Występował w „Ekranie z bratkiem” w ogromnym pióropuszu na głowie, ubrany całkowicie w indiański strój. Wyglądał jak żywcem wyjęty w filmów o Dzikim Zachodzie, a do tego mówił po polsku. I to jak! Miał wielki talent do opowiadania, dzieci przed ekranami telewizorów słuchały go z otwartą buzią, a duma rozpierała ich piersi. Bo oto mamy w Polsce swojego prawdziwego Indianina. A zarazem to nasz własny Karol May, nawet lepszy, bo historie opisywane przez polskiego Indianina w książkach pochodziły przecież z pierwszej ręki. Był bohaterem polskich chłopców, którzy wyrastali na młodzieńców, a potem wielu z nich nie porzucało wcale swoich fascynacji. Niektórzy stawali się indianistami, a wśród nich byli tacy, którzy poznali Sat-Okha osobiście. Mniej więcej tak powstał Polski Ruch Przyjaciół Indian, który działa do dziś i to bardzo prężnie. To chyba największe tego typu stowarzyszenie w całej Europie, którego członkowie nie tylko zajmują się popularyzowaniem wiedzy o kulturze i problemach tubylczych ludów Ameryki, ale i żyją według ich wartości.
Polscy Indianie
Wpisuję w wyszukiwarce Sat-Okh i oglądam zdjęcia. Kilka lat temu mignął mi gdzieś obrazek człowieka w pióropuszu z podpisem: „Sat-Okh, żołnierz AK, pisarz, gawędziarz”, zaraz obok fotografii czarnoskórego mężczyzny z podpisem: „August Agbola O’Brown, jedyny czarnoskóry uczestnik powstania warszawskiego”. Na tym czarno-białym zdjęciu wygląda świetnie – młody rosły mężczyzna, z nagim torsem, nogi odziane w indiańskie spodnie, wszędzie frędzle i pióra. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami na kanapie. To właściwie jedyna fotografia młodego Sat-Okha, jaką pokazuje mi wyszukiwarka. Reszta to bajecznie kolorowe ujęcia z ostatnich kilkunastu lat przed śmiercią. Strój znacznie bogatszy, z mnóstwem ozdób, a twarz godna wodza. Wiele z nich pochodzi ze corocznych zlotów Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, więc obok niego stoją inni „polscy Indianie”, a raczej indianiści.
Ale Sat-Okh nawet bez pióropusza wygląda egzotycznie. Wpisuję w wyszukiwarkę jego polskie nazwisko: Supłatowicz i widzę na przykład fotografię pana w garniturze, pod krawatem. Włosy zaczesane do tyłu, orli nos, męskie rysy. Jest jeszcze półgodzinny film Klaudiusza Jankowskiego zatytułowany Sat-Okh. Wojownik z urodzenia, w którym siedemdziesięciopięcioletni Supłatowicz opowiada swoją historię. No i książka Dariusza Rosiaka, który wyruszył w podróż śladami tej historii.
Syn wodza
Wydawałoby się, że wszystko jest jasne. Opisane w przygodowych książkach, opowiedziane w wywiadach. Na przykład w tym, dokładnie cytowanym przez Rosiaka, nigdy nieopublikowanym, powstałym na potrzeby filmu, który nie został ostatecznie ukończony. Z Supłatowiczem w 1988 r. rozmawiali poeta i pieśniarz Maciej Zembaty oraz reżyser Maciej Drygas.
W dużym skrócie historia opowiadana zawsze przez Sat-Okha wyglądała tak. Matka jako bojowniczka PPS z Radomia została skazana w 1905 r. na zesłanie. Z kilkunastoma osobami uciekła przez Cieśninę Beringa na Alaskę. Wyczerpaną znaleźli Indianie, Szawanezi, wyleczyli i nazwali Biały Obłok ze względu na kolor włosów. Została żoną wodza tej wioski, urodziła troje dzieci. Sat-Okh, czyli Długie Pióro, był najmłodszy. Od piątego roku życia według zwyczajów zajmował się nim ojciec. W tak zwanej szkole wilków chłopcy z wioski szkolili się do pełnoletności. Zauważam, że czytam opowieść Supłatowicza z tamtych czasów z zapartym tchem. Nie mogę się oderwać. Pewnego dnia natknęli się na rannych myśliwych, z których jeden był Polakiem. W ten sposób matka Supłatowicza dowiedziała się, że Polska jest już wolna, i zapragnęła odwiedzić rodzinę. Wódz pozwolił jej wziąć ze sobą najmłodszego syna. W ten oto sposób pierwszych polskich słów Sat-Okh nauczył się na okręcie.
Wyjechali na chwilę, a zostali na zawsze, bo wybuchła wojna i powrót stał się niemożliwy. I tu zaczyna się kolejna opowieść o tym, jak Supłatowicz został aresztowany i więziony przez Gestapo, ponieważ był mieszańcem. Wysłany do Auschwitz uciekł z transportu. Potem dołączył do partyzantki AK. Walczył w oddziale „Bończy”, a potem „Cypriana”. Rzucał do celu, to znaczy do wroga, nożem, bywał podobno niezwykle okrutny, świetnie tropił, zmylał pościgi, doskonale znał las. Mówili na niego „Kozak”.
Po wojnie wstąpił do marynarki, pływał na polskich statkach handlowych. I pisał książki: Ziemię słonych skał, Białego mustanga, Głos prerii, Serce Chippewaya i kilka innych. Największy sukces odniosły one w ZSRR. Sat-Okh występował w „Ekranie z bratkiem” i w „Teleranku”, ale to u naszych wschodnich sąsiadów był prawdziwą gwiazdą. Do końca życia w 2003 r. bywał na zlotach Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, był mentorem wielu polskich indianistów i całego ruchu.
Legenda kontra prawda
Legenda często żyje własnym życiem. Przekazując ją, zawsze dodaje się coś od siebie, ubarwia się ją, niechcący wymyśla nowe szczegóły. Supłatowicz nie miał żadnych dowodów na swoje pochodzenie oprócz złożonego przed notariuszem opowiadania swej matki. Z tego oświadczenia wiadomo, że na Syberię wyjechała nie jako skazana, lecz jako żona skazanego, który szybko po jej przyjeździe zmarł. Że do Polski przyjechała z dziesięcioletnim synem w 1930 r. i wyrobiła mu metrykę, zmieniając imię i nazwisko oraz inne dane, żeby nie miał kłopotów ze strony kolegów w szkole z powodu indiańskiego pochodzenia.
Ale kiedy tak naprawdę narodził się Sat-Okh? W 1925 r. w Kanadzie, w dorzeczu rzeki Mackenzie – jak sam podawał – czy jednak może w Radomiu? Dariusz Rosiak opierając się na wiarygodnych materiałach, utknął na 1922 r. „Te sześć lat po 1922 roku to jest luka, której nie umiem zapełnić na podstawie źródeł. A tam, gdzie nie ma dokumentów, wiele rzeczy jest możliwych. Te sześć lat to jest okno wyobraźni, kraina czarów, do której Stanisław Supłatowicz wchodzi sam, a wychodzi z niej w towarzystwie Sat-Okha, syna polskiej matki rewolucjonistki zesłanej na Sybir i Wysokiego Orła, wodza Szawanezów. To gdzieś tutaj kończy się świat zapisany w dokumentach, a zaczyna świat wyobrażony przez Sat-Okha i jego matkę” – pisze autor Biało-czerwonego.
Jest to więc książka o mistyfikacji, do której do końca życia Stanisław Supłatowicz się nie przyznawał. Choć dyskusje na ten temat trwają w środowisku od lat, to jednak nie miały one na celu dyskredytowania Supłatowicza. Na przykład w Rosji i na Ukrainie spory o jego tożsamość mają miejsce od dawna, a równocześnie nie maleje popularność jego książek. Niektórzy członkowie Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian kwestionują pochodzenie Sat-Okha, podając na to konkretne dowody, niezbite fakty, ale jednocześnie wciąż go szanują, bo zawdzięczają mu przygodę życia. – Jego opowieści pokazywały, że historia Indian nie musi być wyłącznie egzotyczna, oderwana od rzeczywistości, w której żyjemy – mówi autorowi książki jeden z nich. Ale byli tacy, którzy zarzucali mu, że w swoich książkach pisze o Indianach, którzy nie istnieją, powielając tylko mit szlachetnego dzikusa. W końcu okazuje się, że książki pisali za niego inni – spisywali jego myśli, pomysły, historie.
Jaka jest prawda o Sat-Okhu? Dariusz Rosiak ją odkrył, ale czy do końca? Czy da się zrozumieć prawdę o drugim człowieku? O jego marzeniach, tęsknotach i pragnieniach? Dlaczego Stanisław Supłatowicz tak potrzebował Sat-Okha, jak mu się żyło z tą alternatywną biografią i czy był szczęśliwy? I czy to w ogóle ważne? Może wystarczą zachwycone oczy dzieciaków słuchających jego indiańskich opowieści? I ci, których zaraził szacunkiem do natury, pochwałą męstwa i przygody?