Logo Przewdonik Katolicki

Paradoksalne dobro

Piotr Zaremba

Nie potrafię mieć klarownego stanowiska wobec polskiej polityki imigracyjnej. Wiele razy powtarzałem, że naiwna postawa „zaprośmy do siebie wszystkich” mi się nie podoba. Zwłaszcza gdy jest podszyta nie tyle współczuciem dla potrzebujących, ile jakąś natrętną wizją przebudowy polskiego społeczeństwa.

Uważam, że polski rząd powinien się temu przeciwstawiać. Równocześnie nie mam pewności, czy chwilami nie wylewa się w odrzuceniu tego konceptu dziecka z kąpielą. Czy nie można było choćby mocniej podchwycić kościelnej inicjatywy „korytarza humanitarnego”, adresowanego do konkretnych grup najbardziej potrzebujących, zwłaszcza ze zniszczonej wojną domową Syrii. Ale i tu nic nie jest proste, jeśli sobie przypomnimy, że pierwsi syryjscy chrześcijanie jednak przyjmowani w Polsce, także przez katolickie parafie, szybko wyjeżdżali na Zachód, uznając Niemcy za bardziej atrakcyjne od Polski.
Ostatnio na mapie komplikacji pojawiły się nowe obszary. Dowiodła tego historia tak zwanych sierot z Aleppo, czyli apelu kilku polskich władz samorządowych, na czele z prezydentem Sopotu, o to, aby przekazać im poszczególne syryjskie dzieci, które można by leczyć: dzieci ranne lub chore z obszarów, gdzie szaleje wojna. Rzecz stała się, za sprawą dość zdawkowej odpowiedzi urzędników rządowych, przedmiotem politycznej wojny. Narzędziem w niej były memy w internecie i oskarżycielskie relacje w TVN. Niektórzy uwierzyli, że chodzi o jakieś konkretne dzieci („10 sierot z Aleppo”), którym odmówiono małodusznie pomocy. Pojawiło się zjawisko charakterystyczne dla naszej debaty: wypowiedzi o czymś, czego się dobrze nie zna i traktuje jako narzędzie dokopania nielubianej władzy. Władzy, która z kolei szuka okazji, aby być w pewnych kręgach nielubianą. Kiedy słucham wypowiedzi ministra Błaszczaka na temat cudzoziemców, sam staję się proimigrancki.
Na marginesie tego sporu wypowiedziała się, całkiem w poprzek podziałowi politycznemu, Janina Ochojska, której nie trzeba uczyć humanitarnych zaangażowań. Przypomniała, że bardzo trudno jest sprowadzić takie sieroty same do obcego kraju. Nawet jeśli straciły rodziców, nadal mają rodziny, które czują się za nie odpowiedzialne. I że pomoc tam, na miejscu, jest o wiele tańsza i praktyczniejsza. To charakterystyczne, TVN nadał wprawdzie jej wypowiedź, jednak nie zaprzestał oskarżać niecierpianych przez siebie władz. Jakby pewne słowa w ogóle nie padły, jakby nic się po nich nie zmieniło. A z jej wypowiedzi najważniejsza wydała mi się uwaga o wykorzystywaniu pomocy innemu człowiekowi do politycznej rozgrywki. Można by się też odwołać do popularnego w czasach PRL-u młodzieżowego przysłowia: „Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”. Czasem nawet nadgorliwość w dobrej sprawie.
Inna sprawa,  że zakłopotanie rzecznika rządu, który musi się tłumaczyć, że jego ekipa jednak chce pomagać dzieciom, może mieć i dobre strony. Możliwe, że rząd poszuka teraz optymalnych form tej pomocy. Może znajdą się takie, które są do pogodzenia i ze zdrowym rozsądkiem, i z długofalowym polskim interesem. Bo oczywiście poczucie bezpieczeństwa to jedno, ale na bezduszność i patrzenie tylko pod kątem własnej wygody absolutnie nie powinniśmy przyzwalać.
I już sam nie wiem, czy wielka kampania w sprawie rzekomych „10 sierot z Aleppo” to tylko coś żenującego, bo służącego obsłudze politycznych emocji, mających na celu kopanie nielubianej konkurencji, czy może z tej nadgorliwości narodzi się paradoksalne dobro? Gdyby tak było, moglibyśmy mieć poczucie, że trafiliśmy na ślad oddziaływania Bożej opatrzności. Byłaby to radosna wiadomość w ogólnie mówiąc bardzo smutnym polskim życiu publicznym.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki