Milczenie nie ma dziś dobrej prasy, a cisza wyraża co najwyżej niezręczną sytuację. Innego zdania byli ojcowie pustyni, mnisi żyjący od III w. na terenie Egiptu, Syrii i Palestyny. Ich „Apoftegmaty” (sentencje) kurzyły się na mojej półce już ładnych parę lat. Teraz odkurzyłam jeden z nich z numerem 174: „Pewien brat pytał abba Pojmena: «Czy lepiej jest mówić, czy milczeć?». Starzec mu odpowiedział: «Kto mówi dla Boga, dobrze robi; podobnie i ten, kto milczy dla Boga»”. Coraz więcej ludzi wybiera tę drugą opcje i milczą dla Boga, aby oddać Jemu głos.
Głębia lasu
Do „Pustelni Złotego Lasu” w Rytwianach trafiłam przypadkiem w drodze do Sandomierza. Ukryte za krętymi leśnymi ścieżkami zabudowania nie są łatwe do namierzenia. To celowy zabieg. Kameduli, którzy dokładnie 400 lat temu wybudowali to miejsce, chcieli, aby było ustronne i oddalone od zabudowań. Jeszcze 15 lat temu były tu tylko ruiny, które dziś odradzają się pod okiem ks. Wiesława Kowalewskiego, dyrektora ośrodka. Dzisiaj kompleks to kilka odrestaurowanych budynków, w tym kościół pod wezwaniem Zwiastowania NMP, w którym zachował się oryginalny chór i barokowe stelle, gdzie modlili się mnisi. Do tego odrestaurowane dwa eremickie domki.
Wiele osób dzwoni tu z pytaniem o to, czy w ciszy nie będą się nudzić. – Wtedy pytam daną osobę, czy ma już doświadczenie „takiej” ciszy. Bo to nie jest zwykła cisza, jakiej doświadczmy w naszej codzienności, na przyklad wyłączając telewizor. Tutaj człowiek zaczyna słyszeć swoje myśli i wzbudza w sobie refleksje, których w codziennym zabieganiu nie ma – tłumaczy pani Agnieszka Zwierzyńska, pracującą w pustelni.
Wielu ludzi, którzy septycznie podchodzili do rekolekcji w ciszy, często przedłuża swój pobyt. Przyjeżdżają tu różne osoby, w różnym celu. Jedni szukają ukojenia od zgiełku, inni poszukują konkretnych odpowiedzi, a jeszcze inni przyjeżdżają pracować. Kilka miesięcy temu przyjechała smutna i sfrustrowana pani psycholog. Już po kilku dniach odzyskała radość życia, a chaos myśli zaczął układać się w pewną całość. Także tutaj swój doktorat dokończyła pewna studentka filozofii, która codziennie siadała z laptopem przed oknem biblioteki.
Do dwóch razy sztuka
Dorota Rogiewicz do pustelni wyjeżdżała dwa razy. Raz po swojemu, raz po Bożemu. Chciała w końcu rozeznać swoje powołanie. Za pierwszym razem wynajęła pokoik nad jeziorem, który okazał się obskurnym lokum rodem z PRL. Wytarte linoleum, meble nadgryzione zębem czasu, w każdym rogu pajęczyny. Bez kaplicy, bez specjalnego miejsca przeznaczonego na modlitwę. I tylko spacery po parku z różańcem w ręku. Do domu wróciła z większym mętlikiem w głowie niż przed wyjazdem. – Czułam się tam bardzo samotna. Przez trzy dni walczyłam ze sobą, udawałam, że jest dobrze, sporo się modliłam, ale było mi strasznie. Z tego wyjazdu wróciłam rozgoryczona i sfrustrowana, z chaosem w głowie i sercu, zamiast pokoju, którego tak pragnęłam – tłumaczy. Kilka tygodni później przeczytała artykuł o tym, że rozeznawanie powołania to badanie swoich pragnień. Z takim nastawieniem pojechała po raz drugi, już do specjalnej pustelni z dostępem do ogrodu i małą kapliczką z Najświętszym Sakramentem. Spacerowała, zrywała z krzaka świeże maliny, a smaczny obiad dostawała w termosie – W kaplicy byłam sam na sam z Jezusem. Wielbiłam, śpiewałam, tańczyłam, śmiałam się, płakałam, krzyczałam i… słuchałam. Spotkałam się z Bogiem naprawdę i to spotkanie było uwalniające. To On pokazał mi, czego naprawdę pragnę, jaką drogą chcę realizować moje powołanie do bliskości z Nim, a w Swoim Słowie dał obietnicę odmiany losu – dodaje Dorota. Jakiś czas później Bóg na jej drodze postawił odpowiedniego człowieka.
Audiencja u Króla
Domek ukryty wśród drzew. A w nim malutka kaplica z Najświętszym Sakramentem, ogród z Drogą krzyżową, pokój, aneks kuchenny i łazienka. Tak wygląda pustelnia u sióstr elżbietanek w Puszczykowie. To miejsce wyciszenia w ciągu czterech lat odwiedziły 162 osoby. – Najwięcej osób ceni sobie to, że jest tutaj Najświętszy Sakrament, że mogą zamieszkać z Panem Jezusem pod jednym dachem. Sam na sam. Można swobodnie przed Nim popłakać, można porozmawiać, co kto potrzebuje – tłumaczy s. Emilia Krzyżańska odpowiedzialna za pustelnię. Księga gości jest pełna świadectw: „Czułem się tutaj jak na osobistej audiencji u Króla, „Tu naprawdę jest dom Pana, który rozpalił moje serce miłością”, „Przyjechałam tu, bo tęskniłam za czasem sam na sam z Bogiem. Myślę, że Bogu także ten czas dał wiele radości”. – Ludzie przyjeżdżają z troskami i problemami, a wyjeżdżają z nadzieją i wiarą, że Pan Bóg w tym wszystkim jest. I to daje im radość – dodaje s. Emilia.
Msza św. na nowo
Charyzmatyczny kapłan i ewangelizator ks. Adam Pawłowski tym, którzy go znają, nie kojarzy się bynajmniej z życiem pustelnika. Jak ryba w wodzie czuje się w ewangelizacji ulicznej czy prowadzeniu modlitwy uwielbienia. Do wyjazdu do pustelni zainspirował go bł. Karol de Foucauld, który wiele lat spędził w samotności na Saharze. Był u sióstr urszulanek w Pniewach i u kamedułów na Pomorzu. Co w tych wyjazdach było najpiękniejsze? – Zdecydowanie Eucharystia sam na sam z Bogiem i odprawiana bez żadnego pośpiechu. Mogłem kontemplować każdy moment, przedłużając ciszę. Mogłem na nowo rozsmakować się we Mszy św. Ciekawym doświadczeniem było również powiedzenie kazania samemu do siebie. Słowa zawsze trafiały w punkt – dodaje ks. Adam.
Wyłączony telefon
Zakon kontemplacyjny na zachodzie Polski. Wysoki mur i XVII-wieczne zabudowania. Za klauzurą pole ziemniaków, warzywne grządki i jabłkowy sad. Przed klauzurą ogród. Rododendrony, jabłonie, tuje i samotny krzak porzeczki. Pośrodku budynek pustelni z kaplicą. Na mnie również przyszedł czas. Zostawiłam za sobą niedoczytane książki, kilka zupełnie niepilnych i niedopiętych spraw. Zostawiłam perfekcyjnie niesprzątnięty dom. Wzięłam ze sobą tylko różaniec i Pismo Święte. Telefon wyłączyłam od razu, czekając na pierwszy atak paniki. Zamiast tego: ulga. Ekstrawertyk w pustelni: duchowy Mount Everest, który okazał się niższy, niż myślałam. Cztery dni wyostrzyły duchowy słuch. Lek podziałał i zmniejszył głuchotę. Słowo Boże zaczęło mówić głośniej i wyraźniej. Gonitwa myśli zniknęła za zakrętem. Bóg odpowiedział na pytania, których nigdy Mu nie zadałam. Nie przewrócił mojego życia do góry nogami. Zamiast tego postawił je na nich jeszcze mocniej. Po powrocie rzeczywistość pozostała bez zmian. Więc… po co było wyjeżdżać? Kard. John Henry Newman spędził 7 miesięcy w pustelni trapistów. Gdy minął rok od powrotu, zauważył, że w jego życiu właściwie nic się nie zmieniło. Nadal był zabiegany i nadal miał problemy z modlitwą. Jednak gdy było mu szczególnie trudno, wracał myślami do tego czasu szczególnej bliskości z Bogiem i to dawało mu nowe siły. Tej ciszy nie da się zapomnieć.
Dobre rady
Znajdź pustelnie
Pustelnie najczęściej znajdują się przy zakonach kontemplacyjnych, choć prowadzi je też wiele osób świeckich. Możesz wybrać taką z ustalonym programem dnia albo taką, gdzie swobodnie o nim decydujesz. Przez wyborem miejsca dobrze jest poradzić się księdza.
Zapewnij opiekę duchową
Upewnij się, że na miejscu jest kierownik duchowy, z którym można porozmawiać.
Zaplanuj dzień
Wyznacz sobie konkretny rytm dnia z czasem na modlitwę, spacer i sen.
Wycisz się
Jeżeli możesz, wyłącz telefon, a numer do pustelni przekaż tylko najbliższym „w razie czego”.
Pytania odłóż na półkę
Skup się na spotkaniu z Bogiem, a nie na swoich pytaniach. Odpowiedzi na nie przyjdą same jako „skutek uboczny”.
Weź notes
Zapisuj natchnienia i słowo Boże, które szczególnie zwracają twoją uwagę. Po powrocie będziesz mógł do nich wracać.