Mija już miesiąc od śledzonych przez całą Europę wyborów do niemieckiego parlamentu. Zakończyły się one niespodziewanym w swym rozmiarze spadkiem popularności dwóch tradycyjnie największych ugrupowań, czyli chadecji (CDU/CSU), i socjaldemokratów (SPD). Wszystko wskazuje na to, że CDU/CSU utworzy koalicyjny rząd wspólnie z Zielonymi i liberałami. O ile można odnieść wrażenie, że niemiecka opinia publiczna stosunkowo szybko pogodziła się z tym rozwiązaniem, o tyle nie milkną debaty na temat Alternatywy dla Niemiec (AfD) – partii, która po raz pierwszy będzie mieć swoich posłów w Bundestagu. 24 września na jej kandydatów oddano 12,6 proc. ważnych głosów.
„Czy mamy im podawać rękę?”
Nie była to wielka niespodzianka. Od jakiegoś już czasu niemieckie instytuty badania opinii zwracały uwagę na wzrastającą popularność tego ugrupowania. Obawiając się możliwości urzeczywistnienia się tych przewidywań, posłowie dwóch największych ugrupowań kończącego swą kadencję Bundestagu przyjęli propozycję jego przewodniczącego Norberta Lammerta (CDU). Zgodnie z decyzją Bundestagu posiedzenie nowo wybranego parlamentu prowadzić ma nie jak to było w zwyczaju najstarszy wiekiem poseł, lecz ten deputowany, który będzie mógł się wykazać najdłuższym stażem parlamentarnym. Uniknięto w ten sposób sytuacji, w której godność posła seniora przypadłaby w udziale liczącemu 77 lat Wilhelmowi von Gottbergowi. Ten aktywista AfD, a jednocześnie wiceszef Związku Wypędzonych, znany jest ze swych kontrowersyjnych wypowiedzi między innymi na temat Holokaustu. Nową sesję niemieckiego parlamentu zainauguruje więc dwa lata młodszy Wolfgang Schäuble.
Już w trakcie kampanii wyborczej żadne z ugrupowań nie wyraziło gotowości do budowania ewentualnej koalicji z tą tyle młodą, co dla wielu Niemców nad wyraz kontrowersyjną partią. „Czy mamy im podawać rękę?”, pytają niemieccy deputowani. Niektórym może nie przyjdzie to aż tak ciężko. Powstała bowiem cztery lata temu AfD ma już swoich reprezentantów w niektórych parlamentach krajowych. Był więc czas, aby przywyknąć do nowej sytuacji. Mimo że wielu posłów chciałoby temu zapobiec, to licząca aż 94 posłów AfD będzie miała swojego człowieka w prezydium niemieckiego parlamentu. Temu nie będzie można w żaden sposób zapobiec.
Putin zamiast Brukseli
Jak to się stało, że ugrupowanie o tak krótkiej historii odniosło tak spektakularny sukces? Odpowiedź wydaje się stosunkowo prosta i co więcej, wbrew często wypowiadanym opiniom, jest dowodem na zakorzenienie się systemu demokratycznego u naszych zachodnich sąsiadów.
Alternatywa dla Niemiec dała się przede wszystkim poznać jako ugrupowanie antymigracyjne. – To uchodźcy nas stworzyli – przyznał parę miesięcy przed wyborami wiceprzewodniczący AfD Alexander Gauland. Celem ugrupowania jest, jak sam w innym miejscu powiedział, zwrócenie Niemiec Niemcom. Państwo winno dołożyć wszelkich starań, zmierzających do zahamowania migracji poprzez zawracanie barek i łodzi wiozących uciekinierów przez Może Śródziemne. AfD domaga się również rygorystycznego egzekwowania nakazu wywozu z kraju osób, którym odmówiono prawa do azylu. Działacze partii nie przebierają w słowach. Parę dni przed wyborami Gauland zasugerował pozbycie się „w Anatolii jako śmiecia” urodzonej w Hamburgu wiceprzewodniczącej SPD Aydan Özoğuz, córki tureckich gastarbeiterów. Islam według niego nie zasługuje na miano normalnej religii. W programie partii zapisano, że kazania w meczetach winny być głoszone wyłącznie w języku niemieckim. Niedopuszczane ma być również wznoszenie islamskich świątyń za pieniądze pochodzące z zagranicznych funduszy.
Trudno się zatem dziwić, że działaczom tej partii nie odpowiada Unii Europejska w dzisiejszej formie. Jeśli, jak przeczytać można w programie, niemożliwy okaże się powrót do Europy jako związku suwerennych państw, Niemcy, wzorem Wielkiej Brytanii, będą zmuszone wystąpić z ugrupowania. Politycy AfD pokładają za to pewne nadzieję w zacieśnieniu kontaktów z putinowską Rosją. Bardzo głośno opowiadają się za natychmiastowym zniesieniem sankcji nałożonych na ten kraj po aneksji przezeń części terytorium Ukrainy.
Głosowanie na przekór
Generalnie jednak rzecz biorąc, w programie partii trudno znaleźć propozycje rozwiązań takich palących problemów dzisiejszych Niemiec, jak: emerytury, opieka nad coraz liczniejszą grupą osób w podeszłym wieku, braki w infrastrukturze czy wyraźne opóźnienia w zakresie informatyki. – Skoncentrowanie się na zahamowaniu „masowej inwazji” muzułmanów jest dla nas tak ważne, że zrezygnowaliśmy z sugerowania spektakularnych rozwiązań natury gospodarczej – otwarcie przyznał Gauland w trakcie dyskusji telewizyjnej w wyborczy wieczór.
Jak się okazało, nie przeszkadzało to sporej części niemieckiego elektoratu. Co ósma osoba zdecydowała się oddać swój głos na młodą partię, umożliwiając jej w ten sposób wejście do parlamentu. Badania przeprowadzone po wyborach ujawniły, że dla około 70 proc. głosujących na AfD był to akt protestu przeciwko dwóm partiom tworzącą dotąd koalicję rządową. Na nowe ugrupowanie głos oddało pół miliona dotychczasowych wyborców SPD; dwa razy tyle to osoby wspierające dotychczas chadecję. Nie ma wątpliwości, że czynnikiem, który skłonił ich do tej zmiany, była głęboka niechęć wobec proimigracyjnego stanowiska rządu federalnego, a kanclerz Angeli Merkel w szczególności. To pełne rezerwy stanowisko wobec masowej fali imigrantów z Bliskiego Wschodu widać przede wszystkim na wschodzie kraju. W Saksonii AfD uplasowało się nawet na pierwszym miejscu. Kandydaci tej partii uzyskali tam aż 27 proc. ważnie oddanych głosów.
Tylko 13 procent
Z polskiej perspektywy przynajmniej dwie okoliczności wydają się godne zauważenia. Po pierwsze, nieprawdą jest, że społeczeństwo wschodnich Niemiec jest z natury zdecydowanie wrogo nastawione wobec obcych. Dziś już pewnie coraz mniej ludzi pamięta polską drogę do Brukseli zakończoną naszym akcesem w 2004 r. Głównym adwokatem naszego kraju okazała się wówczas Republika Federalna Niemiec, zaś wszystkie badania niemieckiej opinii publicznej prowadzone w tym okresie pokazały, że za obecnością Polski w europejskich strukturach opowiedzieli się, wbrew powszechnym oczekiwaniom, przede wszystkim mieszkańcy dawnej NRD. Obywatele zachodniej części zjednoczonych Niemiec wykazywali wówczas znacznie większy sceptycyzm.
Po drugie Alternatywa dla Niemiec weszła do Bundestagu, zyskując poparcie jedynie niespełna 13 proc. wyborców. Oznacza to, że aż 87 proc. tych Niemców, którzy wybrali inną partię, zagłosowali przeciwko skrajnie narodowo-ksenofobicznym nuworyszom. A to przecież w naszym kraju aż 70 proc. obywateli zdecydowanie opowiada się przeciwko obecności cudzoziemców. Z ust czołowych polityków partii rządzącej można usłyszeć, że nieproszeni goście z Bliskiego Wschodu mogą nam przywlec nieuleczalne choroby. Jakże głośno i jakże często słyszymy o niebezpieczeństwie, jakie grozi nam ze strony muzułmanów. – Sytuacja związana z napływem uchodźców do Europy jest – jak stwierdził kard. Kazimierz Nycz – sprawdzianem dla religijności Europy. Jeżeli przyjmiemy, że cywilizacja europejska jest mocno zakorzeniona w chrześcijaństwie, zachowuje i trzyma się wiary i Kościoła, to się nie ma co obawiać islamizacji. Boimy się wtedy, kiedy sami czujemy, że jesteśmy słabi – powiedział. Słowa te bardzo nie spodobały się politykom partii rządzącej, którzy powtarzają, że Polska ma być dla Polaków. Dla takiego poglądu na pewno potrzebujemy alternatywy.