„Ups, przepraszam” – kajam się i pochylając się, kładę mu rękę na ramieniu: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże”. Jeszcze uścisk i: „Kocham Cię, synu!”. Dawid leci do kolegów. Zaraz zaczną się lekcje, a ja, idąc do auta znów mam frajdę, że robimy z żoną to, co Maryja i Józef, którzy powierzyli Jezusa Najwyższemu („Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”).
Raz zapomiał stroju na wf. Szybko mu go dowiozłem. Potem odbieram go ze szkoły, a on dziękuje mi, mówiąc: „Czasem zapominam o tym, że Bóg mnie kocha. Ale On mi tę miłość daje – tak jak ty, tato, przywiozłeś mi worek – nawet gdy o niej zapominam”. Zastygam. I co się dziwię? Chciałem, to mam!
Innym razem Dawid pakuje rano dwa jabłka do plecaka. „Synku, chyba jedno wystarczy?”. „Wezmę dwa, a jak jakiś kolega zapomni?”. Dumny i przejęty zaczynam rozumieć. To naprawdę działa! Warto modlić się za swoje dzieci i powierzać je Bogu. Na ile lat je nam powierzył? Przecież któregoś dnia wyjdą z domu i zaczną samodzielne życie. Teraz jest czas inwestowania w nie najcenniejszego. Swojego czasu, miłości i wiary.
Uczymy się wypuszczać dzieci w przyszłość jak „strzały z naszego kołczanu”. To dlatego ciągle powtarzamy: „Jesteśmy z ciebie dumni”, „Genialnie to zrobiłaś”, „Wiedziałem, że ci się uda”, „Spróbuj jeszcze raz, wierzymy w ciebie!”, „Nie poddawaj się, córeczko!”.
Bo z nieba je dostaliśmy i niebu je powierzamy.