Co najmniej kilkadziesiąt śmiertelnych ofiar, w dużej części dzieci, przyniósł atak chemiczny, którego w sobotę 7 kwietnia dopuścił się reżim Baszszara al-Asada na miasto Duma, leżące na wschodnich peryferiach Damaszku. Był to decydujący cios w prowadzonej od kilku tygodni bezwzględnej ofensywie sił rządowych na tę ostatnią redutę rebeliantów w okolicach syryjskiej stolicy. W poniedziałek przed świtem bojownicy antyrządowej Armii Islamskiej (Dżajsz al-Islam) opuścili Dumę, do której – na mocy pospiesznie wynegocjowanego porozumienia z oblegającą miasto armią syryjską – wkraczają rosyjscy żandarmi.
Atak na szpital
Dwie bomby chemiczne zrzucono z helikoptera. Jedna z nich trafiła w przyfrontowy szpital, gdzie leczono rannych cywilów. Około 40 osób zginęło natychmiast, dalszych kilkaset, w szpitalu i jego bezpośrednim otoczeniu, zaczęło się dusić. Obecne w Dumie organizacje humanitarne przystąpiły do natychmiastowej pomocy (inhalacja tlenem, polewanie wodą), jednak w surowych warunkach wojennych trudno im było nawet odtransportować z miejsca tragedii żyjące jeszcze ofiary. W efekcie liczba zabitych wzrastała i w momencie oddawania do druku tego tekstu mogła przekroczyć nawet setkę. Poszkodowanych jest około tysiąca.
Atak chemiczny na ludność cywilną jest jaskrawym aktem barbarzyństwa i zbrodnią wojenną, potępioną przez prawo międzynarodowe. Jeżeli Asad, który już ósmy rok walczy z własnym narodem, zdecydował się na tak drastyczny krok, musiał go podjąć za aprobatą Rosji i Iranu, wobec których syryjski dyktator pełni rolę marionetki. Ze strony Władimira Putina zgodę na atak w Dumie można uznać za odpowiedź na dwie prestiżowe klęski, poniesione ostatnio przez Rosję na forum międzynarodowym: rozbicie przez rakiety USA operującego na syryjskiej pustyni elitarnego oddziału „zielonych ludzików” oraz solidarne retorsje dyplomatyczne zachodniego świata po próbie zamordowania Siergieja Skripala. Rosja, jak zwykle, zaprzecza swojemu udziałowi w ataku na Dumę, a nawet samemu faktowi użycia broni chemicznej. Jednakże to sam Putin, bezpośrednio po kolejnym wyborze na prezydenta, zapowiedział kontynuację bezwzględnej walki o utrzymanie imperialnej pozycji swojego kraju.
Świat zachodni, na czele z prezydentem Donaldem Trumpem, potępił atak, jednak nie wydaje się, aby Zachód konsekwentnie dążył teraz do ukarania sprawców tej zbrodni. Takie działanie, mimo moralnego uzasadnienia, mogłoby bowiem sprowokować eskalację wojny o nieobliczalnych, międzynarodowych następstwach. A sytuacja na Bliskim Wschodzie już i tak jest bardzo napięta.
Klucz do dwóch trzecich Syrii
Miasto Duma było ostatnim punktem oporu rebeliantów na obszarze nazwanym przez światowe media Wschodnią Ghutą. Tradycyjna nazwa Ghuta obejmuje żyzny rolniczy region, okalający Damaszek od wschodu i południa. W latach 1980–2010 na miejscu ogrodów i sadów wyrosły tam bloki gwałtownie rozrastającej się syryjskiej metropolii. Wojna domowa zahamowała ten proces. Ghuta od 2013 r. stała się fortecą rebeliantów, którzy w śmiałych wypadach zagrażali nawet kontrolowanemu przez rząd śródmieściu. Jednak od chwili, gdy upadającą sprawę Asada wspomogła militarnie putinowska Rosja, siły antyrządowe zaczęły ponosić klęskę za klęską. Asadowska ofensywa rozbiła Ghutę na dwie osobne enklawy: zachodnią i wschodnią, większą od poprzedniej. W tej ostatniej skoncentrował się też najsilniejszy opór. Na obszarze Wschodniej Ghuty, dwa razy mniejszym od Poznania w jego granicach administracyjnych, mieszka 400 tys. osób, spośród których połowa nie przekroczyła 18. roku życia.
Po rozprawieniu się z Aleppo reżim, przy poparciu Putina oraz rządu Iranu (Asad jest szyitą, podobnie jak władze w Teheranie), skoncentrował się na likwidacji tej miejskiej fortecy, która mieści się zaledwie kilka kilometrów od rezydencji prezydenta i bazy naczelnego dowództwa syryjskiej armii. Zmasowany atak z ziemi i powietrza doprowadził do rozbicia Wschodniej Ghuty na trzy odosobnione i niewielkie punkty oporu. Od 22 do 24 marca padły dwa kolejne miasteczka. Została tylko Duma, w której bronił się silny oddział Armii Islamskiej. To umiarkowani sunnici, bliscy wartościom wyznawanym przez demokracje Zachodu. We Wschodniej Ghucie walczyli też sunniccy radykałowie z ugrupowania an-Nusra, bliskiego dżihadystom z tzw. Państwa Islamskiego, ci jednak już wcześniej opuścili enklawę.
Upadek Wschodniej Ghuty pozwoli Asadowi na szybkie rozprawienie się z resztkami oporu w okolicach stolicy i wzmocnienie jego władzy na obszarze dwóch trzecich przedwojennej Syrii. W pozostałej jednej trzeciej mocno usadowili się wspierani przez USA Kurdowie oraz Turcja, która pod rządami Erdogana przyjęła zwrot ku polityce regionalnego mocarstwa, realnie bliższego Rosji aniżeli krajom NATO, do którego sama przecież należy. Najbardziej ucierpi na tym sunnicka większość obywateli Syrii, którzy mimo ośmioletniego oporu skazani zostają na powrót władzy niecierpianego przez nich dyktatora, utrzymującego się tylko dzięki poparciu Moskwy i Teheranu.
Białe Hełmy
Chlubną kartę w tej brudnej wojnie zapisała Syryjska Obrona Cywilna, zwana potocznie, od barwy kasków ochronnych, Białymi Hełmami. To pozarządowa organizacja humanitarna, która od początku wojny domowej działa na obszarach kontrolowanych przez rebeliantów.
Zespoły ratownicze, wyszkolone dzięki pomocy Zachodu, a także Turcji, operują we wszystkich rejonach walk, odgrzebując i wynosząc spod gruzów rannych, umieszczając ich w szpitalach oraz pomagając przy ewakuacji ludności cywilnej. A wszystko to pod kulami i bombami Asadowskiego oblężenia. Nikt nie ma czasu robić tu dokładnych szacunków, ale według pobieżnych ocen uratowano w ten sposób życie około stu tysiącom ludzi. To wyzwanie ma swoją cenę: w akcjach ratowniczych zginął, jak dotąd, co szósty ochotnik Białych Hełmów.
Syryjska Obrona Cywilna jest apolityczna, jednak sam fakt działania na obszarze niekontrolowanym przez rząd naraża ją na oskarżenia ze strony reżimu o popieranie rebelii. W istocie nikt z ratowników osobiście nie lubi Asada. Trudno go jednak lubić, gdy widzi się na własne oczy dzieci rozerwane pociskami syryjskiej armii lub sączące pianę z ust po chemicznym ataku z rządowego helikoptera.