Skąd ta siła tradycji?
– Zanim się pojawiła rewolucja technologii (telewizja, internet itp.), Maltańczycy byli wyizolowani od świata. W końcu włoskie słowo isola (wyspa) jest korzeniem słowa izolacja. Nasze granice są szerokie, od lądu dzieli nas wiele kilometrów przez morze. To są też granice mentalne. Oddzielenie wpływa na zamykanie się we własnym środowisku. Nasi poeci często pisali więc o Malcie jak o miejscu zupełnie wyjątkowym na ziemi. Wychwalali naszą wyspę, że jest najlepsza, najpiękniejsza i nie ma lepszego kraju na świecie. Tylko że to był efekt tego wyizolowania. Dlatego wielu Maltańczyków, którzy wyjeżdżają poza Maltę tylko na wakacje, po kilkunastu dniach tęskni za ojczyzną. Jednakże większość z tych, którzy opuścili wyspę i przez kilka lat mieszkało poza nią, traci wszelki „romantyzm”, jakoby nigdzie nie było tak dobrze jak na Malcie, i gdy wraca do domu, czuje się jak zamknięta w klatce.
Jeśli tradycja jest tak silna, dlaczego nastąpiło odejście od przykazań?
– Dlatego, że dużo ludzi nie myśli w sposób niezależny, ale tylko naśladuje, imituje to, co jest modne na świecie. Maltańczycy, niestety, nie są tutaj wyjątkiem. Ten efekt owczego pędu jest bardzo widoczny na Malcie, ponieważ do 1964 r. była ona kolonią. To inni podejmowali za nas decyzje.
Najwyraźniej to rozejście życia i wiary można było zobaczyć podczas referendum w 2011 r. na temat rozwodów. Nagle okazało się, że większość Maltańczyków (53,2 proc.) nie ma nic przeciwko cywilnym rozwodom. A wspomnę tylko, że do 2011 r. w prawie maltańskim była możliwa jedynie separacja. Dla nas ochrona małżeństwa oznaczała więc obronę fundamentów rodziny, która powinna tworzyć bezpieczne miejsce dla życia i rozwoju dzieci.
Skąd nagle pomysł na referendum w tej sprawie?
– Przed wyborami w 2008 r. żadna z dwóch partii politycznych nie wspominała o rozwodach. Jednak po wygranych wyborach w 2010 r. Jeffrey Pullicino Orlando, członek rządzącej wówczas Partii Narodowej, która zawsze utożsamiała się z nauczaniem Kościoła, zgłosił projekt ustawy wprowadzający możliwość rozwodów cywilnych. Premier zarządził więc referendum. Wtedy właśnie okazało się, że większość społeczeństwa jest za możliwością cywilnych rozwodów.
Rozumiem, że w parlamencie jest jeszcze inne środowisko polityczne, które chciało rozwodów?
– Tak, jest jeszcze Partia Pracy, która ma program obyczajowo liberalny. Ona jednak nie rządziła przez 25 lat, aż do 2013 r., kiedy udało się jej wygrać wybory. Przed tym zwycięstwem tylko przez dwa lata, od 1996 do 1998 r., była przy władzy. To był krótki wyjątek. Po 2013 r. rządzi więc na Malcie liberalna Partia Pracy, która nie utożsamia się z nauczaniem Kościoła.
Próbowano wcześniej zmienić prawo dotyczące rozwodów? Przecież obok Filipin jesteście jedynym krajem, który tak radykalnie bronił nierozerwalności małżeństwa.
– Próby podejmowano w latach 60., ale wtedy nic z tego nie wyszło. W czasie referendum w 2011 r. biskupi również zajęli bardzo stanowcze stanowisko, zwłaszcza biskup Gozo – Mario Grech, ale przestrzegali przed prowadzeniem czegoś w rodzaju „krucjaty” ze strony ludzi wierzących. Wzywali raczej do publicznej debaty, w którą bardzo intensywnie mieli się włączyć katolicy przekonani o słuszności prawa zakazującego rozwodów.
Jednak okazało się, że lęk o utratę władzy w sytuacji, gdyby parlament nie zatwierdził wyników referendum, był większy niż przywiązanie do Kościoła. Wspomnę, że referendum na Malcie nie ma mocy sprawczej, ale tak jak w Wielkiej Brytanii, jest jedynie głosem doradczym dla parlamentu. Referendum odbyło się przed wyborami. W tym czasie Partia Pracy stawała się coraz popularniejsza, a Partia Narodowa nie chciała tracić więcej głosów. Stąd większość kandydatów tej partii głosowała w parlamencie „zgodnie z wolą narodu”.
Jak na wynik referendum zareagował Kościół?
– Widząc, co się dzieje, bp Paul Cremona bardzo to przeżył, rozchorował się, a krótko potem zrezygnował z biskupstwa. Tym bardziej że sprawując swój urząd, mieszkał we wspólnocie z kilkoma księżmi, wśród których jednak nie wszyscy okazali mu potrzebne wsparcie. W zmaganiu o ochronę rodziny zaprezentowali poglądy dość liberalne. Biskup poczuł się opuszczony. Przypomnę, że na samej maltańskiej wyspie jest tylko jeden biskup, bo drugim jest biskup urzędujący na wyspie Gozo. To oznacza, że episkopat Malty tworzy tylko dwóch biskupów. Nie powinno nas to dziwić, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców. Jest nas zaledwie 400 tysięcy.
Na miejsce bp. Paula Cremony Watykan przysłał sprawdzonego pracownika Kongregacji ds. Doktryny Wiary.
– Tak. Jest nim abp Charles J. Scicluna, który w kongregacji nie zajmował się sprawami wiary, ale dyscypliny kościelnej. Był znany m.in. ze swojego bezkompromisowego podejścia do pedofilii w Kościele. Potrafił otwarcie krytykować episkopat włoski za zwlekanie w tej sprawie. To było jeszcze wtedy, gdy papieżem był Benedykt XVI, a sekretarzem stanu, który wyraźnie chciał odejścia Scicluny z Watykanu, był kard. Bertone.
Wydaje się więc, że abp Scicluna nie może mieć poglądów liberalnych?
– Bo ich nie ma. Zawsze jasno stawał w obronie wartości. Dlatego ucieszył się postawą Franciszka, który jest tak bezkompromisowy nie tylko wobec zła na zewnątrz Kościoła, ale także w jego wnętrzu. Abp Scicluna to człowiek mocnego charakteru i bardzo mądry.
Jak to pogodzić z publikacją dokumentu dotyczącego Komunii dla rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach? Czy to nie jest podejście liberalne?
– Jest to działanie zgodne z zaleceniem Watykanu, by szukać rozwiązań bardziej dostosowanych do realiów danego kraju (Amoris laetitia, 3). Oczywiście oznacza to w tym przypadku jedynie zastosowanie ogólnych norm zapisanych w ósmym rozdziale Amoris laetitia.
Malta jest pierwszym krajem europejskim, który przygotował taki dokument.
– Dlaczego Malta jest pierwsza, tego nie wiem. Aby mieć dokładną odpowiedź, trzeba o to pytać biskupów Malty. Faktem jest, że episkopat Malty nie jest tak liczebny, co pozwala na sprawne procedowanie.
Ten dokument zakłada, że w pewnych okolicznościach można będzie udzielić Komunii osobom rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach.
– Faktycznie jest w tym dokumencie taki zapis, ale może to mieć miejsce dopiero po odpowiednim rozeznaniu sytuacji. To długi i bardzo mozolny proces. Bardzo wymagający. Uważam, że dokument napisany jest w duchu nauczania zawartego w Amoris laetitia i w duchu myślenia o Bogu pełnym miłosierdzia, który czeka na powrót grzesznika oraz daje swoją łaskę, aby to stało się rzeczywiście możliwe.
Nie ma w tym jakiegoś dostosowania się do nowej sytuacji na Malcie, gdy ludzie nagle zagłosowali w referendum niezgodnie z nauczaniem Kościoła?
– Ktoś może tak to interpretować. Trzeba jednak podkreślić fakt, że dla większości ludzi żyjących na Malcie Kościół nie ma już takiego autorytetu jak kiedyś. Stracił go w ostatnich latach, zwłaszcza po kilku aferach pedofilskich. Ponadto dla większości katolików ten dokument niczego nie zmienia, bo i tak nie są osobami praktykującymi. Jestem więc przekonany, że nie chodzi o dostosowanie się do poglądów ludzi, ale raczej o szukanie dobra tych osób, które z różnych powodów żyją w skomplikowanych sytuacjach rodzinnych. Chcą jednak żyć pojednani z Bogiem i umacniać się na drodze wiary przez pełne uczestnictwo w Eucharystii.
Tak to widzi papież Franciszek i ufają mu nasi biskupi. Jestem też przekonany, że bp. Scicluny nie można nazywać liberałem. Wszyscy, którzy go znają, wiedzą, że jest człowiekiem prawym i bezkompromisowym w obronie ewangelicznych wartości. Moim zdaniem ten dokument jest wyrazem wierności wobec Ewangelii.