Logo Przewdonik Katolicki

Z siodłami na plecach

Paweł Stachowiak
FOT. POLONA

Jesteście czołową kolumną wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny – mówił do żołnierzy „Kadrówki” ruszających z Galicji na tereny zaboru rosyjskiego Józef Piłsudski. Nie spodziewał się, że ojczyzna będzie witać ich tak chłodno.

Był 3 sierpnia 1914 r. Wczesnym rankiem do granicy zaborów austriackiego i rosyjskiego, przebiegającej wówczas kilkanaście kilometrów na północ od Krakowa, zbliżała się chłopska furmanka. Gdy dotarła się do opustoszałego posterunku granicznego, zeskoczyło z niej siedmiu mężczyzn. Szybko przeszli na drugą stronę granicy, choć spowalniał ich ciężar, który dźwigali na plecach – siodła i rzędy końskie.
 
Siódemka Beliny
Kilka godzin wcześniej opuścili Kraków na rozkaz Józefa Piłsudskiego, który od dawna przygotowywał ich do tej chwili. Pierwsi kawalerzyści wolnej Rzeczpospolitej, spadkobiercy Kozietulskiego, dowodzeni przez Władysława Belinę-Prażmowskiego: „Siódemka Beliny”. W jej skład weszli: Janusz „Janusz” Głuchowski, Antoni „Zdzisław” Jabłoński, Stefan „Hanka” Kulesza, Zygmunt „Bończa” Karwacki, Stanisław „Grzmot” Skotnicki i Ludwik „Kmicic” Skrzyński. Zamiast „barwnego stroju, amarantów zapiętych pod szyją”, jak śpiewano o ułanach spod Somosierry, mieli cywilne ubrania, furmankę i siodła na plecach…
Kimże było tych siedmiu, wobec milionowych mas żołnierzy, którzy właśnie szykowali się do rozpoczęcia najkrwawszej z dotychczasowych wojen? Przecież właśnie zaczęła się ta wojna, o którą modlił się niegdyś Mickiewicz, „wojna o wolność ludów”, w której państwa zaborcze stanęły po dwu stronach barykady: Niemcy i Austriacy po jednej, Rosjanie po drugiej. „Siódemka Beliny” zdawać się mogła grupką niepoważnych fantastów, nic nie znaczących wobec nadchodzącego starcia tytanów. Wiemy jednak, że wielkie historyczne dokonania rodzą się nieraz z czynów i zamiarów jednostek, błahych i nic – zdawałoby się – nieznaczących. Tak było i tym razem.
Kawalerzyści bez koni zostali wysłani rozkazem Józefa Piłsudskiego do Królestwa, jak wtedy mówiono na tereny zaboru rosyjskiego, aby przeprowadzić rekonesans przed planowanym wkroczeniem na te tereny liczniejszego oddziału polskiego. Był on wówczas formowany z uczestników tzw. organizacji strzeleckich, działających od kilku lat na terenie Galicji. Były to paramilitarne jednostki złożone z młodych ludzi – uczniów gimnazjów, studentów, robotników, którzy szkolili się w podstawowych umiejętnościach wojskowych po to, aby je wykorzystać w momencie, gdy zacznie się oczekiwana przez wszystkich wojna.
 
Droga wolna
Ich przywódcą, Komendantem, jak zwykli go nazywać, był Józef Piłsudski, który po klęsce rewolucji 1905 r. uznał, iż najlepszym rozwiązaniem dla polskich aspiracji niepodległościowych będzie sojusz z monarchią Habsburgów. Rosja była dla niego zawsze najgroźniejszym z wrogów – bez jej pokonania, jak sądził, nie będzie szans na odbudowę polskiego państwa. Uznał zatem, że postawić należy na zwycięstwo państw centralnych, Niemiec i Austrii, gdyż to one są wrogami carskiego imperium. Piłsudski wszedł w bliskie kontakty z austriackim sztabem generalnym i nawiązał z nim współpracę wywiadowczą. Rozbudowana na terenie zaboru rosyjskiego siatka organizacji lewicy niepodległościowej miała być wykorzystywana do informowania Austriaków i Niemców o poczynaniach Rosjan. Nie chodziło jednak wyłącznie o informacje.
Przyszły marszałek potrafił przekonać swych ówczesnych sprzymierzeńców, że będzie w stanie skłonić ludność Kongresówki do antyrosyjskiego powstania. Miało ono wybuchnąć w chwili, gdy zacznie się wojna, i zostać wywołane przez wkroczenie na terytorium zaboru rosyjskiego polskiej formacji zbrojnej, złożonej właśnie z przeszkolonych uprzednio strzelców. Trudno byłoby sobie wyobrazić bardziej skuteczną formę antyrosyjskiej dywersji na tyłach frontu niż takie powstanie, dlatego Austriacy i Niemcy zapalili przed Piłsudskim zielone światło. Był on przekonany, że Polacy z ziem pozostających pod rosyjskim zaborem muszą się zerwać do powstańczego czynu, gdy tylko ujrzą polskie wojsko z orzełkiem na czapkach, śpiewające polskie piosenki – pierwszy taki oddział od czasu klęski powstania styczniowego. Liczył na to, że stworzy w ten sposób fakty dokonane, z którymi będą musieli się liczyć Austriacy i Niemcy, że zdoła wywalczyć suwerenną państwowość choćby tylko na części ziem zamieszkałych przez Polaków. „Saska Kępa, byle niepodległa” – wyśmiewali jego wizję przeciwnicy.
„Siódemka Beliny” wróciła z rekonesansu już na koniach, otrzymanych od Edwarda Kleszczyńskiego, syna właściciela majątku w Skrzeszewicach. Droga dla strzelców była otwarta. 6 sierpnia 1914 r., jeszcze po ciemku, kolumna około 160 żołnierzy ruszyła z krakowskich Oleandrów na północ, ku nieodległej granicy. Wcześniej Piłsudski przemówił do nich słowami: „Żołnierze!... Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny. (…) Patrzę na was, jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska, i pozdrawiam was, jako pierwszą kadrową kompanię”.
 
Wrogie milczenie
Taki był początek „Kadrówki”, mitu założycielskiego przyszłej II Rzeczypospolitej. Młodzi żołnierze maszerujący w upale sierpniowego poranka nie byli zwyczajnym oddziałem wojskowym. Obcy im był duch bezrozumnego drylu, nie mieli określonych stopni wojskowych, panowały wśród nich demokratyczne stosunki, mówiono do siebie per obywatel. Przepełniał ich duch romantycznego, ofiarnego patriotyzmu i bezwarunkowa wiara w geniusz Komendanta.
Leon Bąkowski, jeden z nich, tak opisywał później moment,gdy dotarli do granicy zaboru rosyjskiego: „Budynki graniczne wymarłe, żywej duszy nie widać, ani Austriaków ani Moskali. Niezwykle szybko uporaliśmy się ze słupami granicznymi, usuwając jak najskrupulatniej ślady zaborców – z tą chwilą w naszych umysłach zrodziło się niewzruszone przeświadczenie, że wyrwaliśmy już Polskę spod zaborców i że ostateczne zwycięstwo jest przed nami, że maszerujemy po nie z naszymi lśniącymi w słońcu bagnetami, owiani przepotężną wiarą, spowici we własną wewnętrzną moc”. Spodziewali się dziewcząt rzucających im kwiaty i chłopców garnących się pod ich sztandary…
Jakież było rozczarowanie! Gdy tylko przekroczyli granicę, w pierwszym miasteczku – Skała, musieli porzucić wszelkie złudzenia. „Na rynku tłum ciekawych obserwuje przemarsz «obcego» wojska. «Nasi» odeszli. Tych «obcych» nikt nie wita, nikt nie pozdrawia. Ciekawy tłum – patrzy i milczy. Nikt nie wyniesie szklanki wody, nikt nie poda kromki chleba. To już nie Krakowskie, nie polska Galicja, to Rosja zaludniona szczepem mówiącym po polsku, ale czującym po rosyjsku. Od rana nie mieliśmy nic w ustach, kilkugodzinny marsz wyczerpał wszystkie nasze siły, ale wszystko to nic wobec uczucia, jakie w nas to wrogie milczenie mieszkańców Skały wzbudziło”, wspominał po latach Roman Starzyński.
W kolejnych miastach i wioskach aż po Kielce, które żołnierze „Kadrówki” zajęli 12 sierpnia, witał ich ten sam dźwięk – trzask zamykanych okiennic. Ostateczne rozczarowanie czekało ich właśnie tam. Opodal Kielc, w Oblęgorku, mieszkał Henryk Sienkiewicz, ukochany pisarz tamtego pokolenia. Wielu młodych podkomendnych Piłsudskiego miało pseudonimy wzięte z Trylogii, czerpali z niej wzorce postaw, fascynowali się jej bohaterami, znali ją nieledwie na pamięć. Tymczasem ich idol nie wpuścił przedstawicieli Kompanii Kadrowej na swe salony. „Wy idziecie z Niemcami, a to nie tędy droga” – powiedział.
 
Odwrót
Realna Polska okazywała się daleka od ich wyobrażeń. Większość społeczeństwa bardziej bała się „obcych” – Niemców i Austriaków niż „swoich”, bo od lat znanych Rosjan. Działała również prorosyjska orientacja Narodowej Demokracji – najsilniejszego ugrupowania na terenie ówczesnej Kielecczyzny. „Niemal wszystko w Królestwie z wyjątkiem socjalistów i nielicznej inteligencji niepodległościowej uprzedzone było przeciwko nim, tak chłop, jak szlachcic, jak przede wszystkim ksiądz”, pisał konserwatywny polityk i historyk Michał Bobrzyński. Ślad tamtego zawiedzionego entuzjazmu, głębokiej urazy i pogardy dla „szczepu mówiącego po polsku”, znajdziemy w oryginalnych, nie tych oficjalnie ugrzecznionych, słowach napisanego kilka tygodni później Marszu I Brygady.
Piłsudski chwytał się wszelkich sposobów, by uratować swe przedsięwzięcie. Ogłosił, iż w Warszawie wybuchło powstanie i ukonstytuował się „Rząd Narodowy”, który wezwał do walki z Rosjanami. Nic takiego nie miało miejsca – stolica pozostała spokojna i bierna, daleka od nastrojów, które w niej panowały ledwie kilka lat wcześniej, podczas rewolucji 1905 r.
Gdy dowództwo austriackie dostrzegło fiasko działań „Kadrówki”, poleciło zakończyć akcję i wycofać oddział. Piłsudskiemu grunt usuwał się spod nóg: wszystkie wysiłki, wieloletnie przygotowania, upokorzenia, zdawały się iść na marne. Podobno chciał ze sobą skończyć… Galicyjscy politycy porozumieli się jednak z władzami austriackimi, które uznały, że polska formacja jest inicjatywą wartą utrzymania. Utworzono Legiony Polskie, trzy brygady, ściślej niż „Kadrówka” podporządkowane austriackiemu dowództwu. Piłsudski objął dowództwo pierwszej i walczył na jej czele wszędzie tam, gdzie rzucił ją rozkaz zaborcy. Wiedział, że kiedyś ten zalążek polskiej armii może okazać się wartościowy, na razie budował swój autorytet i legendę Komendanta. Póki co niewielu było takich, którzy wierzyli w ideę czynnej walki o niepodległość, dominowały ostrożność i zwykły ludzki strach.
 
Mary przeszłości
Początek „wielkiej wojny o wolność ludów” nie wywołał powszechnego zrywu, niekiedy zaś przyniósł frapujące objawy lojalności wobec zaborców. Dziś zaskakiwać nas mogą ówczesne relacje z warszawskich ulic. Po raz pierwszy chyba podczas trwającego już wiek panowania Rosjan tłumy mieszkańców miasta wylegały na ulice i fetowały wojska rosyjskie. „Zobaczyliśmy obraz, którego nie zapomnę do końca życia – wspominał Tadeusz Hołówko. Nowym Światem ciągnął pułk kozaków z orkiestrą na czele. I szedł ten pułk otoczony tłumem rozentuzjazmowanej polskiej publiczności, która krzyczała: «Niech żyją nasi obrońcy»”. „Gdzież mary przeszłości? Czy Kościuszki dreszcz w grobie nie przeszywa?” – pytała wstrząśnięta takimi scenami księżna Maria Lubomirska.
Rok później 5 sierpnia 1915 r. Niemcy wkroczyli do Warszawy, pojawiła się wtedy możliwość zaciągu do Legionów Polskich. Niewiele z tego wyszło. Uformował się jeden słaby batalion. Wymaszerował z miasta na front bez owacji tłumów, bez kwiatów, bez pożegnań, odprowadzany obojętnymi, czasem zdziwionymi spojrzeniami przechodniów.
Po latach niewoli Polska była wciąż bardziej mrzonką i ułudą niż realną, wartą ofiary przyszłością. Spora część Polaków myślała zapewne tak jak Panna Młoda z Wesela Wyspiańskiego, która, gdy Poeta powiedział jej: „Po całym świecie możesz szukać Polski, panno młoda, i nigdzie jej nie najdziecie”, odrzekła: „To może i szukać szkoda”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki