Pierwszym jest akcja „Różaniec do granic”, wielkie przedsięwzięcie, którego celem było otoczyć modlitwą – i to dosłownie – całą Polskę. Wiemy, że się to udało, bo w inicjatywę włączyły się 22 graniczne diecezje, w których wyznaczono ponad 300 stacyjnych kościołów, a wierni zjeżdżali z całego kraju. Drugim wydarzeniem jest zorganizowany już po raz trzeci Tydzień Modlitw za Uchodźców „Umrzeć z nadziei”, który dotyczy umarłych w drodze do Europy. Nie ma on tak spektakularnej skali: gdy piszę tę słowa, wiadomo tylko o ośmiu miastach, w których zostaną odprawione nabożeństwa. Wśród nich jednak tak ważne dla Kościoła ośrodki jak Warszawa, Gniezno i Poznań, gdzie liturgiom przewodniczyć mieli arcybiskupi tamtejszych diecezji.
W minioną niedzielę podczas ogłoszeń w mojej parafii po raz kolejny usłyszałem o „Różańcu do granic”, zabrakło natomiast jakiejkolwiek wzmianki o modlitwie „Umrzeć z nadziei”. Podobnie wyglądała sytuacja w kilkunastu innych parafiach, których ogłoszenia sprawdziłem na ich stronach internetowych. Informację o modlitwie za uchodźców i zachętę do wzięcia w niej udziału znalazłem tylko w jednej…
Żeby była jasność: nie mam nic przeciwko modlitwie różańcowej. Sądząc po zainteresowaniu ludzi, ten pomysł to strzał w dziesiątkę. Dziwię się natomiast, że można przemilczeć tę drugą inicjatywę, tym bardziej że jej celem jest tylko modlitwa za ludzi, którzy zginęli w drodze do Europy, w której chcieli znaleźć bezpieczne, lepsze życie. Wielka wędrówka ludów to jeden z największych problemów, z jakimi dziś musimy się zmierzyć. Dowodzi tego wielkie zaangażowanie papieża Franciszka, ale także najważniejszych polskich hierarchów, m.in. kard. Kazimierza Nycza, abp. Wojciecha Polaka czy abp. Stanisława Gądeckiego. Dlatego tym bardziej szkoda, że o modlitwie za uchodźców nie mogliśmy się dowiedzieć w naszych kościołach. Co jak co, ale modlitwa za ludzi, którzy zginęli, to chyba nic złego.