Tę zasadę błyskotliwie ujął Pius XI pisząc, że „świętość polega na zwykłych rzeczach, dokonywanych w niezwykły sposób”.
Papież Franciszek mówi natomiast: nie musicie być herosami, wasze życie nie musi być niezwykłe. Bóg chce także takich ludzi świętych, którzy nie sprostają wymaganiu ponadprzeciętności. Nie będą na przykład usilnie pościć albo żyć w skrajnym ubóstwie. Będą jednak chcieli całe swoje życie skoncentrować na takim oddaniu się Bogu, aby odkryć Go i nieść Mu pomoc w innych ludziach. Będą chcieli bardziej kochać życie innych, niż własne. Nawet za cenę utraty życia, możliwą chorobę, wyczerpanie fizyczne. Ważne, aby solidne praktykowanie wiary, nawet jeśli jest stosunkowo przeciętne, prowadziło do poświęcenia się dla innych bez pytania o koszty związane z własnym życiem. Na tym polega różnica między świętością z heroiczności cnót, a nową świętością polegającą na oddaniu życia w miłości.
Jest również różnica między świętością z oddania życia, a świętością z męczeństwa. Męczeństwo jest łaską. Przyjdzie lub nie. Można być na nie gotowym, ale nie można samemu o nim zdecydować. Trudno jest w Poznaniu czy Warszawie roku 2017 zostać męczennikiem za wiarę. A ten, kto sam pcha się pod nóż i prosi, by go zabić w imię Jezusa, nie jest świętym, lecz szaleństwem. O męczeństwie decyduje Bóg. Człowiek może za to zdecydować, czy jest gotów stracić swoje życie: pracować dla innych tak, że choroba, przemęczenie, stres albo przypadkowa kula sprawią, że śmierć przyjdzie wcześniej, niż powinna. Może się zgodzić na takie ryzyko w imię miłości Boga i drugiego człowieka. Wówczas nie samo przelanie krwi, ale zgoda na płacenie życiem w każdej chwili czyni człowieka świętym. To właśnie jest owo Franciszkowe „oddanie życia”, które otwiera drogę do kanonizacji tym, którzy opiekując się chorymi, zarażają się śmiertelnymi chorobami, którzy pracując dla innych, przedwcześnie umierają na zawał serca, dla tych wszystkich, którzy o sobie myślą dużo mniej, niż o innych wiedząc, że mogą za to zapłacić swoim zdrowiem. To połączenie akceptacji możliwej przedwczesnej śmierci, która mogłaby nastąpić w wyniku oddania dla innych jest istotnym wymogiem nowego kryterium świętości.
Oddać życie po kawałku
Papieżowi Franciszkowi zależy na tym, by Kościół pokazywał przykład takich właśnie ludzi - nie męczenników czy bohaterów wyszukanych cnót, ale tych, którzy swoje życie oddają za innych nie w jednym wielkim dziele, ale każdego dnia po kawałku. Uzasadniając swoje stanowisko już na samym początku motu proprio Maiorem hac dilectionem papież zacytował fragment z Ewangelii wg św. Jana, w który Jezus mówi: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich”. Uznał tym samym, że świętość, obok męczeństwa i heroiczności cnót, polega także na życiu cierpliwie oddanym dobru innych.
Św. Tomasz podkreślał to samo już w średniowieczu – on jednak myślał głównie o osobach konsekrowanych. Franciszek pisze o wszystkich, którzy postanowili żyć nie dla siebie. Chce poszerzyć krąg świętych o osoby zaangażowane społecznie. Dodając kryterium „oddania życia” (vitae oblatio), stawia je na równi z heroicznością cnót i z męczeństwem. Procesy kanonizacyjne będą musiały je uwzględniać, nie rezygnując jednak z wymaganej dotychczas opinii świętości oraz cudu, potwierdzającego świętość Sługi Bożego. Być może Kościół doczeka się w ten sposób rzeszy nowych świętych. A może najważniejsza jest płynąca z dokumentu papieża nadzieja dla nas: że nawet dziś możemy podjąć decyzję i zacząć żyć jak święci.