O tej porze roku wkłada płaszcz, zużyty już trochę beret, bierze laskę, teczkę i wyrusza w drogę. Oczywiście zawsze w sutannie. Od dziewięciu lat co tydzień ten 86-letni kapłan, ks. Józef Potyrała, opuszcza mieszkanie w Domu Księży Emerytów w Kołobrzegu, by autobusem lub pociągiem dostać się do Domu Pomocy Społecznej w Przytocku, koło Polanowa. To samochodem 90 kilometrów w jedną stronę. – Mówię braciom kapłanom: „Mam już dość tego Kołobrzegu i jadę!” – uśmiecha się ks. Józef i dodaje, że jak wraca, to księża emeryci żartują, że już go bracia z Przytocka wypędzili. Wtedy im odpowiada, że przyjechał sprawdzić, jak oni się sprawują.
Ciągle na służbie
Ks. Józef spędza w Przytocku dwa lub trzy dni, spowiadając, odprawiając Msze św. i nabożeństwa. Placówkę prowadzi Zgromadzenie Braci Szkolnych. Ks. Józef posługuje tam około stu chłopcom i mężczyznom niepełnosprawnym intelektualnie w wieku od siedmiu do ponad 50 lat. Ich stan jest różny. Wielu z nich ma porażenie mózgowe, zespół Downa czy inne niepełnosprawności ruchowe. – Oni są bardzo pogodni, cieszą się z obecności księdza. Ujmujące jest to, że ci sprawniejsi chętnie pomagają pracownikom w pielęgnacji tych osób, które są w poważniejszym od nich stanie. Kiedy ich pochwalę, docenię za to, są zadowoleni – mówi ks. Józef.
Choć na emeryturze jest już 16 lat i sam przeszedł kilka operacji, wcale nie zwalnia tempa. W kościele przy Domu Księży Emerytów oraz w pobliskiej bazylice spowiada, odprawia Eucharystię, prowadzi Jerycho Różańcowe. – Niektórzy dziwią się, że tak kursuję kilka razy dziennie z jednego kościoła do drugiego – mówi. – Ale czuję się jeszcze na tyle silny, że nie wyobrażam sobie inaczej. Przecież najlepiej wykorzystany czas jest w kościele! Nie jestem tu po to, żeby siedzieć w domu. Gdybym nie pomagał, czułbym się wówczas wyłączony. A to, że jestem potrzebny, mnie mobilizuje – dodaje ks. Potyrała. Jednocześnie przyznaje, że w czasie emerytury ma więcej czasu na spokojną modlitwę i na lekturę.
Zaniedbali i odeszli
Modlitwa daje ks. Józefowi siłę i pozwala wytrwać w powołaniu kapłańskim. – Ci, którzy zaniechali modlitwy osobistej, odeszli z kapłaństwa. Nas przestrzegał przed tym w seminarium bp Wilhelm Pluta. Dzięki modlitwie można wytrwać mimo słabości i kłopotów – tłumaczy kapłan. Przyznaje, że zawsze starał się odmawiać liturgię godzin. – Pamiętam, jak na jednej z parafii miałem 50 godzin lekcji religii w kilku szkołach. Niejeden raz byłem przemęczony do cna. Ale mimo zmęczenia chciałem tę modlitwę odmówić, bo czułem, że ona wiąże nie tylko człowieka z Bogiem, ale też kapłanów między sobą – wspomina ks. Józef.
Brewiarz odmawia już ponad 60 lat. – Zawsze mnie pociągała służba Bogu – mówi. – Chciałem być ministrantem, ale to w naszej parafii nie było łatwe, bo przyjmowano tylko chłopców, którzy mieszkali w centrum parafii, a nie tych z przysiółków. To było wielkie moje pragnienie, żeby stanąć przy ołtarzu, na początku jako ministrant, a potem jako kapłan. Sześćdziesiąt lat temu było nas w seminarium ponad trzysta osób. Było wtedy inne podejście. Uważano, że powołanie kapłańskie jest wielką łaską od Boga. A teraz młody człowiek myśli czasem, że robi wielką łaskę Panu Bogu, jak idzie do kapłaństwa – mówi ze smutkiem ks. Józef.
Wyjazd do seminarium duchownego pamięta dokładnie, miał wówczas 17 lat. – Rodzice przygotowali mi potrzebną wyprawkę. Z Podkarpacia było trudno dostać się pociągami do Gorzowa Wielkopolskiego. Miałem kilka przesiadek. Tobołów miałem bardzo dużo, a jechałem sam i w zmęczeniu wszystkie rzeczy zostawiłem na peronie na dworcu w Poznaniu. I na dodatek wsiadłem w pociąg, który jechał z powrotem w stronę Katowic. W połowie drogi się zorientowałem się, że nie mam tych rzeczy. Strasznie się bałem, że już ich nie znajdę. Bardzo się modliłem. Wróciłem i okazało się, że nikt ich nie zabrał. Byłem taki szczęśliwy! – wspomina ks. Józef.
Łatwiej złapać zająca
Przygody w czasie podróży miewa do dziś. – Łatwiej złapać w lesie zająca, niż zastać ks. Józefa – żartuje biskup koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak. Coś w tym jest. To raczej ksiądz emeryt odwiedza innych księży w parafiach. – Ks. Józef, kiedy wędruje do Braci Szkolnych w Przytocku albo od nich wraca, to zajeżdża czasami do nas do parafii – mówi ks. Dawid Andryszczak, wikariusz parafii mariackiej w Szczecinku. – Mimo że nasza parafia nie znajduje się blisko dworca, to ks. Józef tu dociera, modli się w kościele i potem przychodzi na herbatę. Rozmawiamy, wspomina dawne czasy. To jest przykład braterstwa, sposób pielęgnowania więzi, który czasami umyka nam, młodym księżom.
Pytany o to, czy czuje się samotny, odpowiada: – Nie, tu jestem we wspólnocie braci kapłanów. Czasami staram się, żeby ich „brać do galopu”, nieraz coś nazmyślam. Oni już wiedzą, że jak się śmieję, to cyganię – odpowiada radośnie ks. Józef. Oczy ma już nieco wyblakłe, spoglądają zza okularów z grubymi szkłami, ale spojrzenie pozostało uważne, pełne dobroci serca. – Być dobrym księdzem to podchodzić do drugiego człowieka z wielką życzliwością. To nikim nie pogardzać, a każdemu starać się pomóc, nie tylko w posłudze kapłańskiej, ale jako bliźniemu. A posługa kapłańska w konfesjonale najbardziej człowieka uświęca, daje radość, że się innemu człowiekowi służy – tłumaczy ks. Józef.
Milcząca modlitwa
Skromne mieszkanie w Domu Księży Emerytów. Jest czysto, pachnie mydłem. Mimo że w radiu emitowana jest modlitwa, czuje się tu ciszę. Słychać spokojny oddech leżącego w łóżku prawie 90-letniego ks. Józefa Zwiefki. Nie może już chodzić, a tym bardziej odprawiać Mszy św. Nie mówi, tylko leży. Księdzem opiekują się s. Romana i panie, które w Domu Księży Emerytów pracują. – My księdza Józefa włączamy w nasze życie, prosimy o modlitwę, chociaż on nie może się już porozumiewać z nami – tłumaczy ks. Piotr Zieliński, dyrektor Domu Księży Emerytów. – Widzimy, że modlitwę czuje, kiedy z radia transmitowana jest Msza św., różaniec czy koronka do Bożego Miłosierdzia. Widzimy, że się modli. Rozpoznaje też osoby, które się nim opiekują. To nadal jest kapłan, który inaczej, ale jednak do końca pełni swoją posługę.
Ks. Józefa Józef odwiedzają byli parafianie i wspólnota Rodzina Serca Miłości Ukrzyżowanej z Bąblińca w Wielkopolsce, której służył, zanim zachorował. – W tej wspólnocie ks. Józef odegrał ważną rolę, jest nazywany przez nich ojcem. Tam go traktują jak ojca i przyjeżdżają, żeby wspierać go duchowo i materialnie. On nic nie może odpowiedzieć, nie może nawet dać żadnego znaku, ale myślę, że jest wdzięczny, że nie jest zapomniany, że jest otoczony modlitwą – mówi ks. Zieliński.
Tytuły blakną
Prałat, kanonik, proboszcz, honorowy prałat Ojca Świętego. W obliczu starości ważne tytuły płowieją. Zostaje ślad, który zostawili w sercach i życiu ludzi. Ale i to nie pomaga w przeżywaniu codzienności, kiedy już się czują niepotrzebni. Każdy z księży emerytów podkreśla, że to najgorsze uczucie. – Kiedy przyszedł czas emerytury, przyjąłem to bez oburzenia – mówi ks. Józef Słomski, który przez wiele lat był administratorem konkatedry w Kołobrzegu. – Nie lubię tylko bezczynności. Starość w kapłaństwie można przeżywać bardzo owocnie, kiedy dalej służy się wiernym i jest się jeszcze potrzebnym.
To ks. Słomski wyprowadził po wojnie armaty z kołobrzeskiej bazyliki i odbudował zniszczoną świątynię. – Kiedy tu przyjechałem, nie było dachu i niektórych ścian. Zobaczyłem kolos bez sklepienia, z opalonymi ścianami i resztkami tynku oraz trzy mocno odchylone filary. Na piaskowej podłodze stał ciężki sprzęt wojenny: armaty, działa i pojazdy wojskowe – wspomina ks. Józef. Dziś kołobrzeska bazylika zachwyca, ale wymagało wiele trudu, by w tamtych latach zdobyć materiały budowlane. – Sam człowiek by tego nie zrobił, bez autorytetu Kościoła i wsparcia ówczesnego biskupa, Ignacego Jeża – mówi ks. Słomski. Choć udzielił wielu ślubów i ochrzcił setki dzieci, dziś przyznaje, że czasem czuje się samotny. – Samotność dokucza każdemu księdzu, jednemu mniej, innemu bardziej. Nie tylko na emeryturze, ale także w czasie jego aktywności duszpasterskiej. Jeżeli nie będzie widział najważniejszego celu, czyli głoszenia Ewangelii Chrystusa, to zawsze będzie samotny. Im człowiek jest starszy, tym częściej o tym myśli, jak stanie przed Bogiem i z czym? Chociażby miał przekonanie, że jest najbogatszy duchowo, to wobec Pana Boga będzie malutki. Stąd obawa przed śmiercią: bo nie wiadomo jak Pan Bóg oceni nasze życie. Na szczęście dla każdego z nas, niezależnie od powołania, nadzieją jest Boże Miłosierdzie – mówi ks. Słomski.
Bogactwo
– Kiedy objąłem tę parafię cztery lata temu, był tu już od kilku lat emerytowany ks. kanonik Bernard Mielcarzewicz – mówi ks. Jacek Lewiński, proboszcz jednej z parafii w Szczecinku. – Ks. Bernard zmarł półtora roku temu. Dziś brakuje nam go w parafii. Dużo spowiadał, miał wielu penitentów, także stałych. Po jego śmierci ludzie poczuli, że zabrakło im punktu odniesienia, kogoś, kto ich prowadził przez lata. Wnosił mądrość, doświadczenie, inne spojrzenie na wiele spraw. Sporo przeżył, chociaż w innych kontekstach i sytuacjach niż my. Czasami dyskretnie na coś zwracał uwagę, starał się przestrzec przed błędem. Był kompetentnie, miał wiedzę i mądrość. Ze spokojem można mu było różne rzeczy powierzyć. To jest prawdziwe bogactwo dla parafii i dla księży, którzy w parafii pracują.