Logo Przewdonik Katolicki

Co się stało?

Tomasz Królak

Małżeństwo stoi dziś na cenzurowanym. Jest czymś podejrzanym. Wydaje się reliktem niegodnym nowych czasów

Jak być szczęśliwym pomimo małżeństwa – pytał kiedyś Woody Allen. To przewrotne pytanie słynnego komika i reżysera wydało mi się na początku śmieszne, ale w miarę upływu lat – jakby mniej. Uświadomiłem sobie, że nie jest jedynie satyrą na mentalność amerykańskiego show-businessu, lecz realistycznie opisuje sposób myślenia coraz bardziej obecny w naszym świecie, także europejskim, także polskim, niestety. Co gorsza, przekonanie o szkodliwości kościelnego ślubu dla przyszłości związku zyskuje na popularności również wśród katolików w Polsce. Ostatnio znajomy ksiądz z północy Polski opowiadał mi o pewnej parze, która – żyjąc w „luźnym” związku – przyszła do kościoła ochrzcić swoje kilkuletnie dziecko. Na propozycję, by przemyśleli kwestię zawarcia sakramentalnego małżeństwa, odparli zdumieni: to ksiądz nie wie, że po ślubie wszystko się psuje? Tak oto przekorne pytanie Allena przestało tracić komediowy charakter, zyskując znamiona bardzo poważnej życiowej kwestii. Ciekaw jestem, jak wiele polskich par zamierzających zawrzeć małżeństwo wyznaje taki właśnie sposób myślenia? A jeszcze ciekawsze, ile kobiet i mężczyzn – żyjących w związku lub też samotnie – porzuciło taką myśl, traktując sakramentalne małżeństwo jako źródło nieszczęść?
Tak, małżeństwo stoi dziś na cenzurowanym. To nie są dlań łatwe czasy. Jest czymś podejrzanym. Wydaje się reliktem niegodnym nowych czasów, archaiczną instytucją stojącą na drodze do szczęścia, zawalidrogą blokującą rozwój kariery, przeżytkiem, który jest może zrozumiały dla babci i dziadka, którzy nie rozumieją o co chodzi w naszych radosnych, dynamicznych i pełnych obietnic czasach.
Przypomniałem sobie o Allenie, czytając ostatnio w polskich mediach kolejny już tekst dotyczący macierzyństwa. Ogólną ich wymowę można by streścić, modyfikując małżeński dylemat Allena. To nowe pytanie brzmi: jak być szczęśliwą pomimo macierzyństwa. „Szczęśliwą”, bo – siłą rzeczy – na ten temat wypowiadają się głównie kobiety, oczywiście. Pal sześć, gdy piszą czy mówią o tym socjolożki, politolożki, ministry i polityczki. Wierne linii swojej – bardziej czy mniej postępowej – partii, także i na odcinku małżeństwa, rodziny i prokreacji muszą wytoczyć całą serię przestróg i wątpliwości. Wiadomo, że skoro podejrzane jest dla nich samo małżeństwo, to i macierzyństwo nie może być traktowane jako naturalna takiegoż związku konsekwencja, ale kolejna forma patriarchalnego jarzma. Tak więc, nie dziwię się zawodowym bojowniczkom sprawy o wyzwolenie kobiet. Ze zdumieniem natomiast odbieram wywody polskich katoliczek, które pojawienie się dziecka traktują jako zagrożenie dla małżeńskiej więzi, a nie czynnik wzmacniający wzajemną miłość i ukoronowanie miłości ich dwojga. Absolutnie nie chcę relatywizować wysiłku i poświęcenia mamy i taty; nie przeczę, że pojawienie się dziecka stwarza nowe wyzwania i wymaga przestawienia torów codziennego życia; nie da się też zaprzeczyć, że wymaga różnorakich ograniczeń czy wyrzeczeń. Ale czy to wystarczający powód, by te nowe okoliczności opisywać w kategoriach, niemal, apokaliptycznych? A taki nurt w okołorodzinnej narracji jest dziś wyraźnie widoczny, także za sprawą młodych polskich katoliczek, które zostały obdarowane potomstwem.
Warto zastanowić się nad domową i szkolną edukacją na temat rodziny. Warto debatować nad tym, co Kościół może i powinien robić na rzecz wzmocnienia u młodzieży przekonania, że małżeństwo ma sens i daje prawdziwe szczęście, a potomstwo nie jest ciężarem, lecz przede wszystkim wspaniałym darem.
Posiadanie dzieci uznawane jest przez wszystkie wielkie religie za zadanie i błogosławieństwo. Co się więc z nami stało, że – jak się wydaje – odchodzimy od takiego przekonania?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki